"Superman/Batman: Apokalipsa" - recenzja
Dodane: 07-12-2010 21:16 ()
"Nie mieszaj". Jedna z żelaznych zasad, których się trzymam. Superman nie pasuje do Batmana, a Batman nie komponuje się z Wonder Woman, słonecznym dniem i kolumnami w porządku doryckim. Przynajmniej dla mnie - po prostu nie.
Ale od początku. Zawsze bardziej lubiłem Batmana od Supermana. Batman był idolem mojego dzieciństwa, które przypadło w erze gum Turbo, Dragon Balla po francusku i kaset VHS. Neurotyczny, mroczny playboy, a zarazem miliarder w czarnej pelerynie i permanentną depresją, wydawał się małemu chłopakowi o wiele fajniejszy niż dziennikarzyna w wielkich okularach, który zmieniał się w budce telefonicznej w herosa z czerwoną pelerynką, kretyńskim loczkiem i majtkach założonych na spodnie. Na przedszkolnym balu choinkowym chciałem być przebrany za Batmana. Kiedy matka wręczyła mi wypożyczony strój byłem zdruzgotany. Majtki na spodniach oraz czerwona peleryna. Batman się skończył, był zbyt popularny.
Nie jestem fanem komiksów, samego Batmana w wersji rysowanej widziałem ostatnio dobrych kilka lat temu. Film "Batman: Mask of The Phantasm" na kasecie VHS, którą mam do tej pory, dostałem od kuzyna. Jako dzieciak oglądałem go kilka razy i teraz jestem bliski odpalenia go na magnetowidzie. W filmie wszystko było takie, jak być powinno. Kanoniczne. Gotham to futurystyczna wersja lat 30, pomieszanie klimatu filmów noir oraz diesel punka. Joker, chichoczący psychol, który choć napawa lękiem, to trudno oderwać wzrok od ekranu, mieszka w wyniszczonym "Domu Przyszłości" w klimacie rodem z "Metropolis" Fritza Langa. W dzień Bruce Wayne, jak zawsze cierpi na depresję i ma reminiscencje w związku z jedną ze swoich ukochanych, a w nocy Batman moknie w deszczu na gzymsie, a potem pierze wszystkim mordy. Na niebie pojawia się znak nietoperza, w tle pobrzmiewa symfoniczna muzyka. Dla mnie to był BATMAN, który przyciągał jak magnes.
Film "Batman/Superman: Apokalipsa" zaczyna się obiecująco. Sterowce szpiegujące krążą nad Gotham, spada meteoryt. Na miejscu pojawia się Batman ze swoimi wartymi miliony zabawkami, które dwie minuty później są już tylko kupą złomu. Nieważne, stać go. Meteoryt to w rzeczywistości statek kosmiczny z planety Krypton. Zawiera blond nastolatkę, Karę, kuzynkę Supermana, a także przesłanie jej rodziców. Kara jest trochę zagubiona. Gdy widzimy ją po raz pierwszy, spuszcza łomot nachalnym pracownikom portowym i mówi językiem brzmiącym jak węgierski. Batman, używając perswazji w formie bryłki kryptonitu, zabiera ją do swojej jaskini, gdzie Kara promieniem X niszczy jego Warty Majątek Komputer, ale co mu tam, stać go. Pojawia się Superman, tłumaczy coś Karze po węgiersku i wszystko się wyjaśnia. Cięcie. Mija miesiąc.
Kara zna już angielski, do tego staje się typową, rozpieszczoną, amerykańską nastolatką. Ogląda tyranozaury i inne stworzonka, które Bruce hoduje w wielkiej podziemnej szklarni. Zastanawiam się skąd się tu to wzięło, ale przecież co mu tam, stać go. Nawet na własny park jurajski. Clark/Superman, który pomimo rozmiarów czołgu chodzi w garniturze i okularach, żeby wyglądać jak dziennikarska łajza (kamuflaż na najwyższym poziomie) chodzi z Karą po sklepach - wybierają ciuchy, jedzą hot-dogi, milutko - mamy chwilę komedii romantycznej w wydaniu superhero. Potem pojawia się Wonder Woman i zabiera Karę na malutką kopię greckiej wysepki, pełną Amazonek i kolumnad, gdzie ta ma się nauczyć panowania nad własną mocą. Potem następuje coś w stylu "300", zamiast Spartan i Persów walczą jednak Kobiety w Strojach Spartan i Paskudne Potwory z Kosmosu, Kara zostaje porwana. Potem przestaję ogarniać. Mamy pół godziny filmu i mniej więcej po tym czasie zmieniam z nudów język na czeski z polskimi napisami, żeby sprawdzić jak to brzmi i ewentualnie się pośmiać. Nasi południowi sąsiedzi pokusili się nawet o dubbing, w wersji polskiej mamy tylko lektora. Superman decyduje: Poletim na Apokalipsu! Dalsze streszczanie fabuły nie ma sensu - wiedzieliście setki takich filmów zanim skończyliście dwanaście lat.
Być może narzekam, ale film, jak dla mnie, to mało ambitny i infantylny gniot żerujący na popularności tytułowych superbohaterów. Do tego jest pełen "żarcików" jak z sitcomu, umoralniających monologów, do których brakuje jedynie łopoczącej amerykańskiej flagi w tle, i w końcu tak absurdalny, że nie wierzę, że był robiony na poważnie albo, że jego target to ludzie powyżej podstawówki. Warto jednak dotrwać do końca, żeby być świadkiem jednego z najbardziej surrealistycznych pojedynków w filmach animowanych: błękitne niebo, krowy, pola kukurydzy... Nie, musicie to zobaczyć.
Zasadniczo nie mam żadnych zastrzeżeń co do kreski i tym podobnych spraw technicznych, tym bardziej, że film jest efektowny i na pewno gdybym niańczył jakieś dziecko miałbym czym je zająć na całe 75 minut.
Tytuł: "Superman/Batman: Apokalipsa"
- Wytwórnia: Warner Bros.
- Gatunek:animacja
- W sprzedaży od: 22.10.2010
- Reżyser: Lauren Montgomery
- Scenariusz:Jeph Loeb Tab Murphy
- Muzyka: John Paesano
- Czas trwania filmu:75
- Wersja:1 płytowa
- Zawartość płyty 1:film, dodatki
- Wersje językowe filmu: polska, angielska, czeska
- Dźwięk wersji oryginalnej filmu:Dolby Digital 5.1
- Napisy:angielskie, polskie, czeskie, portugalskie
- Dodatki specjalne: Zapowiedź: All-Star Superman - pierwsze spojrzenie na kolejny animowany film DC Universe; Poznaj 3 inne animowane filmy DC Universe.
- Format obrazu: Szerokoekranowy (16:9)
Dziękujemy Galapagos Films za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...