„Szybcy i wściekli” - recenzja
Dodane: 07-04-2011 20:28 ()
Szybcy i wściekli to swoisty filmowy fenomen. Ciężko we współczesnej popkulturze szukać równie rozwleczonej, a jednocześnie wysokobudżetowej serii akcyjniaków, która podbiła serca całej rzeszy fanów i jednocześnie zapewniła wytwórni dochody na tyle wysokie, aby zagwarantować to, że kolejnymi odsłonami FF raczeni będziemy najprawdopodobniej do grobowej deski. W tych dwóch tekstach przebrniemy więc przez całą serię, poczynając od jej skromnych początków na bombastycznej eksplozji akcji i adrenaliny kończąc. Dziś na tapetę weźmiemy pierwsze trzy odsłony serii, czyli bolesny okres, w którym Szybcy i wściekli nie do końca wiedzieli, co mają ze sobą zrobić.
Jest rok 2001, ludzkość przetrwała atak milenijnej pluskwy, więc radości co niemiara. Mam 13 lat, głowę pełną głupich pomysłów i wkraczam do kinowej sali skuszony plakatem, na którym czarno-białe głowy aktorów górują niczym współczesne Mount Rushmore nad bajecznie kolorowymi smugami światła, w których daję się rozpoznać kształt pędzących samochodów. Początkowe napisy filmu śmigają przez kinowy ekran, a moje nastoletnie ja mówi mi „WOW!”. Szybcy i wściekli na moim gówniarskim małym rozumku zrobili ogromne wrażenie. Nie aktorstwem, nie reżyserią, ale za sprawą tematyki. Uliczne wyścigi, sportowe bryki i seksowne panie w skąpych fatałaszkach to przecież dla napompowanego hormonami nastolatka istny wybuchowy koktajl i seans z perspektywy mojego ówczesnego mnie do dziś wspominam z nutką nostalgicznej sympatii. Gdy po wielu latach powróciłem do filmu, uświadomiłem sobie, że w produkcji spodobać może się nie tylko to, co dawno, dawno temu podziałało na wyobraźnię dzieciaka, ale również wiele innych elementów, które ostatecznie złożyły się na całość produkcji.
Zacznijmy od scenariusza. Zakonspirowany policjant infiltruję specyficzne środowisko, z którego jak podejrzewają organy ścigania, wywodzi się grupa dokonująca zuchwałych napadów. Wsiąka jednak za bardzo w nowy społeczny krąg, by ostatecznie w imię nowych wartości, które poznał i dla swojej nowej rodziny postanawia odrzucić sztywne policyjne zasady. Brzmi znajomo? Nic dziwnego. Szybcy i wściekli to kopia. Zrzynka i plagiat. Jestem to jednak w stanie wybaczyć, ponieważ „inspirowano” się jednym z najlepszych filmów akcji, kultowym Point Break czy jak kto woli Na fali. Zachowano scenariusz niemal w całości, zamieniając deski surfingowe na szybkie bryki i skoki na banki na iście westernowe napady na przewożące cenne fanty ciężarówki. O ścieżce dźwiękowej będzie krótko, ale na temat. Efekty audio zasługują na uznanie, samochody ryczą jak smoki, opony piszczą na asfalcie jak nastolatki na koncercie, a kraksy walą po uszach widza bardzo dosadnie. Co do muzyki jest słabiej. Sprawia wrażenie przeglądu hitów hip-hopu i punku z początku wieku, wrzuconych bez ładu i składu do filmu.
O Szybkich i wściekłych można więc powiedzieć mniej więcej to samo co o Point Break. To solidny scenariusz z wartką akcją, nie najgorszą intrygą i solidnym klimatem świata, w tym akurat przypadku, ulicznych wyścigów.
Ocena: 7/10
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...