"Nemesis"
Dodane: 26-12-2006 17:00 ()
Sesja ta, napisana była na maksymalnie 5 graczy, w zasadzie na każdym stopniu zaawansowania. Pochodzi z początków mojego „mistrzowania”. Poza dodaniem cytatów i paroma korektami logicznymi, przepisałem ją w stanie nie zmienionym. W związku z tym, przepraszam, za jej ewentualną jednowątkowość, trywialność rozwiązań i ogólną prostotę.
Akt I
Impreza
„Nie masz co zrobić z ciężko zarobionymi eurodolcami? Wpadaj - to u nas trwa nieustająca impreza! Dzięki nam dobrze spędzona noc nabierze dla Ciebie zupełnie nowego znaczenia!
Po prostu bądź. My zajmiemy się resztą”
Gracze znajdują się w klubie tanecznym. Weszli do niego schodząc do piwnicy niskiego budynku. Za ciężkimi drzwiami, znajdują się dwie obszerne sale, jedna ze stolikami, do siedzenia, druga przeznaczona wyłącznie na parkiet. Na parkiecie świetną, praktycznie najlepszą muzyką do tańczenia zawiaduje SI, którego ikona, zmieniająca się w rytm muzyki, budowana jest na trójwymiarowej projekcji wysoko nad głowami tańczących. Sala siedząca ma długi, podświetlony kontuar, a spośród całej uwijającej się za nim obsługi, największą uwagę zwraca nieprzyjemny facet z płytą twarzową specjalnie wręcz nie mieszczącą się pod kiepsko dobranym realskinem. Po drugiej stronie sali, w półmroku, podświetlanym tylko nieregularnie rozmieszonymi świetlikami, stoją rzędami stoliki, dalej sofy. Tej nocy w większości zapełnione.
Zabawa trwa w najlepsze, z sali do sali, oddzielonych od siebie półprzezroczystym mlecznym, dźwiękoszczelnym materiałem co chwila ktoś przechodzi napełniając „siedzianą” przez moment jazgotem i białym dymem.
Wprowadź bohaterów do knajpy, pozwól im poczuć atmosferę tego miejsca. Niech to miejsce chwilę pożyje życiem tych tłumów, które tu się znalazły. Jest tu ciekawie dlatego, że przychodzą tu praktycznie wszyscy. Od ulicznych lumpów, po garnitury z dzielnic korporacyjnych. Do wyboru do koloru. W kiblu urzęduje pijany napastliwy koleś, dwa gangi z dwóch stron sali już od dłuższego czasu szykują się na siebie. Stolik obok jakiś facet najwyraźniej spotkał złego dilera - dostał potężnych drgawek, tracąc zupełnie panowanie nad sobą. Po chwili zsuwa się w konwulsjach na ziemię. Nie wywołuje to większego poruszenia wśród siedzących od kłótni jakiegoś niezadowolonego boostera z barmanem przy barze. Dwóch masywnych ochroniarzy (o których inteligencji krążą wśród bywalców niezbyt subtelne dowcipy) podnosi go, przytrzymując na chwilę jego twarz w obrębie światła. Dajcie bohaterom to zobaczyć, bo leje się wręcz strumieniem z jego ust zielona piana. Ochroniarze zabierają go z pola widzenia bohaterów.
Teraz wypadało by zacząć całą przygodę. Fixer bohaterów, nakręcający im zadanie (jeśli nie mają takowego, wprowadźcie go), właśnie podjechał na parking obok. Czeka na zewnątrz klubu. Bohaterowie idąc w stronę wyjścia, przechodzą obok ochroniarzy, którzy właśnie próbują reanimować tamtego drgającego faceta. Wychodząc przedzierają się przez tłum ludzi, którzy korzystając z nieobecności ochrony sforsowali bramkę. Jednego z bohaterów potrąca facet ubrany na czarno. Po chwili tłum porywa go, a bohaterowie tracą go z oczu.
Na przeładowanym samochodami parkingu, nieopodal wejścia do knajpy, widzą fixera.
