"Star Wars in Concert" - relacja
Dodane: 14-03-2010 12:20 ()
Na koncert wybraliśmy się w niedzielne, chłodne popołudnie. Na miejscu czekała już kolejka skulonych z zimna fanów z VIPowskimi biletami. Po kolorze nosów można było stwierdzić, jak długo czekają na otwarcie hali. Najbardziej zadziwiająca była rozpiętość wiekowa - marzły osoby wyglądające na lat siedem obok tych, które mogły mieć nawet siedemdziesiąt. Prawie nikt z czekających się nie przebrał - dominowały stroje codzienne, więc łatwo było wypatrzyć starszego jegomościa, któremu z rozpiętej do połowy klatki piersiowej bluzy sterczał mały, pluszowy Yoda.
Ci, którzy mieli bilety VIPowskie mogli liczyć na wcześniejszy (18:00) dostęp do wystawy gadżetów i postaci z gwiezdnej sagi. Sam koncert miał się rozpocząć równo o 20:00, więc dwie godziny na nacieszenie się wszystkimi atrakcjami to aż nadto. Byliśmy jednymi z pierwszych, którzy wkroczyli na teren wystawy. Czekało na nas około tuzina manekinów ubranych w stroje znane z różnych epizodów, a także kilka wielkich posterów, z których część przymocowana była do półkoliście zagiętych do środka ścian, sprawiając wrażenie trójwymiarowości. W gablotach można było zobaczyć kolekcję hełmów, broni oraz oryginalny arkusz z nutami - czołówkę skomponowana przez Johna Williamsa.
Prawdziwe szaleństwo, oczywiście w wykonaniu dzieci i młodzieży, rozpoczęło się, gdy grupa znana jako Knights of the Empire/Emerald Garrison wkroczyła do akcji - przebrani w profesjonalne stroje od razu zostali otoczeni przez wianuszek fanów, którzy chcieli zrobić sobie z nimi zdjęcia - "na baczność" albo w improwizowanych pozach. Do dziesiątek fanów dołączyła obsługa sprzedając napoje orzeźwiające, otworzono stragany z gadżetami (czapki, bluzy, koszulki, plakaty, a także specjalny program koncertu oraz niewielki breloczek wyglądający jak mały miecz świetlny, którego zielone światło prześladowało nas do samego końca imprezy).
Niedługo po 19:15 usiedliśmy z Kasią na swoich miejscach podziwiając scenę. Niestety z racji odległości oraz zupełnej nieprzydatności lampy błyskowej nie udało mi się zrobić wyraźnego zdjęcia. Cała konstrukcja składała się z części centralnej, gdzie miała zasiąść orkiestra, wielkiego telebimu za nimi, czterech wielkich "skrzydeł" (z których po jednym umieszczono z prawej i lewej telebimu, a pozostałe poziomo nad nim tak, żeby tworzyły "sufit" nad muzykami), około tuzina specjalnych lamp oraz ukrytego sprzętu (lasery, urządzenia produkujące dym).
Koncert rozpoczął się z pięciominutowym poślizgiem. Orkiestra zaczęła grac motyw przewodni STAR WARS, na telebimie pojawił się napis A LONG, LONG TIME AGO IN GALAXY FAR FAR AWAY... i publika została podbita - muzycy usłyszeli pierwszą tego wieczoru falę braw. Po tym trafionym wstępie zapowiedziano narratora – Anthony’ego Danielsa, który w sadze wcielił się w rolę denerwująco-spokojnego droida protokolarnego C-3PO. Aktor niedawno skończył 64 lata i byłem mile zaskoczony jego pojawieniem się. Spodziewałem się "angielskiej flegmy", a tymczasem zobaczyłem starszego pana, który świetnie czuje się we własnej roli. Opowiadał chronologicznie fragmenty sagi, a w jego glosie czuć było pasję. Jego występy przeplatały się z kolejnymi utworami ilustrowanymi scenami najpierw z nowej, a potem ze starej trylogii (za każdym razem pojawiał się w innej części sceny korzystając ze strategicznie rozmieszczonych krzesełek). Począwszy od realiów świata „Star Wars” przez narodziny, dorastanie Anakina, jego związek z Padme, przemianę, aż do narodzin Rebelii i jej kolejnych zwycięstw.
