"Wesele" - recenzja

Autor: Marcin Waincetel Redaktor: leszek37

Dodane: 10-05-2011 03:28 ()


 Chcąc narysować „Polaków portret własny”, należałoby sięgnąć do tradycji i obyczajowości, które kształtują pewne wzorce i zachowania społeczne. Tradycją i obyczajem bez wątpienia można nazwać polskie wesele, które jest idealnym miejscem do sportretowania polskiej aparycji.

Wydaje mi się, że z podobnym zamiarem wychodzi autor filmu „Wesele”, Wojciech Smarzowski, który przedstawia obraz polskiego społeczeństwa w sposób sugestywny i odfiltrowany ze sztampowości i patetyczności, nierzadko dominujących cech w polskim kinie. Autor pokazuje świat, jakim jest, wykorzystując przy tym swoją specyficzną wrażliwość na otaczający go świat.

„Wesele” jako film, zapewnia nam porcje kilku ciekawych spostrzeżeń na tematy ważne przedstawione w sposób kontrowersyjny, albo mówiąc inaczej – prawdziwy. Oto Wiesław Wojnar, wiejski człowiek interesu planuje zorganizować ślub dla swojej córki w prowincjonalnej okolicy, która zapewne pamięta jeszcze złote lata PRL-u, z państwowymi gospodarstwami rolnymi i całym dobrobytem panującym w czasach ubiegłego wieku. W ujęciu całego filmu, słowo „prowincjonalizm”, może zostać również użyte w celu charakterystyki osobowości osób uczestniczących w wesele. Chodzi tu o pewnego rodzaju osobliwy tok rozumowania, w którym nadrzędną wartość odgrywa maksyma „Zastaw się, a postaw się”. Oczywiście, patrząc w szerszym kontekście społecznym – taki pogląd jest bardzo bliski również, (a może zwłaszcza) ludności miejskiej. Wszak wiadomo, że wielkość telewizora plazmowego czy marka samochodu jest najbardziej miarodajnym wyznacznikiem człowieka sukcesu, jego smaku, klasy... a także niewątpliwie zachłyśnięciem głęboką wodą, o nazwie „kapitalizm”. Z podobnego założenia wychodzi nasz Wiesław. Rozumie jak wspinać się na sam szczyt społecznej drabiny, uzyskując oklaski od gawiedzi za pokonanie każdego szczebla w rozwoju. Dbając o dobre imię rodziny Wojnarów, zapewnia córce wystawne wesele, na którym to możemy poznać inne indywidualności zebrane na hucznej zabawie. Spektrum postaci jest doprawdy fascynujące. Mamy okazję wdać się w bliższą relację z księdzem, dla którego dostatek finansowy jest równie ważny, co rozwój ducha, z policjantami, którzy oprócz stróżowania są ludźmi przedsiębiorczymi – potrafią dorobić nielegalne rejestracje do każdego samochodu, z gangsterem, który jako człowiek dyplomacji używa broni palnej do ostrzeliwania kończyn – jako formy perswazji werbalnej. Nie wolno również zapominać o zaradnym notariuszu, żonie Wojnara, która dbając o ciepło domowego ogniska, potrafi przyrządzić naprawdę gorący bigos, a także znerwicowanej pannie młodej, jej niedoszłym mężu, który uwielbia szybkie i drogie samochody, czy o operatorze całego zdarzenia, byłym kochanku panny młodej, który nad wyraz dobrze rejestruje zdarzenia mające miejscu na weselu.

Smarzowski przedstawia nam w filmie postacie karykaturalne, będące źródłem śmiechu, niepozbawione jednak psychologicznej głębi. Portrety tworzące obraz „Wesele”, są niejako odzwierciedleniem ludzkich postaw. Jest to odbicie, które możemy odczytywać z pewnym dystansem, wyciągając przy tym jednak pewne wnioski. Nauka płynąca z tego filmu może składać się choćby na zdanie „Czyszczenia polskiej stajni Augiasza”. Zderzenie się z polskimi przywarami, takimi jak, gnuśność, żądza pieniądza, rubaszność, polskie kompleksy, czy chociażby pijaństwo, może dać zbawienny wpływ na rozwój Kowalskiego. Wiedząc, że to życzenia pobożne, ba, dla niektórych te przymiotniki, mogą okazać się pozytywami, mam wrażenie, że taka auto-ironia skierowana w stronę odbiorcy może okazać się uzdrawiająca. Film można również potraktować oczywiście jako czarną komedię, którą bez wątpienia jest, wszak nie w każdym filmie, każdy człowiek musi wykopywać szóste i siódme dno. Mimo wszystko odbiór i przesłanie jest istotne. Zwłaszcza gdy mamy do czynienia z takim wymownym dziełem. Chodzi tu również o formę realizacji filmu. Gra aktorska poszczególnych bohaterów udowadnia, że polska posiada kilka naprawdę znaczących talentów. Marian Dziędziel, Iwona Bielska, Jerzy Rogalski, Bartłomiej Topa, a zwłaszcza Tomasz Sapryk i Arkadiusz Jakubik zasługują na owację, i oklaski z przytupem. Pominąłem nieco Tamarę Arciuch i Macieja Sztuhra, z racji na moje osobiste wrażenia. Te kreacje wydawały mi się nieco zdrewniałe – używając kolokwializmu. Nie wyzwalały one szczególnych emocji, brak było im jednoznacznego wyrazu, natomiast wiodły prym w niezdecydowaniu i roztrzepaniu. Prawdopodobnie może to być spowodowane zachowaniem kontrastu – oto normalność spotyka się ze skansenem. Odbiorca może podjąć próbę identyfikacji z tą dwójką bohaterów, która jest spokojnym azylem na wiejskim weselu. Azylem, który jest jednak integralną częścią całej zabawy.

Moją dodatkową uwagę postanowiłem również skierować pod adresem muzyki. Tymon Tymański podjął się tutaj próby skomponowania muzyki mającej podwójne dno. Z jednej strony jest to muzyka biesiadna, zabawowa, ku uciesze gawiedzi. Z drugiej strony pod przykrywką tekstów da się odczuć prześmiewcze wersety, które są sowizdrzalskim dowcipem z typowych biesiadnych hitów. „Pieśń niewymownie piękna, inspirująca, woń krowiego łajna wszechogarniająca” – to tylko próba pastiszu, jakiego dokonuje Ryszard Tymański, próbując skonfrontować się z geniuszem polskich ludowych piosenek.

Konkludując, film zasługujący na uwagę, na nagrody, które uzyskał na różnych festiwalach w Polsce i za granicą – najlepszy reżyser, najlepszy scenariusz, najlepsza rola męska, najlepsza muzyka itd. na festiwalu w Gdyni, uhonorowanie Polskiej Akademii Filmowej, a także inne laury i wyróżnienia są najlepszą rekomendacją tego tytułu. Oprócz tego warto dowiedzieć się kilku słów, które mówią o nas samych. A mówią bardzo wiele.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...