"Rycerze Starej Republiki" tom 1: "Początek" - recenzja
Dodane: 02-05-2010 14:30 ()
Tysiące lat przed tym, jak Luke Skywalker zniszczył Gwiazdę Śmierci w spektakularnej bitwie w przestworzach Yavina IV, samotny padawan stał się uciekinierem, oskarżonym o morderstwo swoich towarzyszy i ściganym przez własnych mistrzów. Zayne Carrick znajdzie niespodziewanych sojuszników ze strony kryminalistów chowających się w zdradzieckich podziemiach planety Taris czy też tajemniczego droida, odnalezionego na powierzchni opustoszałego, naszpikowanego kraterami księżyca. Wszyscy oni pomogą mu w desperackiej walce o oczyszczenie własnego imienia, zanim nieustępliwi Jedi wymierzą mu surową karę!
„Knights of the Old Republic” dobiegło końca. Po wspaniałym starcie zapewnionym w lipcu 2003 roku, przez obsypaną ponad setką nagród grę wideo „Knights of the Old Republic”, przyszedł czas na jej sequel „The Sith Lords”, kilka krótkich komiksów i opowiadań, pełnowymiarowy podręcznik RPG i wreszcie liczący pięćdziesiąt numerów cykl komiksowy, z którym fani pożegnali się 17 lutego 2010 roku. A przynajmniej fani zza Atlantyku i Kanału La Manche, my bowiem dopiero zaczynamy tą przygodę – oczywiście nie z całą tą gwiezdno-wojenną marką, lecz jej długą, obrazkową formą, której pierwszy tom ukazał się właśnie nakładem Egmontu - „Rycerze Starej Republiki": "Początek” (ang. Commencement). Zanim jednak wymienię dla Was jego wady i zalety, warto jedną rzecz podkreślić, słowo „marka”. Choć komiksy, o których mowa, noszą tą samą nazwę co gry z 2003 i 2004 roku, nie łączy ich fabuła, ale epoka historyczna – tu: 3964 lat przed bitwą o Yavin – i co najwyżej parę postaci oraz lokacji. To jest zupełnie nowa, inna stylowo opowieść, nawiązująca wprawdzie do gier, lecz żyjąca swoim własnym życiem, o czym warto pamiętać podczas lektury, aby przypadkiem się czymś nie rozczarować.
Jeśli można w jakiś krótki i dosadny sposób określić rzeczony styl pierwszego tomu „Rycerzy Starej Republiki”, bez wahania użyłbym niezwykle pochlebnego zdania: „oto stare Gwiezdne wojny”. Nie ukrywam, że dla mnie „Początek” to błyskotliwe połączenie powagi i humoru, przywodzące na myśl filmy klasycznej trylogii. Wprawdzie akcja nie jest nadzwyczaj wartka, a fabuła nie oscyluje wokół wydarzeń galaktycznej wagi, komiks potrafi zaskoczyć, nie brakuje w nim zwrotów akcji i czegoś, co osobiście najbardziej sobie cenię w "Star Wars": daru wyzwalania w czytelniku emocji. Gdyby spojrzeć na fabułę tak zupełnie chłodnym okiem, abstrahując od jakichkolwiek wrażeń, emocji i przewijających się w niej postaci, można by znaleźć dużo powodów do zgrzytania zębami. W końcu ileż to razy widzieliśmy w kinie czy literaturze samotnego bohatera niesłusznie oskarżanego o zbrodnię dokonaną przez elitę społeczeństwa w imię wyższych celów, który wraz z garstką przyjaciół próbuje oczyścić swe imię? Tysiące. Sztuka tkwi jednak w tym, w jaki sposób się tego typu oklepany materiał wykorzystuje. Jedni robią to fatalnie i są słusznie oskarżani o brak oryginalności. Inni, jak John Jackson Miller, scenarzysta „Rycerzy Starej Republiki”, tworzą ze starego coś wyjątkowego. A główną tego przyczyną są – jak to w „Gwiezdnych wojnach” zwykle bywa – postaci.
Początek to w ostatnich latach bodajże jedyna obok „Ścieżki donikąd” gwiezdno-wojenna historia obrazkowa, w której zależy nam na bohaterach, a z tym głównym jesteśmy w stanie bez trudu się identyfikować. Niezdarny, pozbawiony silnej łączności z Mocą i wpadający w ciągłe tarapaty, ale za to inteligentny, prostoduszny i autentycznie zabawny Zayne Carrick to ktoś, z kim możemy się utożsamiać lub kogo na pewno chcielibyśmy mieć za przyjaciela. Teoretycznie taka postać a’la Luke Skywalker powinna nas odstręczać – bądź co bądź dziś w popkulturze dominuje typ mrocznego twardziela balansującego na krawędzi zła i dobra – jednak Zayne został moim zdaniem tak skonstruowany, że wszystkie jego cechy charakteru mimowolnie uznajemy za coś całkowicie naturalnego i tym samym wiarygodnego. Obok pechowego (eks)padawana kroczą postacie równie wyraziste, choć zdecydowanie bardziej niejednoznaczne i owiane tajemnicą – Jarael, Gryph i Camper. Bohaterowie stojący po przeciwnej stronie także nie mogą narzekać na złe taktowanie. Choć żaden z nich z osobna nie posiada charyzmy co bardziej znamiennych schwarzcharakterów w Star Wars, kolektywnie prezentują się co najmniej interesująco.
