"Dom zły" - recenzja
Dodane: 16-01-2012 14:45 ()
Przejmująca atmosfera grozy, wymowność i symbolika, różne punkty widzenia i dramat zmierzający do tragedii – to rzeczywistość, którą serwuje nam w swym najnowszym filmie Wojciech Smarzowski. Jego najnowsze dzieło „Dom zły”, jak i poprzednie „Wesele” to obrazy niepozwalający widzowi pozostać obojętnym w ocenie i odbiorze. Smarzowski wydaje się kolejnym reżyserem młodego pokolenia, który potrafi uwznioślić polskie kino. Być może chodzi tu o niepowtarzalny styl, łamiący konwencję, okraszony dosadnym realizmem przejawiającym się czy to w języku bohaterów, czy w naturalnych zachowaniami postaci. Nierzadko przy opisach filmu „Dom zły” pojawiają się porównania do twórczości braci Cohen, czy Quentina Tarantino. Analogie w ukazywaniu zła oczywiście występują, jednak takie hasła są przede wszystkim dziełem marketingowców – mających na celu przyciągnąć widza do kina. Chociaż nie da się ukryć, że naszemu rodakowi do takich określeń brakuje już bardzo niewiele.
Sama historia przedstawiona w „Domu złym” jest bardzo intrygująca i poprowadzona dwutorowo. Główny bohater Edward Środoń (w tej roli doskonały Arkadiusz Jakubik) przeżywając osobisty dramat spowodowany gwałtowną śmiercią żony, postanawia wyjechać i podjąć się pracy, jako zootechnik w Państwowym Gospodarstwie Rolnym w krośnieńskim. Nieoczekiwany zwrot zdarzeń naprowadza go do małego domostwa, w którym zostaną rozegrane kluczowe sceny filmu. Dom na obrzeżach zamieszkiwany jest przez małżeństwo Dziabasów (Kinga Preis i Marian Dziędziel), z którymi Środoń spędza upojne i wydaje się, że szczęśliwe chwile. Wizyta okraszona znaczną ilością alkoholu prowadzi do nieszczęścia, które okaże się zgubne dla głównego bohatera. Druga część filmu przedstawiana równolegle do tej pierwszej ukazuje nam dochodzenie porucznika kryminologa (Bartłomiej Topa) i pozostałych milicjantów, mające na celu zbadać i rozpoznać faktyczne wydarzenia zaistniałe w pamiętną jesienną noc w domu Dziabasów... W całej historii pierwsze skrzypce gra osoba podejrzanego o dopuszczenie się bestialskiej zbrodni – Edwarda Środonia, tego samego zootechnika, goszczącego w chałupie znajdującej się gdzieś na Podkarpaciu.
Przyprawiająca o dreszcze historia trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny. Z jednej strony mamy do czynienia z błahą historią, naznaczoną wielką dozą przypadkowości. Dlaczego akurat ten dom? Ten dzień? Ci ludzie? Historie morderstwa dzieją się w każdym zakątku świata, są również splamione krwią ludzi powodowanych żądzami czy to szaleństwa, zazdrości czy chciwości. Dzieją się również w momencie czytania tej recenzji. Jednak to, co dla niektórych może być zwykłym thrillerem, dla innych może stać się bodźcem do przemyśleń. Tadeusz Sobolewski w swojej recenzji zamieszczonej na łamach Gazety Wyborczej podkreśla, że postać głównego bohatera stworzona w scenariuszu Wojciecha Smarzowskiego i Łukasza Kośmickiego to: peerelowski everyman, wcielenie przeciętności, człowiek o twarzy, której nie rozpoznalibyśmy w tłumie. Wypowiedź Sobolewskiego jest jak najbardziej słuszna, jednocześnie ukazuje wielką siłę filmu. Zdarzenia, które przytrafiły się Środoniowi, mogą tak naprawdę spotkać każdego z nas, właśnie przez ukazanie tego, kim jest zootechnik — typowym, dotkniętym tragedią człowiekiem. Wydaje się, że jego życie powinno wrócić na właściwe tory, gdyby nie... no właśnie. Zbieg okoliczności, zrządzenie losu, czy zło ukryte w ludziach? Wiele pytań i niejednoznaczne odpowiedzi. Być może to po prostu zło – nieuchwytne, silne wlokące się niczym cień przy każdym człowieku, w każdej chwili jego życia, czekające, aby wyjść z siedliska i uderzyć w najmniej oczekiwanym momencie. Żadna odpowiedź nie jest wystarczająca. Dramat rozgrywający się na naszych oczach i zbrodnie, które stały się następstwem feralnych wydarzeń przytłaczająca