„No heeej piloci moi, na czym lecimy dzisiaj? Na wasze wezwanie, przypędziłem jak te cholerne najnowsze pociski do Ramjetów. A i tak byłbym szybciej, gdybym nie potrącił tego naćpanego idioty drgającego jak głupi na środku cholernej ulicy”
„Macie tu namiar na chatę jakiegoś bogatego frajera. Taaa, to jest dzielnica willowa. Macie się tam stawić jutro na 12, piloci. Podobno płaci trzyzerowo, ale to akurat wy mi sprawdzicie. Co macie zrobić? Najwyraźniej gubi rzeczy, bo musicie coś dla niego odszukać. Szczegóły? Piloci moi śliczni, przecież wiecie, że nie ma takiego słowa w moim słowniku ... ”
Może i byłoby to całkiem sztampowe zawiązanie przygody, gdyby nie to, że kluby przy których takie przygody się zawiązują, nie wybuchają minutę po wyjściu z nich bohaterów. Otóż, z tym właśnie tak było. Huk, ogień wylatujący z okien piwnicy, potężna fala uderzeniowa. Wybiegające z tłumu płonące postacie i spadające, podrzucone wybuchem samochody. Budynek niewiadomym trafem nie runął.
Policja przyjeżdża na miejsce w szczątkowej ilości. To samo ze strażą pożarną i karetkami pogotowia.
„No co się gapisz jeden z trzecim? Pomóż mi ją gasić, do jasnej cholery! Gdzie reszta jednostek? Dobra, trudno. Watkins, dawaj worek! Tym razem lepiej, żeby suwak działał! Dlaczego nie przyleciały AVki? Dawać no mi tu centralę! Centrala, gdzie.... Co? Jak to? Ile?”
Bohaterowie mogą dowiedzieć się bardzo łatwo, że wszystkie służby mają dzisiaj pracowity wieczór – w kilkunastu największych klubach w mieście wysadzili się jednocześnie ludzie ubrani cali na czarno. Przedzierali się przez ochronę, wbiegali przez główne drzwi i po prostu detonowali ładunki, które mieli na sobie. Mimo, że do zamachów przyznało się już 31 grup terrorystycznych, policja nie daje wiary ani jednej z nich.
W pewnym momencie z czarnej dymiącej dziury, która kiedyś była wejściem do knajpy, wybiegła dziewczyna, ścigana przez dwóch policjantów. W mgnieniu oka znalazła się na dachu jednego z samochodów, a stamtąd wskoczyła w jedno z wybitych wybuchem okien na pierwszym piętrze wieżowca naprzeciwko. Zniknęła.
Wracając do siebie, bohaterowie mijają dwóch kolejnych ludzi leżących w drgawkach na chodniku. (karetka nie przyjeżdża, wszyscy są dalej zajęci w zniszczonych klubach). Jeżeli gracze pobiorą próbkę krwi to ekspertyza, prowadzona pod kątem zatrucia jakimkolwiek środkiem chemicznym, wykaże, że ludzie umierają od nieznanej do tej pory biologii substancji, którą wyprodukowały ich własne organizmy.
Akt II
Rodzina
„Widzicie, panowie, syn mój już od dawna postanowił skalać dobre imię naszej rodziny. Naszego rodu, z takimi tradycjami! Zaczęło się od słuchania tego obrzydliwego, nie przystojącego szanującemu się człowiekowi techno...”
Stają przed wypielęgnowanym trawnikiem z mieszanki roślin odpornej na atmosferę Miasta. Dom jest parterową posiadłością, na jednym z przedmieść. Ochrona przechadza się po trawniku. Lokaj przeprowadza ich do utrzymanego w stylu początku lat dwudziestych poprzedniego stulecia salonu, pełnego mebli z prawdziwego drewna i najprawdopodobniej autentycznych obrazów. Otto Lebensbaum to średniego wzrostu mężczyzna przed 60tką, doskonale ubrany. Bohaterowie zastają go przed włączoną ścianą telewizyjną.
„.Na wstępie chciałem zaznaczyć, że dostarczony materiał jeszcze nie doczekał się potwierdzenia, ale z całą pewnością możemy stwierdzić, na podstawie dostarczonej nam kasety, że za całą serią zamachów stoi grupa nazywająca sama siebie „Nemezis”
Tutaj przejście na zamazaną czarną postać stojącą na tle intensywnego jasnego światła. Komputerowo generowany głos cedzi:
„Czas już najwyższy wyczyścić to Miasto z plugastwa, dewiacji i wszechogarniającego zepsucia. To, co zrobiliśmy, to tylko początek. Chorobę zwalczymy chorobą, i nikt nie będzie wiedział, kto jest następny”
„.... Policja zmobilizowała wszystkie środki, by wytropić sprawców, łącznie z przeczesywaniem podejrzanych rejonów małymi grupami psychosquadów. Niestety, mimo sporego bodycountu, dochodzącego już teraz do 400 osób, nie udało się jeszcze ich zlokalizować.”
Ściana wygasa. Lebensbaum nie sprawia mimo wszystko wrażenia poruszonego całą sytuacją. Z nienagannymi manierami zaproponuje im sok, herbatę. Wręczy im po kosztownie wykonanym wiecznym piórze ( każde ze sprytnie schowanym mikronadajnikiem w środku).
Wręczy im zdjęcie syna, Adriana (22), który uciekł z domu. Twierdzi, że zapłaci im godziwie (MG ocenia ile) za odnalezienie go i przyprowadzenie pod swoje oblicze. Wypytywany przez bohaterów, początkowo niechętnie, później już śmielej opowie o długim narastającym konflikcie między nim a synem. Opowie o tym jak Adrian nie mogąc sobie z sytuacją poradzić, zwłaszcza kiedy umarła mu matka (przyczyny naturalne), wpadł w problemy z alkoholem, a potem narkotykami. Niedawno uciekł z domu i, zabierając cenne przedmioty rodzinne, zaszył się w którejś z stref nie nadzorowanych przez władze miasta i korporacje.
Spytany o zawód, Lebensbaum stwierdzi, że zajmował się elektroniką na potrzeby korporacji. Na resztę pytań nie odpowie, zasłaniając się zawartą w jego umowie z korporacją klauzulą milczenia. Jeśli chodzi o pytania dotyczące tego, czemu wynajął kogoś takiego jak graczy, a nie profesjonalnych solosów, Lebensbaum stwierdzi, że zostali poleceni mu przez ich fixera.
Pytany o wskazówki, stwierdzi, że nie wie konkretnie, gdzie szukać Adriana, jednak wcześniej sprawą syna zajmował się niejaki Spider (tu poda adres), który w sprawie nic nie wskórał. Stwierdził tylko, że Adrian zniknął w dzielnicy biedy i wszelki ślad po nim zaginął.
Spider mieszka praktycznie w samym centrum dzielnicy biedy. Opuszczone, odrapane, częściowo zawalone budynki z czerwonej cegły bez wody i ogrzewania. I przygarbione, zniszczone postacie snujące się jak cienie po ulicach.
Bohaterowie podróżując do Spidera, wymijają mnożące się ciała leżących w grymasie bólu postaci, ze strużką zakrzepłej zielonej śliny na ustach.
Mieszkanie Spidera jest nowe. Kraty w oknach. Prąd. Mocne, metalowe drzwi. Widać, że to wszystko pojawiło się dosłownie przed chwilą. Sam lokator, jak mówi, drobny fixer, nie chce rozmawiać o Adrianie. Mówi, że szukał go wystarczająco długo, ale ten jest niemożliwy do znalezienia. Natomiast zwróci uwagę na coś innego. Spider boi się Plagi.
„Dopada znienacka. Pytałem już trzech ripdoców i żaden nie wie dlaczego. Strasznie jest, jak cię dopada. Najpierw zaczynają łzawić oczy. Potem jest już tylko potworny ból i koniec. Chociaż niektórzy umierają wolniej, godzinami.
I przyjeżdżają kolejne karetki. I przylatują kolejne AVki. Podobno to dlatego, że coś nowego wisi w powietrzu. Ale ktoś też widział podobno, jak coś wlewali do wody. I ktoś z medyków, którzy zaczynają się krzątać po dzielnicy i stawiać punkty medyczne, mówi, że to wszystko przez „spieczenie genetyczne”, ale kto by ich tam wiedział z tymi ich spieczeniami.”
Mieszkanie jest świeże i wyposażone w nowoczesny sprzęt. Przyciskany przez bohaterów w tym kierunku, Spider w końcu pęknie:
„Hmm, Adrian? ... Adrian. No pewnie. Pytałem, szukałem – nie znalazłem. Pod ziemię się skurczybyk zapadł. No przecież ci mówię, twardzielu, że nie widziałem.. . No i co ? Myślisz, że 50 załatwi sprawę? Gdybym cokolwiek wiedział, to i tak bez 200 bym nie puścił pary z gęby, co, za szczura mnie uważasz?
No, 150 i wcześniejsze 50 daje 200. Umiecie dodawać, nie?. Więc chcecie wiedzieć o młodym Lebensbaumie?”
W rzeczywistości wie ,gdzie jest Adrian, krył go przed ojcem, by ten się nie dowiedział o miejscu pobytu syna. Adrian mu za to płacił, ale zalega z opłatą od paru tygodni, więc za odpowiednią rekompensatą, Spider czuje się wręcz szczęśliwy zdradzić jego miejsce pobytu.
Znajdują go na zupełnym głodzie, na porozrywanym materacu w kącie brudnego pokoju, pośród 5 takich jak on. Generalnie, dostać się do niego było trudne, jednak Spider mógł dać bohaterom jakieś wskazówki. Mogli też dojść po codziennym dawaniu okolicznym mieszkańcom jedzenia przez lokalną placówkę akcji charytatywnej, na którym Adriana znają (rozpoznają go na zdjęciu), naturalnie pod innym imieniem.
Adrian, jak na swoje psychiczne i fizyczne wycieńczenie, ucieka bohaterom, w sposób przyprawiający o zawrót głowy. Zresztą, to jego terytorium, wie przecież gdzie z jednego budynku jest przebicie do drugiego, a która klatka schodowa nie grozi zawaleniem. Przestrzelenie nogi powinno zakończyć sprawę. Co prawda na drugim końcu dzielnicy, ale zawsze.
Schwytany, rozpaczliwie wręcz nie chce wracać do ojca. Twierdzi, że ten go zabije, jak tylko go dorwie. Na pewno byli śledzeni. A ojciec jest straszny. To przez niego zginęła matka Adriana. Produkuje jakieś roboty. Spotyka podejrzanych typów. Zakłada mafię...
W tym momencie bohaterowie otacza 6 postaci, ubranych na czarno. Ich uzbrojenie – w sumie dozwolone jest wszystko, byleby to nie była broń palna. W gestii mistrza gry będzie, czy wyglądają jak Haszaszini, czy jak Nazgule, czy jeszcze jakoś zupełnie przedziwnie inaczej. To samo z lokalizacją. Zamknięte pomieszczenie spowoduje trudności w użyciu przez bohaterów broni palnej, co można wykorzystać przy ewentualnym wyrównywaniu sił.
Przeciwnicy, nie odzywając się, cicho i sprawnie likwidują Adriana, nie bacząc na własne straty. Zresztą, mają zupełną odporność na ból, dlatego władowanie tuzina kul w korpus czy kończyny bez trafienia w newralgiczne organy nic im nie robi. Naturalnie, nie maja nic przy sobie. Wyglądają jakby byli już tylko bezmózgimi skorupami. Ich twarze zastygły w grymasie bólu przed samym rozpoczęciem walki. Gracze mogą się o tym przekonać, po ich „unieszkodliwieniu”.
Dzwoni telefon, to Lebensbaum. Głos ma podenerwowany.
„Co nowego w sprawie? Znaleźliście mojego syna?”
Gdy słyszy, że nie żyje, odkłada słuchawkę.
Akt III
Nowy pionek w partii szachów
„... odbyło się oświadczenie światowej klasy epidemiologa, doktora Marcela Kalusa:
- Mili państwo, na nasz obecny stan wiedzy o tym zagrożeniu, postulowałbym o ściśle higieniczny tryb życia, taki jak codzienne mycie rąk i picie przegotowanej wody. Ponadto...”
Po chwili telefon dzwoni ponownie, Tym razem numer jest zastrzeżony, a w słuchawce brzmi głęboki damski głos.
„Witam, nazywam się Vanessa Satherland. Mój pracodawca proponuje wam pracę. Właśnie do was jadę, będę za jakieś 10 minut. Proponuję oddalić się z miejsca walki. Skąd wiedziałam? Obserwujemy was już od dwóch godzin z satelity. Tak, oddalić się, bo zaraz na miejscu będzie policja. Ktoś wezwał – pewnie on. Jak się spotkamy? Znajdę was po tym sygnale z mikronadajników z piór, które dał wam dał w prezencie. Nie ma się czego obawiać , na pewno się zgodzicie na współprace.”
Vanessa jest tą kobietą, którą widzieli, wybiegającą z klubu w nocy po zamachu. Nie chce powiedzieć dla kogo pracuje. Ewentualnie sugeruje, że zatrudniła ją jakaś duża korporacja. W rozmowie z nią, bohaterowie muszą dowiedzieć się, że:
-
Lebensbaum zwolnił się z Militechu rok temu,
-
był nanotechnikiem, i to na dodatek uznawanym za genialnego
-
zniknął na rok, wszelki ślad po nim zaginął.
Vanessa wyśle bohaterów do domu Lebensbauma w celu wyśledzenia, czym konkretnie się on zajmuje. Płatnie, naturalnie.
Dom Lebensbauma stoi pusty. Zniknęła ochrona. W salonie, tym samym, którym dostali zlecenie, bohaterowie znajdują ukryty przycisk. Odsłania od biblioteczkę z dziełami takimi jak: „Triumf industrializacji Niemiec 1928 – 39”, „Droga Honoru”, „Jak być silnym narodem”, „Historia faszyzmu”, i inne tego typu superprodukcje.
Korespondencja na prywatnym komputerze, po złamaniu prostych zabezpieczeń, ujawnia spisek mający na celu szantażowanie co bardziej wpływowych ludzi w Mieście za pomocą jego wynalazku. Co do samego wynalazku, da się wyczytać, że ma on coś wspólnego z oddziaływaniem nanobotów na żywą materię. Poniżej znajdują się informacje w których spośród technicznego bełkotu można wywnioskować o problemach w funkcjonowaniu całego systemu. Gdzieś po drodze wypada adres miejsca produkcji.
Jedna z ostatnich notatek osobistych dotyczy wiecu wyborczego pewnego nieustępliwego w swoich poglądach polityka.
Gdy bohaterowie będą wychodzić, w drzwiach powita ich jedna odziana na czarno postać. Uchyli płaszcz, odsłaniając pasy pełne ładunków wybuchowych.
Akt IV
Nemezis
„Jeszcze raz powtarzam, nie ma powodów do paniki, kwarantanna miasta jest normalnym działaniem w takiej sytuacji, a rozkaz strzelania do każdego je opuszczającego jest jej naturalną konsekwencją. Chciałem również wszystkim mieszkańcom naszego miasta powiedzieć, że powoli zyskujemy cenne informacje, pomagające nam skutecznie rozprawić się z tym problemem.
Naturalnie, opozycja błyskawicznie przystąpiła do podważania mojego autorytetu, ale czas i wasze poparcie, zweryfikuje ich pozbawione sensu działania.
Do czasu rozwiązania problemu, zalecałbym nie wychodzić z domów, a w momencie wkroczenia psychosquadu błyskawicznie kłaść się na ziemi z rękoma na karku. W ten sposób być może unikniemy zbędnych ofiar.”
Kiedy bohaterowie się już pozbierają, będą mieli do wyboru wiec polityczny, albo bezpośrednią wizytę w fabryce nanobotów. W drodze dowiadują się (datatermy, telebimy z wiadomościami – cokolwiek), że coraz więcej ludzi choruje. Wbrew oświadczeniom władz, nikt nie jest sobie w stanie z nią poradzić.
Wiec wyborczy przebiega spokojnie, cały wielki plac pomimo próśb wypełniony jest po brzegi ludźmi skandującymi imię opozycyjnego polityka. Aktualne problemy, w tym niedawne zamachy poruszane są jako element rzeczy, z którymi rozprawi się on tuż po objęciu mandatu. Cała idylla trwa aż do momentu, gdy przez tłum zacznie się przedzierać postać ubrana na czarno. Gdy znajdzie się jakieś 100 metrów od przemawiającego, temu z oczu najpierw pociekną łzy, potem z ust poleci zielona piana (doskonale widoczna na tych wielkich telebimach). Tłum wpadnie w histerię, mimo to co bardziej wnikliwi bohaterowie będą mogli stwierdzić, że ludzie stojący w linii prostej pomiędzy postacią a politykiem również zaczną chorować. Czarna postać z powrotem przedrze się przez ogarnięty paniką tłum, wsiądzie do swojego samochodu i pojedzie prosto do fabryki nanobotów.
Duży, trzykondygnacyjny gmach fabryki, z nieustannie pracującymi, olbrzymimi wentylatorami, okolony wysokim murem na pewno nie jest wyzwaniem dla bohaterów. Ochrona będzie skąpa, skupiona wokół budki strażniczej przy wjeździe na teren fabryki.
Wchodząc do środka, bohaterowie zobaczą cały cykl produkcyjny. Skomplikowana maszyneria, produkująca nanoboty, połączona z olbrzymimi wentylatorami, wydmuchuje je bezpośrednio w powietrze, w Miasto.
Do MG należy tylko teraz dobór odpowiedniego momentu, żeby osaczyć bohaterów, przez następną grupę ludzi ubranych na czarno. Żaden z nich nie ma broni. Nie musi. Jeden z nich wyciąga coś, co wygląda jak futurystyczny pilot do telewizora, i nakieruje go na bohaterów. Jeśli któremuś z bohaterów uda się być szybszym, każda z postaci ma taki gadżet przy sobie. Wszystkim zaczynają łzawić oczy. I ostatnią rzeczą, jaką zarejestrowali w bólu, padając na ziemię był wzmagający się ślinotok .
„...nagromadzenie się nanobotów w powietrzu było na tyle wysokie, że centralny komputer fabryki nie nadążał z ich moderacją. Ponadto, zachodziły nieprzewidziane reakcje ze związkami chemicznymi obecnymi w powietrzu Miasta. To wszystko spowodowało wymknięcie się całego procesu spod kontroli Lebensbauma. Co więcej, jego własny syn dysponował wystarczającą ilością informacji, by zdekonspirować go jeszcze wcześniej. Całe przedsięwzięcie było źle zorganizowane i jako takie nie stanowiłoby zagrożenia dla którejkolwiek z korporacji.
Nie udało się, mimo usilnych starań, uzyskać pewności co do mocno uprawdopodobnionego w ramach raportów innych agentów związku Lebensbauma z burmistrzem.
Podpisano, Vanessa Satherland
[ŚCIŚLE TAJNE, tylko do użytku Sztabu Kryzysowego Połączonych Korporacji Miasta]”
Bohaterowie budzą się uwięzieni, skuci kajdankami, w piwnicy fabryki. Przychodzi do nich Lebensbaum i w gestii MG pozostawić należy jak dużo w rozmowie z nimi powie o swojej działalności. Naturalnie, cały proces produkcji przebiega bez zakłóceń. Opanował już anomalie w zachowaniu nanobotów, ludzie już nie będą umierać. Przynajmniej ci, których nie będzie chciał uśmiercić. Wygrał, bo jedyna osoba, która wiedziała o nim i jego planach w sposób wystarczający, nie żyje. Czyli tak jak zaraz bohaterowie.
Teraz już wszystko pozostawiam w waszych rękach, bo ile razy prowadziłem tę sesję, tyle razy była ona inaczej zakończona. Generalnie proponowałbym rozrysowanie sobie planu fabryki oraz przyjęcie jednego z dwóch wariantów:
-
Bohaterowie mogą odzyskać całą broń, bo pewnie składowana jest w jednym pokoju, o ile uda im się uwolnić.
-
Jeśli wolicie zagrać deus ex machina, może wpaść na ratunek Vanessa (sama lub z psychosquadem korpów).
Jeśli chodzi o moje doświadczenia, dobrze jest ustawić Lebensbauma w długim korytarzu prowadzącym do wyjścia z fabryki, za płytą pancerną z wystającym z niej gatlingiem.
Równie miłej zabawy, jaka była u moich graczy, życzę.
Zapraszam do komentowania.
(maj 2002 - listopad 2006)
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...