„Jurassic Park” - recenzja
Dodane: 03-03-2011 10:31 ()
Niemal każdy z chłopców na pewnym etapie swojego życia przeżywa okres fascynacji dinozaurami. Zdarza się, że prehistoryczne gady przegrywają walkę o dziecięcą uwagę z ciężkimi maszynami, niemniej jednak większość z nas łapie prędzej czy później bakcyla amatorskiej paleontologii. Coś takiego udzieliło się najwyraźniej Stevenowi Spielbergowi, który ku uciesze fanów wszelkich tyranozaurów, triceratopsów i innych pterodaktyli spłodził w odmętach swej wizjonerskiej duszy „Park Jurajski”. Nie przeciągając, zapraszam was szanowni czytelnicy na spacer jego ścieżkami. Nostalgiczne gogle zostawmy w domu i na trzeźwo przyjrzyjmy się spuściźnie Spielberga i jego następców.
„Park Jurajski” i jego kontynuacja „Zaginiony Świat” zostały oparte na dwóch identycznie zatytułowanych książkach jednego z prekursorów technothrillera, Michaela Crichtona. Swojego czasu zapoznałem się z obiema i są to adaptacje dość wierne. Co prawda, odbiegają nieco od oryginału, jednak filmy na wielkie ekrany przenoszą wszystkie najistotniejsze elementy z prozy. Mogę wręcz złośliwie stwierdzić, że w procesie adaptacji pominięto to, co przeszkodzić mogłoby w tworzeniu kontynuacji i budowaniu nowej filmowej marki. Zabieg substrakcji się powiódł i filmy nad literackimi pierwowzorami górują liczebnie w stosunku dwa do jednego.
Nie rozwódźmy się jednak za bardzo nad literaturą. Jesteśmy wszak leniami i wolimy chłonąć media wizualne. Co do zaoferowania mają więc dla nas kinowe wędrówki z dinozaurami?
Pierwszy „Park Jurajski” był niezwykłym zjawiskiem. W pozornie oklepany schemat scenariusza o eksperymencie wymykającym się spod kontroli tchnięto nowe życie, tworząc autentyczny unikat. Bohaterowie przybywają na odizolowaną od świata wyspę Isla Nublar, gdzie w dziecięcym zachwycie obserwują przywrócone światu dinozaury. Sielankę psuje niestety skorumpowany pracownik ochrony i tropikalna burza. Zabezpieczenia parku zostają wyłączone, a bohaterowie muszą stawić czoła wygłodniałym drapieżnikom. Ot zahaczka, jaką zdarzyło się już widzom oglądać wiele razy. Jednak Spielbergowi i scenarzystom udało się ramy tego schematu zapełnić doskonale i osiągnąć niemal idealny balans pomiędzy familijnym blockbusterem a monster movie. Z jednej strony przyjazne rodzinie wędrówki paleontologa Alana Granta i jego dwójki podopiecznych wśród majestatycznych roślinożernych gadów podbudowane optymistyczną i podniosłą muzyką, a z drugiej mrożąca krew w żyłach walka o przetrwanie toczona z niesamowicie przebiegłymi raptorami. Do dzisiaj w pamięci pozostaje wiele ze scen takich jak: brachiozaur budzący śpiących w koronach drzew bohaterów, kuchenna zabawa w ciuciubabkę z udziałem dzieciaków i raptorów czy prawdopodobnie najbardziej emocjonująca scena, czyli pierwsza konfrontacja z tyranozaurem. Ekipa Spielberga stworzyła sceny, które na trwałe wpisały się do kanonu kinematografii i chyba każdy z nas pamięta drżącą szklankę wody, prawnika pożeranego na wychodku czy cienie raptorów rzucane na kuchenną ścianę. Pierwszy film z trylogii zapewnił odpowiednie wrażenia każdemu widzowi. Dzieciaki otrzymały zachwycający film przygodowy doprawiony nutką przemocy o kategorii PG-13, dość wyrazistej, by spełnić swoje zadanie, a jednocześnie stosunkowo nieszkodliwej, a dorośli otrzymali oszałamiający, pełen napięcia i zwrotów akcji survivalowy thriller. Krótko mówiąc, w końcu narodził się taki, co wszystkim dogodził. Jedyną drobną wadą scenariusza jest fakt, że pierwszy akt filmu wyładowano po brzegi ekspozycją serwowaną w postaci monologów wygłaszanych przez pracowników parku, co znacznie spowalnia akcję w początkowych scenach, jednak w odniesieniu do jakości i mistrzowskiego dramatyzmu całości powinniśmy filmowcom wybaczyć tę niewielką skazę na doskonałej produkcji.
Ogromną zasługą filmu była również obsada, zaprezentowany miszmasz postaci doskonale się uzupełniał, czuć między nimi było autentyczną chemię, każdy miał swoją rolę i odnajdywał się w niej. Nawet bohaterowie dziecięcy nie irytowali tak bardzo, jak zazwyczaj. Niektórych razić mogło, że do prostej historii dobrano równie nieskomplikowanych i w zasadzie nierozwijających się wraz z historią bohaterów, ale przecież to nie ludzie mieli stanowić centrum uwagi produkcji.
Powiedzmy sobie szczerze, głównymi gwiazdami filmu miały być dinozaury. I z tej roli wywiązały się znakomicie. Od najmniejszych, nie większych od wyrośniętego indyka, poprzez bystre raptory po mega gwiazdę - Tyranozaura. Efekty specjalne i animacja komputerowa, których użyto, by powołać majestatyczne gady do życia, do dziś wyznaczają złoty standard tworzenia i używania w CGI i animatroniki. Czy to w szerokich ujęciach, czy na zbliżeniach ich zachowanie, ruch i "mimika" oraz niezauważalne zintegrowanie tych sztucznych bytów z przestrzenią planu filmowego całkowicie zacierają granicę pomiędzy rzeczywistością a fikcją. Oglądając „Jurassic Park”, czujesz, że ten dinozaur tu jest, ma masę i prędkość, jest rzeczywisty do bólu. A wiedząc to, wiesz też, jak bardzo przechlapane mają bohaterowie. Pierwszy „Jurassic Park” to filmowa perła. Jak jednak wiemy, są i tacy, którzy ciskają te klejnoty przed wieprze.
Ocena: 8,5/10
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...