„Syndrom” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 29-03-2012 15:25 ()


Niegdyś wzięty didżej, a obecnie realizator filmów dokumentalnych poruszających istotną z punktu widzenia chrześcijan (i nie tylko) problematykę. Jedną z ważniejszych produkcji w dorobku Leszka Dokowicza - bo o nim właśnie mowa - jest film „Syndrom”, swego czasu kolportowany jako dodatek do „Gościa Niedzielnego”. 
 
Po z entuzjazmem odebranych produkcjach takich jak „Film o Basi” czy „Egzorcyzmy Anneliese Michel” wspomniany twórca postanowił zmierzyć się z problemem z reguły pomijanym w mediach główno nurtowych. Rzecz bowiem traktuje o syndromie postaborcyjnym, o którym próżno szukać wzmianek i odniesień w celebryckich programach. No bo komuż chciałby się psuć dobry humor, skoro można podyskutować o krojeniu bezy, tudzież obejrzeć kolejny konkurs wokalny z jak zawsze wymownymi i kompetentnymi jurorami… Podobnych klimatów w „Syndromie” nie uraczymy. Rzecz bowiem całkowicie serio ujmuje podjętą tematykę, stanowiąc zapis efektu i (tu powtórzmy za twórcami filmu) „(…) decyzji ,której konsekwencji nie można było przewidzieć, o konsekwencjach, które mogą zniszczyć miłość i o miłości, którą trzeba odnaleźć”.  
 
Początkowa sekwencja przenosi nas na Wyspy Brytyjskie, gdzie para polskich emigrantów, nie bez z miejsca wyczuwalnych zahamowań, w porządku chronologicznym opowiada historie swojego związku. Realizatorzy wspominali zresztą, że przy okazji spotkań inicjujących produkcje filmu niełatwo było skłonić ich – co zresztą w pełni zrozumiałe – do szczerych zwierzeń. Z czasem jednak ta sytuacja uległa zmianie. Stąd wspomnienia odczuć podczas pierwszego spotkania, wspólnego życia, w końcu wieść o ciąży… Wraz z kolejnymi minutami młodzi zaczynają stopniowo otwierać się przed widzami. Z pewnością niełatwo przyszło im opowiedzieć o podjęciu decyzji o aborcji. Zapewne jeszcze trudniej było im zwierzyć się z traumatycznych odczuć, jakie owładnęły nimi już po jej przeprowadzeniu. Głęboka depresja, myśli samobójcze, poczucie winy – to tylko część z duchowych ran. Stąd i wymowa dokumentu do szczególnie optymistycznych nie należy. Powaga tematyki w pełni jednak uzasadnia taką nastrojowość. Akcent nadziei obecny w filmie równoważy jednak przejmujące poczucie pustki zaistniałej wskutek feralnej decyzji. Decyzji, od której nie było już odwrotu…  
 
Jak stwierdził Leszek Dokowicz podczas jednej ze swych wizyt w Łomży niechęć do podejmowania przez ogół mediów problematyki syndromu postaborcyjnego jest naturalną konsekwencją przyzwolenia kierujących nimi konsorcjów. Bowiem przyznanie, że ów syndrom jest istotnym dla ogółu społeczeństwa problemem, byłoby równoznaczne z negatywną oceną aborcji. Do tego niełatwo jednak przekonać wpływowych środowisk, które czerpią z aborcyjnego procederu krociowe zyski. Stąd też z pełną premedytacją usiłuje się zagłuszać prawdę o zjawisku tytułowego syndromu w obawie przed naruszeniem interesów, tych, którzy całkiem nieźle prosperują dzięki „zabiegom” usuwania ciąży. „Syndrom” stanowi rzadką okazję do spojrzenia na ten problem poprzez pryzmat doświadczeń osób, które na własnym przykładzie odczuły konsekwencje aborcji. Przy obecnej konfiguracji we władzach TVP (o komercyjnych stacjach nie wspominając…) raczej próżno wyczekiwać telewizyjnej emisji tej produkcji. Film jest jednak dostępny na płytach DVD. 
 
Mimo że „Syndrom” prawdopodobnie został zrealizowany skromnymi środkami, to jednak od strony formalnej sprawia przekonujące wrażenie. To, co zdaje się najmocniejszą stroną tej produkcji to autentyzm i szczerość świadectwa głównych bohaterów. Umiejętne tonowanie warstwy muzycznej oraz efektów wizualnych to zapewne efekt wcześniejszych doświadczeń  Leszka Dokowicza. Za ich sprawą widz niejako przenosi się z płaszczyzny naszej rzeczywistości w przestrzeń metafizyczną, podkreślając również duchowy aspekt cierpienia wynikłego wskutek postaborcyjnego syndromu.  

comments powered by Disqus