Polscy fani powinni już dość dobrze znać charakterystyczne rysunki Briana Chinga – wszystkie jego pojedyncze prace, z wyjątkiem „Mocy wyzwolonej”, trafiły już bowiem nad Wisłę, zwłaszcza ostatnio, do magazynu „Star Wars Komiks” i jego wydań specjalnych. Styl Chinga cechuje się lekko rozmazaną kreską, średnią dbałością o bogactwo tła i ostrość linii, w miarę dobrym kadrowaniem obrazków, ale także ogromem egzotycznych ubiorów i oryginalnych miejsc akcji oraz, przynajmniej w większości przypadków, świetnym przedstawianiem emocji bohaterów. Nie można też nie wspomnieć o jego umiejętności ilustrowania brudu, tudzież zapuszczonych, cuchnących miejsc – oraz braku umiejętności rysowania odróżniających się od siebie kobiecych twarzy. Generalnie Ching tworzy dobrej jakości grafikę, do której jednak zazwyczaj trzeba się dość długo przekonywać. Tutaj jest inaczej; elementem wyróżniającym rysunki z „Początku” jest niewątpliwie to, że idealnie pasują do rzeczywistości z ery „Knights of the Old Republic”, niezdefiniowanej przecież przez filmy i przez to nieograniczającej wyobraźni rysownika. Niestety, te niezwykle pozytywne wrażenia psuje „występ gościnny” Travela Foremana, który na 22 strony musiał zastąpić spóźniającego się z dotrzymaniem terminu Briana Chinga. Naprędce stworzone rysunki zamiennika są tragiczne, pozbawione jakiegokolwiek klimatu i pozostawiają po sobie spory niesmak. Jedynie ich kolorystyka nie woła o pomstę do nieba, co zawdzięczamy kunsztowi Michaela Atiyeha, sztandarowemu „nakładaczowi barw” w powieściach graficznych „Star Wars”.
Jak już wspominałem, „Rycerze Starej Republiki” rozgrywają się w 3964 roku przed Epizodem IV. Nie jest to do końca okres dziewiczy, gdyż z jednej strony został zobrazowany w komiksach z serii „Tales of the Jedi” (4000-3986 BBY), z drugiej zaś przez same KotORy (3956-3951 BBY). Oba te produkty dzieli ogromna, trochę nienaturalna przepaść technologiczna, stylistyczna, kulturowa i... cykl komiksowy, którego recenzję pierwszego tomu właśnie czytacie. Twórcy RSR stanęli na wysokości zadania, dzięki czemu na każdym kroku widać, że mamy do czynienia z logicznym okresem przejściowym – maszyny i budynki mają już dość nowoczesne kształty, natomiast odzienia, miecze świetlne i elementy dekoracyjne zachowały wygląd z przeszłości, pełen fantazyjności i żywych kolorów. W innym miejscu takie nietypowe połączenie nowego ze starym mogłoby się ze sobą gryźć, tutaj jednak wszystko do siebie pasuje idealnie. I, co ważne, mimo liczącego cztery tysiące lat dystansu od klasycznej trylogii, jest przesycone tym samym, niemalże magicznym pierwiastkiem gwiezdno-wojenności.
Kiedy myślę o „Początku” w kontekście słów, które napisałem w tej recenzji, nieodparcie przychodzi mi do głowy skojarzenie z „Nową nadzieją”. Tak samo jak Epizod IV, komiks ten posiada w zasadzie prostą, acz świetnie zrealizowaną historię z głębszym tłem, perfekcyjnie zarysowanych bohaterów, mnóstwo dobrego humoru i inteligentne dialogi. I identycznie jak „Nowa nadzieja”, jest to pierwsza część dłuższej opowieści, którą warto będzie śledzić aż do samego końca. Pozytywnego wrażenia nie są w stanie zmącić nawet te dwadzieścia dwie strony fatalnych rysunków zamiennika pana Chinga. „Rycerze Starej Republiki”: „Początek” to po prostu komiks, który każdy fan „Star Wars” powinien mieć w swojej biblioteczce. Polecam go także wszystkim tym osobom, które były do tej pory rozczarowane brakiem tej specyficznej magii oryginalnych trzech filmów George’a Lucasa w gwiezdno-wojennych komiksach. Tym razem, choć to epoka, gdzie Luke’a, Han, Leia i spółka są odległą przyszłością, na pewno się nie rozczarujecie.
- Ogólna ocena: 8,5/10
- Fabuła: 9/10
- Klimat: 10/10
- Rysunki: 7/10 (Ching 8/10, Foreman 3/10)
- Kolory: 9/10
Star Wars: Rycerze Starej Republiki
- Tytuł: "Początek", tom 1
- Scenariusz: John Jackson Miller
- Rysunki: Brian Ching, Travel Foreman
- Przekład: Jacek Drewnowski
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 19.04.2010 r.
- Oprawa: miękka
- Objętość: 152 strony
- Format: 150 x 228 mm
- Cena: 39 zł
- ISBN 978-83-237-2580-0
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...