"Star Wars": "Mroczne Imperium" - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 27-01-2016 22:20 ()


Od bitwy o Endor minęło sześć lat. Darth Vader nie żyje, ale odrodzone Imperium znowu przypuszcza atak na Sojusz Rebeliantów. W dodatku dysponuje nową straszliwą bronią – Niszczycielami Światów, potężniejszymi niż Gwiazda Śmierci. Spadkobiercy gangstera Jabby wyznaczają niebotyczną nagrodę za głowy księżniczki Lei i jej męża, Hana Solo. Co gorsza, zagrożenie pojawia się także ze strony niedawnego przyjaciela – Luke’a Skywalkera...

Dawno, dawno temu, bo w 1991 roku, Star Wars nie istniało. Minęło osiem lat od premiery ostatniego epizodu Gwiezdnej Sagi, a nowej trylogii nawet nie było jeszcze w planach George’a Lucasa. Płomień pasji fanów podtrzymywały jedynie erpegowe publikacje firmy WEG, siłą rzeczy skierowane do garstki miłośników gwiezdnego uniwersum. W tej oto pustce nagle pojawiły się dwa gwiezdnowojenne dzieła, które zrestartowały Expanded Universe i tchnęły nowe życie w podupadłą odległą galaktykę – sławny „Dziedzic Imperium” i niesławne „Mroczne Imperium”. Pierwszy ukazał się „Dziedzic” Timothy’ego Zahna, książka, która trafiła na wiele tygodni na listy bestsellerów i pokazała, jak wielki jest głód na Star Wars. Potem pojawił się komiks „Mroczne Imperium”, który zdawał się być jakby wyrwany z innej galaktyki, i o którym da się powiedzieć wszystko, tylko nie to, że nie wywołuje skrajnych emocji. To najbardziej kontrowersyjny komiks Star Wars w historii, dzieło, które albo się nienawidzi, albo kocha, zdecydowanie częściej to pierwsze. Czy słusznie? Czy zła fama „Mrocznego Imperium” jest uzasadniona? Dzięki wydaniu tego komiksu w ramach egmontowskiej serii Legendy, możemy się o tym ponownie – bo raz już „Dark Empire” do nas trafiło, w 1997 roku – przekonać na własne oczy.

Gdy mowa o „Mrocznym Imperium”, w pierwszej kolejności należy wspomnieć, jaka jest jego relacja w stosunku do „Dziedzica Imperium” i całej „Trylogii Thrawna”. Najkrócej mówiąc, relacji tej nie ma. Oba dzieła powstawały jednocześnie, jednak ich autorzy nie mieli o sobie pojęcia; gdy wreszcie się dowiedzieli o swoim istnieniu, było już za późno na poważniejsze zmiany. I to jest kluczowe dla zrozumienia, dlaczego fabuła komiksu jest tak dziwna i, przede wszystkim, oderwana od reszty uniwersum. W swym oryginalnym założeniu „Mroczne Imperium” miało się rozgrywać rok po bitwie o Endor, nie rok po śmierci wielkiego admirała Thrawna, prawie pięć lat później. W rezultacie cały wstęp do komiksu wydaje się kompletnie bzdurny; z jakiegoś dziwnego powodu Coruscant jest ponownie pod panowaniem Imperium (nie dowiadujemy się dlaczego i kiedy to się stało), które znajduje się w stanie wewnętrznej wojny domowej. Tylko retcony, spisane na potrzeby gwiezdnowojennych przewodników ratują nas od totalnego chaosu. Przyjmując nawet, że nie jest to wina scenarzysty „Dark Empire”, Toma Veitcha, który miał niewiele czasu i możliwości na wprowadzenie poprawek (udało mu się np. wtrącić informację o istnieniu Jainy i Jacena) pewne rzeczy są jednak niewybaczalne.

Fabuła komiksu w znaczącym stopniu opiera się na przejściu Luke’a Skywalkera na ciemną stronę mocy celem ratowania galaktyki przed odrodzonym Imperatorem. Kiedykolwiek nie działaby się akcja tej historii obrazkowej i tak byłaby z założenia absurdalna. W żadnym przypadku Luke, którego zmagania z mrokiem, dziedzictwem Vadera, jak i samym Palpatinem zakończyły się zwycięstwem w filmach Klasycznej Trylogii, nie przeszedłby na ciemną stronę – a już na pewno nie z idiotycznych powodów wyłuszczonych w komiksie. Pokonanie Imperatora nie wymagało tego typu środków, a jeśli wymagało, to pan Veitch kompletnie pokpił sprawę w swych staraniach o wyjaśnienie nam tego. Co więcej, chcąc nas chyba zszokować i pokazać odległą galaktykę w stanie ruiny, scenarzysta zupełnie nie zrozumiał, czym są Gwiezdne wojny i kim jest postać Luke’a. Tym bardziej to irytuje, że co chwila ktoś w komiksie mówi, jacy to Jedi są cudowni, stanowią ostatnią nadzieję galaktyki i Nowej Republiki, a Skywalker jest wspaniały i wszechpotężny. I dlatego właśnie „Mroczne Imperium” tak straszliwie zawodzi.

