„Iron Man: Obrońca dobra” - recenzja pierwszego sezonu

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 03-10-2010 07:27 ()


Pierwszy sezon „Iron Mana: Obrońcy dobra” zawiera trzynaście odcinków zgromadzonych na dwóch płytach dvd. Już po pierwszym epizodzie widać, że „człowiek z żelaza” nie zwalcza zła w pojedynkę. U swojego boku ma wiernego druha – Jima Rhodesa, wspierającego go jako War Machine, a także grupkę bohaterów, których można postrzegać jako zalążek Avengers (w jej skład wchodzą między innymi Hawkeye, Scarlet Witch czy Spider-Woman). Głównym szwarccharakterem jest Mandarin, dysponujący pokaźną armią superłotrów. Tony Stark ma również rywala w świecie biznesu – jest nim przemysłowiec Justin Hammer współpracujący z Mandarinem.

Mimo że serial powstał w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, to historie w nim przedstawione przypominają pierwsze komiksowe przygody Starka. Fabuła jest bardzo uboga, zazwyczaj sprowadza się do wywołania jakiejś zagrożenia przez Mandarina i jego oprychów, a kryzysowi może sprostać tylko miliarder przywdziewający stalowy garnitur. Całość charakteryzuje się mnożeniem na siłę wtórnych pomysłów, oklepanych rozwiązań, a także propagowaniem wizerunku nieskazitelnego bohatera. Jak wynika z jego komiksowej biografii, Stark nigdy nie należał do świętoszków, żyjąc według własnych zasad moralnych. Starcia między protagonistami nie podnoszą poziomu adrenaliny u widza, są schematyczne, przewidywalne, a ich tempo dość niemrawe. Autorzy poświęcają sporo miejsca na podniosłe i patetyczne rozmowy, serwują dialogowe potworki, natomiast czysta akcja wieńczy jedynie długo wyczekiwany finał każdego odcinka.

Największy mankament serii przejawia się w braku urozmaiconych antagonistów. Zarówno Mandarina, jak i jego popleczników poznajemy już na wstępie. W każdej kolejnej odsłonie Iron Man musi pobić pionki, aby zbliżyć się do króla złoczyńców. Finał batalii jest z góry przewidywalny – dobro triumfuje. Wyraźnie zaniechano głębszego zarysowania postaci samego Starka, jak to miało miejsce w filmie Jona Favreau, gdzie nie tylko śledzimy losy postaci przywdziewającej zbroję, ale również mamy podgląd na prywatne życie Tony’ego. W animacji jest on ugrzecznionym herosem, co przeczy jego komiksowemu pierwowzorowi. Z uwagi, iż serial jest skierowany do młodszej widowni, z fabuły wypadły alkoholowe ekscesy, miłosne podboje miliardera czy mocno rozrywkowy styl życia nielicujący z wizerunkiem bohatera. Autorzy kreślą go jako nieskazitelnego strażnika praworządności, postać kryształową, wyidealizowaną do granic możliwości. Takie spojrzenie na Starka powoduje, że jego przygody po kilku odcinkach nużą niemiłosiernie, mimo że fabuła przerzuca nas w różne zakątki Ziemi, w głębiny oceanu czy w przestrzeń kosmiczną.

Do samej animacji nie można mieć wiele zastrzeżeń, patrząc na nią przez pryzmat upływu lat. Nakładanie zbroi przez Tony’ego zostało opracowane w technologii 3D. Jednak połączenie trójwymiaru z tradycyjną animacją nie wypada estetycznie, przez moment obraz wygląda na zamglony i niewyraźny.

„Iron Man: Obrońca dobra” to gratka wyłącznie dla najtwardszych miłośników tej postaci ze stajni Marvela, którzy umieją znieść wszystkie kurioza i nawet najbardziej przewidywalne scenariusze. Pozostałym fanom Starka pozostaje polecić fabularną produkcję, pozostawiającą o niebo lepsze wrażenie.

Ocena: 4/10


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...