„Więzy krwi: Jango i Boba” - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 13-03-2012 22:40 ()


 Star Wars Komiks Wydanie Specjalne nr 1/2012: „Więzy krwi: Jango i Boba”

 

Opowieść o honorze i odkupieniu, z udziałem dwóch największych twardzieli w „Gwiezdnych wojnach” – zespołu ojca i klona, Janga i Boby Fettów! Misja, która rozpoczyna się z Jango Fettem, przed Wojnami Klonów, będzie miała wpływ na bieg życia Boby Fetta jakieś dwadzieścia lat później. Kiedy ważne, dobrze płatne zlecenie od hrabiego Dooku idzie nie po myśli Jango, zadaniem Boby będzie dokończenie sprawy...

Fani Star Wars lubią łowców nagród, uwielbiają Mandalorian i wprost kochają Fettów – w każdym razie większość z nich. Wydawnictwo Egmont, które od czterech lat systematycznie zalewa rynek gwiezdnowojennymi komiksami, doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Efekt jest taki, że co jakiś czas możemy cieszyć swoje oczy historią obrazkową, z okładki której groźnie spoziera na nas hełm jednego z Fettów. Wystarczy przypomnieć sobie "Bobę Fetta: Wroga Imperium" (SWK WS 3/2010) czy "Jango Fetta: Łowy" (SWK WS 3/2009). Tym razem nasz wzrok padnie nie na jeden, ale aż dwa hełmy z charakterystycznym wizjerem w kształcie litery "T", ponieważ pierwsze tegoroczne Wydanie Specjalne Star Wars Komiks zawiera opowieść o dość znamiennym tytule "Więzy krwi: Jango i Boba" (ang. "Blood Ties: A Tale of Jango and Boba Fett"). "Więzy krwi" to także tytuł całego cyklu, którego druga miniseria pt. "Boba Fett is Dead" wyjdzie w Stanach Zjednoczonych pod koniec kwietnia, a który nigdy nie zostałby rzeczonym cyklem, gdyby nie sukces "Jango i Boby". Bo bez dwóch zdań możemy tu mówić o sukcesie.

Historyjki komiksowe z udziałem jednego, dwóch lub obu Fettów są z reguły banalne, proste, by wręcz nie użyć słowa: prostackie. Być może ich twórcom brakuje odwagi, by nadać głębi postaciom, które, bądź co bądź, przez większość czasu noszą bezosobowe maski i posługują się półsłówkami, a może wynika to z niechęci do burzenia określonego wizerunku tajemniczych łowców nagród — nie sposób to stwierdzić. Można za to z całą pewnością powiedzieć, że "Jango i Boba" to najlepsza z najprostszych opowieści o Fettach, z jaką do tej pory się zetknąłem. Nie znajdziecie w niej nieodkrytych pokładów oryginalności i przełomowych rewelacji, które wstrząsną fundamentami Waszej wiedzy o Expanded Universe, ale prawdopodobnie nie zwrócicie na to tak dużej uwagi, skupieni na postaciach, dobrych dialogach i dawce klasycznego, świetnego i ciętego humoru. Kiedyś, przy okazji recenzji pierwszego numeru cyklu "Rycerze Starej Republiki", zwróciłem uwagę na to, że w świecie, gdzie już każdą opowieść przemaglowano na tysiące sposób w tysiącach ziemskich języków, czasem do szczęścia wystarcza jedynie dobre, solidne i przyciągające oko wykonanie. Między innymi dlatego mogę się założyć o każdą sumkę republikańskich kredytów, że największe wrażenie zrobi na Was warstwa wizualna komiksu.

Rysownik Chris Scalf dał się już poznać fanom „Star Wars” jako twórca grafiki do „Czystki: Ukrytego ostrza”, która w Polsce ukazała się w styczniu bieżącego roku. I jak dał się poznać! Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek spotkał się z tak fotorealistyczną kreską, w której twarz każdej postaci jest dosłownie jak wycięta z filmu aktorskiego – nie widziałem tego ani w komiksach, ani w żadnym z wielu przewodników po Star Wars, słynących przecież z doskonałego odwzorowania poszczególnych bohaterów z odległej galaktyki. Szata graficzna "Jango i Boby" imponuje także we wszystkich innych kategoriach. Sceny akcji? Wspaniałe! Tła i drugi plan? Piękne, przywodzące na myśl malowane pędzlem obrazy olejne. Klimat? Stuprocentowo gwiezdnowojenny. Kolory? Idealne! W mojej opinii pan Scalf właśnie dołączył do panteonu najlepszych artystów rysunkowych tworzących komiksy „Star Wars”, do nazwisk takich jak Duurseema, Weaver czy Wheatley. I jest tylko jedna, jedyna rzecz, jaka powstrzymuje mnie przed przyznaniem pełnej "dziesiątki" rysunkom "Jango i Boby" – widoczne gdzieniegdzie wyraźne odcinanie się sylwetek postaci od tła i zbyt grubo zarysowane kontury przedmiotów, twarzy, rąk czy pojazdów. Poza tymi detalami dzieło Chrisa Scalfa to czysta perfekcja.

W jaki sposób można rozpatrywać siłę lub słabość danego komiksu „Star Wars” w przypadku, gdy nie jest częścią dłuższego wątku fabularnego w rodzaju "Rycerzy Starej Republiki" lub "Dziedzictwa"? Osobiście patrzę przede wszystkim na cztery elementy: dwa najbardziej oczywiste, czyli fabułę i rysunki, ale też nieco mniej uchwytny gwiezdnowojenny klimat (nie tylko rysunków, ale dialogów, czy charakteryzacji postaci) i znaczenie wewnątrz uniwersum Star Wars. Ale jest jeszcze jeden czynnik, według którego da się oceniać większość produkcji ze stajni Lucasa — czy spodoba się fanom konkretnego bohatera, konkretnej frakcji czy strony Mocy. "Więzy krwi: Jango i Boba" nie mają może najwspanialszego scenariusza i ich znaczenie "historyczne" jest raczej znikome, ale we wszystkich pozostałych kategoriach dzielą i rządzą. Prawie doskonała grafika, niesamowity klimat i gwarantowane uwielbienie tak miłośników Boby Fetta, jak i Mandalorian powodują, że musiałbym upaść na głowę, by nie polecić tego komiksu wszystkim fanom, jakich znam i także tym, których nie znam. Jeśli kiedykolwiek zdarzy się Wam mieć chęć na przeczytanie fajnej historii obrazkowej ze „Star Wars”, przypomnijcie sobie o "Jango i Bobie". Nie pożałujecie!

  • Ogólna ocena: 9/10
  • Fabuła: 7/10
  • Rysunki: 9,5/10
  • Kolory: 10/10
  • Klimat: 10/10

 

Tytuł: „Więzy krwi: Jango i Boba”

  • Scenariusz: Tom Taylor
  • Rysunki: Chris Scalf
  • Okładka: Chris Scalf
  • Tłumaczenie: Maciek Drewnowski
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 02.03.2012r.
  • Druk: kolor
  • Oprawa: miękka
  • Format: 170x260 mm
  • Stron: 96
  • Cena: 9,99 zł

comments powered by Disqus