Sam wątek odradzania się Imperatora w nowych ciałach klonów jest o tyle ciekawy, że dobrze się zgrywa z elementami wprowadzonymi w „Zemście Sithów”, o dążeniu Mrocznych Lordów do nieśmiertelności. Dużą rolę w tej opowieści odgrywają także Leia i Han. O ile Solo został przedstawiony dobrze – jak wielokrotnie widzieliśmy w innych dziełach z Expanded Universe, jest szoferem swojej żony i łącznikiem protagonistów z półświatkiem – o tyle z Leią jest coś nie tak. Nagle stała się, cytuję, „wojowniczką Jedi”, która używa Mocy na poziomie zbyt wysokim, by można to było w jakikolwiek sensowny sposób wytłumaczyć. Jej rola tak naprawdę ogranicza się do jojczenia na temat Luke’a, jak to się o niego martwi i chce go ratować. Rozumiem, to jest główny wątek komiksu, ale mimo wszystko jej postać, postać dyplomatki i przywódczyni politycznej, zasługuje na swoje własne życie, zwłaszcza w obliczu kryzysu, z jakim Nowa Republika jeszcze się nie zetknęła.

Szata graficzna „Mrocznego Imperium” to temat na osobną rozprawkę. Rysownik i zarazem kolorysta Cam Kennedy specyficznie podszedł do kreski i koloru, które nijak się mają do klimatu odległej galaktyki i są najzwyczajniej w świecie brzydkie. Rysunki same w sobie byłyby w miarę zjadliwe – abstrahując od dziwnych pomysłów na architekturę i nieprzystający do kanonu wygląd bohaterów – gdyby nie momentami jednolita paleta barw, zwykle zieleni. W założeniu miało to chyba nadać rysunkom specyficznego mroku i klimatu zagrożenia, ale wypadło gorzej, niż tragicznie. Nie mogę jednak nie docenić „Mrocznego Imperium” w jednym względzie – zaprezentowania nam nowej linii gwiezdnych myśliwców i maszyn. Chociaż większość tego, co oglądamy w komiksie jest iście poczwarne, są też w nim perełki takie jak myśliwce A-9 Vigilance, I-7 Howlrunner czy święcące triumfy w pewnej grze figurkowej E-wingi. Co by nie powiedzieć o „Dark Empire”, pewien wpływ na uniwersum miało, z niego pochodzi przede wszystkim trzecie dziecko Hana i Leii, księżyc Nar Shaddaa, a i wspomniane pojazdy i myśliwce pojawiały się jeszcze tu i ówdzie.

„Mroczne Imperium” kontrowersjami stoi. Mam wrażenie, że od strony wizualnej autorzy chcieli być niebanalni i pokazać nieco inne oblicze odległej galaktyki. Niestety, praktycznie na całej linii polegli; największy błąd popełnili, sądząc, że w czasach posuchy po Star Wars fanom w jakikolwiek sposób spodobają się tego typu rysunki i kolorystyka. Nie tego wówczas oczekiwano. Dziś możemy to potraktować bardziej jako nieudany, ale jednak w jakiś sposób oryginalny eksperyment. Co nie zmienia faktu, że dla mnie „Dark Empire” to jedna z najbardziej szkaradnych produkcji Star Wars w historii. Podobnie ma się z fabułą. Szok i niedowierzanie – tym tropem podążył scenarzysta i po drodze kompletnie zabłądził. Z dzisiejszego punktu widzenia „Mroczne Imperium” jawi się jako niechciane dziecko Expanded Universe; dzieło kreowane jako przełomowe i epickie, którego znaczenie zostało jednak zmniejszone do absolutnego możliwego minimum przez ignorowanie go zarówno przez innych twórców, jak i fanów. I co by tu nie powiedzieć, w pełni na to traktowanie zasługuje. Nie jest to może najgorszy komiks Star Wars w historii, ale niewiele mu do tego miana zabrakło.

  • Ogólna ocena: 3/10
  • Fabuła: 3/10
  • Rysunki:4/10
  • Kolory: 1/10
  • Klimat: 2/10

 

Tytuł: "Star Wars": "Mroczne Imperium"

  • Scenariusz: Tom Veitch
  • Rysunek: Cam Kennedy
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
  • Seria: Star Wars Legendy
  • Data publikacji: 27.01.2016 r.
  • Liczba stron: 152
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Wydanie: I
  • Cena: 49,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus