„Szybcy i wściekli”: „Tokio Drift” - recenzja
Dodane: 20-09-2012 17:15 ()
Negatywny przełom w jakości serii Szybkich i wściekłych nastąpił niestety wraz z wejściem na ekrany części trzeciej, czyli niesławnego tokijskiego driftu. W zasadzie Tokyo Drift mógłby, gdyby nie jedna drobniutka scena, być filmem zupełnie oderwanym od reszty serii. Nie jest to policyjny film akcji, ale opowiastka o młodzieńcu szukającym swojego miejsca w grupie społecznej. W tym akurat przypadku akceptowalnym sposobem na wyrobienie sobie pozycji wśród rówieśników jest umiejętność zasuwania bokiem podrasowanym autem.
Jeżeli widzieliście w swoim życiu jakikolwiek film o jednostce starającej się wpasować do jakiejś społecznej niszy, to Tokyo Drift nie zaskoczy was absolutnie niczym. Od pierwszych minut wiadomo, że protagonista posiadający naturalny, ale nieujarzmiony talent na początku zrobi z siebie błazna i stanie się pośmiewiskiem, następnie znajdzie mentora, który małymi kroczkami wprowadzi go w nowy świat po to, by ostatecznie wszystkie swoje problemy załatwić dzięki rozwiniętym i doszlifowanym umiejętnościom. Widzieliśmy już takie produkcje o tancerzach, muzykach, aktorach, karatekach, a więc czemu by nie o ludziach, którzy uważają, że najlepszą metoda na pokonanie zakrętu jest przejechanie przez niego wozem postawionym w poprzek?
Główną wadą trzeciej produkcji jest odtwórczy charakter scenariusza, który nie tylko nie wnosi nic nowego i jest do bólu przewidywalny, ale na dodatek naiwnie (zresztą, jak każdy tego typu film) zakłada, że każdy problem, bohater ukierunkowany jak koń z klapkami na oczach, będzie mógł rozwiązać w jeden i ten sam sposób. To po prostu nudne, gdy heros, robiąc w kółko jedno i to samo zdobywa uznanie, kobietę i na dodatek rozprawia się z Yakuzą. Sean ma na wszystko gotową odpowiedź, „Spotkajmy się na torze!”. Chociaż z drugiej strony, może gdyby faktycznie wszystko mógł załatwić wyścig, to świat byłby zabawniejszy?
Trzecia część niechlubnie wyróżnia się na tle serii. Podobnie jak odtwórczy scenariusz, tak i aktorstwo to absolutny szczyt przeciętności. Aktorzy pozbawieni są być może ekspresji ceglanej ściany (w większości przypadków), ale widać również, że albo Bozia umiejętności aktorskich poskąpiła, albo zwyczajnie im się nie chciało. Dorzućmy do tego fakt, iż galeria postaci z Tokyo Drift to zbieranina mega stereotypów i wnet jasne stanie się, dlaczego część trzecia to najniżej oceniana odsłona serii, dla której w zasadzie lepiej by było być odrębnym filmem niezwiązanym z marką Szybkich i wściekłych.
Tokyo Drift to nieudana próba nadania serii nowego kierunku, która poległa na wszystkich płaszczyznach oprócz oprawy audiowizualnej.
3/10
comments powered by Disqus