Jeden z utworów poświecono droidom, wtedy to Anthony rozbawił publiczność do spółki z dyrygentem. Zaczął mówić o Anakinie i jego wielkim talencie konstruktorskim, ale szybko zmienił monolog w serię pochwał skierowanych pod adresem modelu C-3PO. Wypowiadał słowa zrozumiale, ale z prędkością karabinu maszynowego (niczym droid protokolarny w niektórych scenach filmu). Nie wiadomo, ile by to trwało, gdyby dyrygent nie zastopował go wymownym spojrzeniem. Za drugim razem, gdy opowieść znów zeszła na C-3PO, Daniels rozpiął marynarkę ukazując złotą kamizelkę pod spodem - takie małe żarciki, idealnie wpasowane w narrację, wywoływały salwy śmiechu i oklaski. Brawa dla reżysera.
W ciągu prawie dwóch godzin (pomiędzy dwoma częściami koncertu mieliśmy dwadzieścia minut przerwy na rozprostowanie nóg) orkiestra zagrała wszystkie ważniejsze i bardziej znane utwory, niektóre w różnych aranżacjach. Nie zabrakło Marsza Imperialnego oraz popularnego w kantynie Mos Eisley szlagieru. Podczas gdy telebim w centrum tła pokazywał sceny przemieszane z grafikami konceptualnymi, wielkie czarne płyty umieszczone w jego sąsiedztwie okazały się być wyświetlaczami złożonymi z tysięcy niewielkich żarówek. W zależności od potrzeby albo wyświetlano na nich zdjęcia postaci związanych z konkretną sceną, albo też zamieniano je w czarną otchłań kosmosu usianą gwiazdami (niesamowite wrażenie). Gdy pokazywano najważniejsze dla historii bitwy, lasery zapałały się i gasły w różnych sekwencjach sprawiając wrażenie, jak gdyby publika na chwilę została wciągnięta w wir walki. Podczas treningu Luke'a pod okiem Yody na błotnistej planecie Dagobah na scenę puszczono dym. Wielkie wyświetlacze rozbłyskiwały z pełną mocą, gdy wybuchała Gwiazda Śmierci, oświetlały scenę krwawą czerwienią, kiedy na telebimie pojawiali się Sithowie - naprawdę niesamowite widowisko.
Koncert teoretycznie powinna zakończyć płynna wiązanka kilku różnych utworów, ale po długiej owacji na stojąco orkiestra raz jeszcze zagrała Marsz Imperialny, po którym ponownie rozległa się burza braw i ludzie powoli skierowali się ku wyjściom z hali. Reasumując, „Star Wars in Concert” był niezapomnianym przeżyciem samym w sobie - nie trzeba być fanem, nie trzeba nawet znać sagi - żeby dać się porwać widowiskowemu wystąpieniu orkiestry. Oklaski dla Anthony’ego Danielsa, grupy Emerald Garrison oraz wszystkich bezimiennych techników, którzy sprawili, że magia „Star Wars” objawiła się z pełną MOCĄ. Bilet wart każdego centa!
Wystąpili:
- Anthony Daniels jako narrator
- Wysłuchaliśmy utworów autorstwa Johna Williamsa w wykonaniu Royal Philharmonic Concert Orchestra pod kierownictwem Dirka Brosse’a.
Manekiny: Chewbacca, nemoidianski żołnierz, pilot z Naboo, Amidala i dwie służki, Ewoki, Yoda, Kit Fisto, Plo Koon, Strażnik Senatu, Imperialny Royal Guard, C-3PO oraz Darth Vader i Boba Fett.
Przebrani fani: Darth Vader i dwóch szturmowców, Scout Trooper, Clone Trooper Squad Leader, Sand Trooper, Imperialna pani oficer z Royal Guardem, Darth Maul oraz Boba Fett.
Plus kilka gadżetów i jakieś tysiąc fanów.
- Zobacz także fotorelację z imprezy "Star Wars in Concert"
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...