„The Quiet Earth" - recenzja

Autor: Piotr Bednarek Redaktor: Motyl

Dodane: 09-02-2011 19:28 ()


 

Budzisz się z dziwnego snu; nic nie podejrzewając, jak zwykle udajesz się do kuchni po szklankę wody. Zaspokajając pragnienie starasz się sobie przypomnieć co sprawiło, że odczuwasz taki niepokój. Bardzo powoli przypominasz sobie. Miałeś okropnie dziwny sen. Śniło ci się, że wszyscy ludzie na Ziemi nagle zniknęli, a ty zostałeś sam wśród panującej dookoła przerażającej ciszy.

O „The Quiet Earth” można napisać wiele, z pewnością jednak nie to, że jest to dzieło spektakularne wizualnie. Wyreżyserowany przez Geoffa Murphy’ego film to adaptacja powieści Craiga Harrisona o tym samym tytule. Dlaczego warto więc zwrócić uwagę na tę produkcję? Znalazłem ku temu przynajmniej kilka, w miarę rozsądnych powodów. Zacznę jednak od słabszych elementów.

Jeśli chodzi o historię jest ona dosyć prosta. Naukowiec, Zack Hobson, budzi się ze snu i odkrywa, że wszyscy ludzie na Ziemi zniknęli w wyniku eksperymentu, który nie wypalił. Nie można zarzucić tej historii epatowania nudą, ale już sam scenariusz jest co najwyżej przeciętny. Cieszy jednak sama zabawa konwencją bezkrwawej apokalipsy, w której cała znana nam cywilizacja zostaje pomniejszona o czynnik ludzki z dnia na dzień.

Wizualnie film również nie stara się przekraczać granic efektowności, jak na swój rocznik (1985). Warto jednak zwrócić uwagę na sceny mające oddać efekt zaburzeń rzeczywistości (spowodowanych eksperymentem). Nie są one niczym nadzwyczajnym, ale zostały zrealizowane ciekawie, bardzo kreatywnie, i co ważniejsze dosyć przekonująco. Film również warto zobaczyć dla ostatniej sceny, która zapada w pamięć i jest, co warto podkreślić bardzo wyraźnie, absolutnie ikoniczna. Interesujący jest też fakt eksponowania nagości. Nie od dziś wiadomo bowiem, że kino kierowane do szerszej publiczności (zwłaszcza amerykańskiej) może epatować przemocą godną Kaliguli i jest to całkowicie normalne, jednak ukazanie kobiecego sutka to już przekroczenie tabu zakrawające o najgorsze perwersje. Być może wynika to z niszowości produkcji i pełnej świadomości autora, że film nie trafi zbyt blisko szczytów box office'u, albo zwyczajnie jego chęci przyciągnięcia do ekranu większej ilości widzów nastawionych na „dodatkowe” efekty. Nie zmienia to faktu, że jest to ciekawe podejście.  

Przechodząc do zalet. Film ogląda się bardzo przyjemnie. Historia pomimo widocznych braków porusza intrygujący temat. Odosobnienie, kontakty międzyludzkie w ekstremalnych warunkach oraz szaleństwo to moim zdaniem najważniejsze z nich.  Widać to dokładnie w pierwszej części obrazu, gdy główny bohater zmaga się z samotnością, a przejawy jego szaleństwa uzewnętrzniają się tylko z tego powodu, że nikt nie patrzy. W normalnych warunkach owo szaleństwo zawsze pozostaje skryte. Czyż to nie jest często problem tak adekwatny dla współczesnego bohatera? Ale to raczej temat bardziej na rozprawkę filozoficzną i rozważania dla każdego z osobna.

Podsumowując, „The Quiet Earth” warto zobaczyć. Przy odpowiednim nastawieniu zaspokoi nawet co bardziej wymagających widzów. Polecam również obejrzeć ostatnią scenę, jeśli nie macie ochoty oglądać całego filmu lub nie macie czasu. Dla wielbicieli SF to absolutne minimum.

 

  • Audio/Wizualnie: 4/10
  • Koncepcyjnie: 7/10
  • Fabularnie: 5/10
  • Ogółem spożycie strawne w: 53% 

 

Tytuł: "The Quiet Earth"

Reżyseria: Geoff Murphy

Scenariusz: Craig Harrison (powieść), Bill Baer, Bruno Lawrence, Sam Pillsbury

Obsada:

  • Bruno Lawrence  - Zac Hobson
  • Alison Routledge - Joanne
  • Pete Smith - Api

Czas trwania: 91 minut

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...