"Star Wars Komiks": "Zmrok” - recenzja
Dodane: 20-06-2012 21:18 ()
Rycerz Jedi Quinlan Vos stracił pamięć. Musi nie tylko odkryć na nową własną przeszłość, ale także odnaleźć swoją padawankę, Aaylę Securę, która tajemniczo zniknęła. Z mieczem świetlnym i wiecznie coś knującym Devaronianinem imieniem Villie u boku, Quin musi się zmierzyć z zabójczymi szulerami, fałszywymi Jedi, skorumpowanymi urzędnikami i potęgą Ciemnej Strony Mocy, by przetrwać...
Amnezja to dość popularny motyw w popkulturze. Choć naukowcy jednoznacznie twierdzą, że nie da się utracić całej pamięci, nie doznając zarazem katastrofalnego urazu mózgu, na ekranach kin, kartach powieści i w grach komputerowych co rusz pojawiają się Bezimienni – ludzie (rzadziej inne istoty), którzy z jakiegoś powodu nie pamiętają swojej przeszłości, nawet imienia. Wystarczy wspomnieć Jasona Bourne’a, głównego bohatera „Planescape Torment”, czy – by już wejść w odległą galaktykę – legendarnego Revana z „Knights of the Old Republic”. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy powstawała „Tożsamość Bourne’a” i druga z wymienionych gier, czyli pod koniec 2001 roku, na półki amerykańskich księgarń trafił pierwszy z czerech zeszytów „Twilight”, komiksu z cyklu „Star Wars: Ongoing” (przemianowanego później na „Republic”), wykorzystującego nie jedną, a aż dwie postacie z amnezją: Quinlana Vosa i najsłynniejszą Twi’lekankę w historii Expanded Universe, piękną Aaylę Securę. Po jedenastu latach komiks ten dotarł do Polski i dziś wszyscy możemy się nim cieszyć.
Używając słowa „cieszyć” w zasadzie już na wstępie zdradziłem się ze swoją opinią w stosunku do „Zmroku”. Komiks podąża schematyczną drogą opowieści o „amnestykach”, gdzie główny bohater z miejsca zostaje wciągnięty w sam środek akcji i musi się wykaraskać z niesamowitych, niezrozumiałych dla niego tarapatów. Ta historia skłaniałaby jedynie do ostentacyjnego ziewania, gdyby nie pewien, zbawienny, powiedziałbym, element – Devaronianin Vilmarh Grahrk. Jego diaboliczne – naprawdę trudno nie użyć tego wyrażenia, gdy się na niego patrzy – zachowanie, bezustanne kombinowanie, jak zarobić na dziwacznych zakładach o setki tysięcy kredytów, są źródłem wspaniałych zwrotów akcji. Oczywiście, krętactwa Villiego to tylko jedna z cech, za którą można tę postać polubić, drugą jest jego zabójczy humor i sposób wyrażania się o sobie w trzeciej osobie. Zmontowania takiego duetu, jak powoli odkrywający na nowo swoje talenty Quinlan i zdradziecki, ironizujący Devaronianin, mogliby pozazdrościć inni twórcy komiksu.
„Zmrok” jest dziełem, w którym pierwszy raz pojawiła się postać Aayli Secury (jeszcze bez jej charakterystycznego, znanego z „Ataku klonów” wdzianka) i jednym z pierwszych, które zostały wykonane zręczną dłonią wybitnej dziś rysowniczki, Jan Duursemy. To widać po kresce, nie tak pewnej i wyrazistej, jak grafika z wydawanego w Polsce „Dziedzictwa” i ukazującego się obecnie w USA „Dawn of the Jedi”. Rysunki jeszcze nie powalają na kolana, dbałość o gwiezdno-wojenny klimat, bogate detale pierwszego i drugiego planu nie są tak prominentne, podobnie ma się sytuacja ze scenami akcji. Myślę też, że sporo rysunkom pani Duursemy ujmują nienajlepsze kolory nałożone przez Dave’a McCaiga; są wyblakłe, brązowawe, momentami pożółkłe i nie sprawiają estetycznego wrażenia. Na plus muszę jednak zapisać ciekawy manewr z nadaniem czerwonej barwy klingi miecza świetlnego Aayli, powtórzony zresztą z poprzednich komiksów serii „Ongoing”, chociażby niedawno opublikowanych przez Egmont „Wysłanników Jedi”. Ze świecą dziś szukać kogoś na tyle odważnego, by w erze jednoznacznego podziału czerwień – zło, błękit i zieleń – dobro, dać do rąk rycerza Jedi broń z karmazynowym ostrzem.
Dotychczasowa polityka wydawnicza Egmontu w bardzo dziwny, by nie powiedzieć kuriozalny sposób traktowała chronologię komiksów z cyklu „Ongoing”/„Republic”, do którego należy „Zmrok” (zeszyty #19-22) – mieliśmy już m.in. jedną z ostatnich historii serii, „Oblężenie Saleucami” (#74-77), dwie ze środkowych, „Rytuał przejścia” (#42-45) i „Wojnę w nadprzestrzeni” (#36-39), a ostatnio wspomnianych „Wysłanników Jedi” (#13-18). Wszystko to przeplątano w niezrozumiałej kolejności i narobiono niewyobrażalnego chaosu w głowach czytelników, którzy w mniejszym stopniu ogarniają dzieje gwiezdno-wojennych komiksów. Obawiam się szczególnie tego, że po „Zmroku” – będącym wstępem długiej opowieści o Quinlanie i Aayli – Egmont nie pokusi się o wydanie miniserii „Darkness”, kończącej wątek błękitnoskórej Twi’lekanki rozpoczęty tutaj. Skąd ta obawa? Ponieważ komiks już został w Polsce wydany jako „Ciemność”, dawno, bo ponad dekadę temu, przez inne wydawnictwo, bardziej znane z publikacji literatury Star Wars – Amber.
Czy w takim przypadku warto w ogóle sięgać po „Zmrok”, jeśli wielu z czytelników nigdy nie pozna finału dość istotnej części tej historii? Wewnętrzny fan spójności i chronologii trochę się pewnie we mnie podburzy, że to powiem, ale... tak, jednak warto. To komiks dobry, ze świetnymi rysunkami, średnią fabuła, co jednak rekompensuje znakomita postać Villiego, klimatem tajemnicy i przygody, który ładnie się wpasowuje w realia uniwersum Star Wars. Nie należy oczekiwać wielkości i wspaniałości, można za to nacieszyć oko rysunkami Duursemy i humorem dialogów, w których pojawia się Devaronianin. W roli samodzielnej opowieści, „Zmrok” jest tak samo godny polecenia, jak „Zmrok” będący integralnym elementem cyklu „Ongoing”/„Republic” – choć mimo wszystko ubolewam, że polskim fanom nie przyszło poznać tej opowieści w kolejności, w jakiej miała być czytana i oglądana.
- Ogólna ocena: 7,5/10
- Fabuła: 7/10
- Rysunki: 8/10
- Kolory: 6/10
- Klimat: 8/10
Tytuł: „Zmrok”
- Scenariusz: John Ostrander
- Rysunki: Jan Duursema
- Tłumaczenie: Maciek Drewnowski
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 02.06.2012r.
- Druk: kolor
- Oprawa: miękka
- Format: 170x260 mm
- Stron: 96
- Cena: 9,99 zł
comments powered by Disqus