„Rebelia. Drobne zwycięstwa” - recenzja
Dodane: 07-01-2011 12:34 ()
Star Wars Komiks Wydanie Specjalne nr 4/2010: „Rebelia. Drobne zwycięstwa”
Porucznik Deena Shan coraz silniej odnosi wrażenie, że jest bezwartościowa dla Rebelii. Po kilku niekoniecznie udanych misjach, jest gotowa poddać się, opuścić Sojusz Rebeliantów i udać się do domu, zostawiając walkę o wolność prawdziwym bohaterom. Wszystko zaczyna się jednak zmieniać, gdy Deena przyłącza się do drużyny, która ma wykonać niemal samobójcze zadanie. Co gorsze, wraz ze schwytaniem Lei Organy i Luke'a Skywalkera, konieczność doprowadzenia misji do sukcesu spada wyłącznie na nią...
"Drobne zwycięstwa, Luke. Drobne zwycięstwa". Taką odpowiedź dostaje od księżniczki Lei chłopak, który zniszczył Gwiazdę Śmierci na pytanie o to, jak mają walczyć przeciwko Imperium, używając rozpadającego się sprzętu. Jedno z takich „drobnych zwycięstw” stało się głównym wątkiem opowiastki znajdującej się pierwotnie w komiksowej serii „Rebellion”, a która u nas trafiła do Wydania Specjalnego magazynu Star Wars Komiks. W innej sytuacji, gdybym powiedział, że komiks kończy się zwycięstwem Rebeliantów, popełniłbym spore faux pas, ale cóż poradzić, skoro jego tytuł brzmi tak, a nie inaczej? Oczywiście poznanie zawczasu zakończenia nie zawsze jest minusem, szczególnie jeśli twórcy danego dzieła mają jakiś pomysł na zręczne poprowadzenie fabuły. Przed podejściem do czytania „Drobnych zwycięstw” liczyłem, że dostanę taki produkt. Trochę się przeliczyłem.
Trzecia historia z cyklu „Rebellion” (po wydanych dotąd tylko w USA „My Brother, My Enemy” i „The Ahakista Gambit”) jest właściwie opowieścią o jednej osobie, Deenie Shan. Blondwłosa rebeliantka przetrawia w myślach wszystkie swoje dokonania w walce o "wolność naszą i waszą", po czym postanawia zrezygnować ze służby. Jej historia jest dość schematyczna – brak sukcesów życiowych, nadmiar romantyzmu i ojciec, który wolałby mieć zamiast niej syna – jednakże jako kręgosłup całego komiksu spisuje się zaskakująco dobrze. Z pewnością pomaga temu fakt, że scenarzystom i rysownikom udało się wykreować wyjątkowo łatwą do polubienia postać, z którą także łatwo da się utożsamić. Kto z nas nie marzył o tym, by zostać wielkim bohaterem? Każdy. Deena miała jednak to nieszczęście, że przebywała wśród Luke'a i Lei, a ich dokonań w żaden sposób nie da się przyćmić.
Odliczając czarującą Deenę Shan, fabuła „Drobnych zwycięstw” to zlepek średnio udanych pomysłów oraz paru takich, które są zwyczajnie złe. O absurdach wewnątrz struktury tej opowieści będzie czas powiedzieć później; mnie najbardziej irytuje, że niemal każdy element komiksu wydaje się być kalką czegoś, co już gdzieś kiedyś zobaczyliśmy. Poświęcenie się dla dobra ogółu, straceńcza misja, niesamowite szczęście, odsiecz w ostatniej chwili – brzmi znajomo? Nawet nie trzeba długo szukać, a już na myśl rzuca się analogia do "Trench Run", jak potocznie zwano atak, który unicestwił Gwiazdę Śmierci. Ale pal to licho, większość powstających obecnie dzieł kultury siłą przymusu powtarza wątki, schematy i dylematy wymyślone w przeszłość. Sztuką jest tak to wszystko poskładać, by dostarczyć czytelnikowi jakichś pozytywnych wrażeń. Tymczasem w „Drobnych zwycięstwach” znajdziemy ich bardzo niewiele. Zresztą, czego tu oczekiwać po kolejnych przygodach Luke'a i przyjaciół, jeśli nie maglowania w nieskończoność tych samych historii?