widza. Nie tylko genialnym uchwyceniem obrazu przez operatora Krzysztofa Ptaka, ale również nasyceniem filmu nastrojem przygnębienia i niepokoju. Z każdą kolejną sceną, z każdym wypitym kieliszkiem wódki atmosfera w domu zagęszcza się do niebotycznych rozmiarów. Efekt katastrofizmu podtrzymywany jest przez przedstawienie śledztwa prowadzonego przez milicjanta kryminologa, śledztwa, które wydaje się jedynie formalnością. Widz karmiony sugestywną wizją przedstawionych zdarzeń jest pewny o winie Środonia. Czeka on jedynie na werdykt i podsumowanie sprawy zabójstwa Dziabasów. Wizja lokalna prowadzona w formie dokumentu śledczego ma być jedynie dowodem skazującym. Jak się jednak okazuje, zło przybiera różne formy w zależności od miejsca i czasu. Proces oskarżonego jest w rzeczywistości formą uwikłania człowieka w zbrodnię, a nie jej dogłębnego zbadania i sprawiedliwego osądzenia. Pierwsze skojarzenie to z pewnością „Proces” Kafki. Tu też znajdujemy bohatera uwikłanego w spisek, w bezsensowną walkę z sądem, czy w tym przypadku systemem, partyjniactwem. Postać policjanta Mroza, która stara się być niejako utożsamieniem dobra, - a może inaczej, sprawiedliwości – zbudowana jest jako postać sprawna, walcząca, usiłująca dowieść prawdy. Chociaż prawda, jak okazujemy się w kilku scenach filmu – nie istnieje. Nie ma takiej.
Film „Dom zły” to dzieło wybitne lub o wybitność się ocierający. Świeże podejście do tematu zbrodni, bezprawia i rozliczenia z czasami komuny zasługuje na poklask. Wyrazistość postaci wykreowanych przez obecną śmietankę polskiego aktorstwa zasługuje na kolejne uznanie. Z jednej strony postacie są silnie skonstruowane, mają swoje konkretne cechy (zawiść, słabości, zło czające się w każdym), z drugiej zaś strony te kreacje mogą być jak płaszcz, który zdjęty i przełożony na kogoś innego przylega idealnie. Tak jak gdyby był to płaszcz uniwersalny. Odzienie, które może pasować jak ulał na każdego człowieka – innymi słowy każdy z nas może być Edwardem Środoniem, uwikłanym w zbrodnie, bezbronnym, pechowym pozostawionym samemu sobie na zimnym, nieprzyjaznym, splugawionym terenie.
Smarzowski po raz kolejny pozytywnie zaskakuje. Reżyser stworzył dzieło na miarę swoich możliwości, dodajmy wielkich możliwości. Uhonorowany wieloma nagrodami między innymi za reżyserie, scenariusz i montaż na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zyskał renomę wśród publiczności i krytyków. Dodajmy, że przy budżecie miliona euro przy produkcji filmu, polski twórca potrafi wzbić się ponad przeciętność. Oprócz świetnej historii i doskonałej realizacji (plastyczność zdjęć, efektowny montaż, który jest doskonałym spoiwem łączącym sekwencje scen dziejących się jesienią i zimą, psychodelicznej muzyki potęgującej nastrój niepokoju) w filmie liczy się pomysł. Idea wynosząca zło na piedestał ludzkich wartości moralnych. Można odnieść wrażenie, że to właśnie zło jest przedstawione jako główny bohater dramatu. I to nie tylko z tak błahego powodu, jak tytuł filmu. Zło jest wszechobecne i wszechogarniające. Dotyka jednakowo mieszkańców polskiej wsi, tragicznej postaci zootechnika, milicjantów – ludzi. Przejmujący obraz z pewnością zapadnie w pamięci jako obraz unikatowy. Autor przedstawia nam ułomność systemu i natury ludzkiej. Uspokajające jest z całą pewnością, że to tylko subiektywne uchwycenie tematu przez twórcę. Tylko czy ten pogląd nie jest zbliżony do rzeczywistości?
Tytuł: Dom zły
Reżyseria: Wojciech Smarzowski
Scenariusz: Wojciech Smarzowski, Łukasz Kośmicki
Obsada:
- Marian Dziędziel
- Arkadiusz Jakubik
- Kinga Preis
- Bartłomiej Topa
- Michał Gadomski
- Piotr Głowacki
- Robert Więckiewicz
- Eryk Lubos
- Robert Wabich
Muzyka: Mikołaj Trzaska
Zdjęcia: Krzysztof Ptak
Montaż: Paweł Laskowski
Kostiumy: Katarzyna Lewińska
Czas trwania 105 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...