Czas na rysunki. Styl rysownika Colina Wilsona nie przypadł mi do gustu. Portretowanie twarzy, rysowanie dobrze znanych obiektów i postaci, szczegóły – to nie jego działka. "Masakrowanie" oblicz bohaterów, karygodne marszczenie ich i spłaszczanie wydaje się być hobby naszego artysty, tak samo jak mieszanie proporcji w budowie TIE Fighterów, hełmów szturmowców i okrętu "Rebel One", który – o dziwo – na jednym z kadrów skurcza się z imponującego tysiąca dwustu metrów do zaledwie jednej czwartej tej długości (jeśli sądzić po lecącym tuż obok, trzystumetrowym Nebulonie-B). Są ludzie, którzy lubią zabawę formą, ale ja wolę, by poważne sprawy były rysowane poważnie. Na obronę Wilsona mogę jednak przywołać jego umiejętności malowania emocji na tychże "zmasakrowanych" twarzach oraz nadawania dynamiki scenom akcji. Wybuchy także wypadają nieźle. Warto jeszcze pochwalić dobre zgranie kolorów z kreską. Wil Glass skorzystał z całej palety barw w konstruktywny sposób.
Jak już wspominałem, „Drobne zwycięstwa” są wręcz przesycone absurdami i schematycznymi postaciami. Po pierwsze, jaka jest szansa, by okręt flagowy Rebelii z Leią i Lukiem na pokładzie wykonał ślepy skok w sam środek konwoju cywilnych statków wokół imperialnej stacji zaopatrzeniowej, która – cóż za zaskoczenie! – od miesięcy była nieuchwytnym celem Rebeliantów? Po drugie, jaki idiota wysłałby w bój, do szaleńczego, a przy tym niezwykle istotnego rajdu, drugą najważniejszą osobę w Sojuszu, która na dodatek nie jest żołnierzem, a do tego staruszka-klona z czasów Wojen Klonów, wieśniaka z Tatooine oraz niedoświadczonego mechanika? Czyżby na okręcie flagowym zabrakło prawdziwych komandosów, takich, którzy szkolili się przez lata, by wykonywać podobne zadania? Po trzecie, dlaczego wszyscy imperialni dowódcy, czy to garnizonów naziemnych, niszczycieli gwiezdnych, czy też stacji kosmicznych są skończonymi kretynami-sadystami, którzy układają bezsensownie skomplikowane plany i dają się na końcu wystrychać na dudka? Po czwarte, czy w komputerze tej stacji przeładunkowej naprawdę musiały być plany Palpatine’a na najbliższych parę miesięcy? Litości! Pewnych rzeczy nie da się przełknąć nawet po kilku głębszych...
Tak doszliśmy do końca tej recenzji. „Drobne zwycięstwa” są pozycją średnią, tak jak średnie są rysunki oraz średnia jest niepozostająca w pamięci treść. Gdyby nie Deena Shan, komiks ten byłby niezaprzeczalnie porażką, mierną, jakby trochę zrobioną na siłę zapowiedzią mocno wyczekiwanego w tamtym czasie kolejnego tomu „Wektora” – a teraz wyczekiwanego, choć na pewno nie tak niecierpliwie, także przez naszych rodzimych fanów Star Wars. No właśnie, to skłania mnie do zadania pytania: czy warto kupić średniawe „Drobne zwycięstwa”, mimo że we wstępie do nich pan Jacek Drewnowski uznaje je za „doskonałą rozgrzewkę” dla rzeczonego „Wektora #2”? Prawdę mówiąc, nie wiem. Komiksu z pewnością nikomu nie polecę, ale też nie powiem kategorycznie „trzymajcie się od niego z dala!”. Przeczytać można, można sobie też dać z tym spokój – decyzja należy do Was i, co najwyżej, zasobności Waszego portfela.
- Ogólna ocena: 5/10
- Fabuła: 4/10
- Klimat: 7/10
- Rysunki: 6/10
- Kolory: 7/10
Tytuł: „Rebelia. Drobne zwycięstwa”
- Scenariusz: Jeremy Barlow
- Rysunki: Colin Wilson
- Tłumaczenie: Maciek Drewnowski
- Wydawca: Egmont
- Data wydania: 02.12.2010r.
- Oprawa: miękka
- Objętość: 96 stron
- Format: 170x260 mm
- Druk: kolor
- Cena: 9,99 zł
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...