„28 dni później” - recenzja

Autor: Michał "Saladyn" Misztal Redaktor: druzila

Dodane: 19-01-2010 12:21 ()


Jakiś czas temu narzekałem, że już dawno nie oglądałem porządnego thrillera czy horroru — bo ileż kolejnych sequeli Koszmaru z ulicy Wiązów, Krzyku można znosić? Te gatunki potrzebowały czegoś, czego nigdy im nie powinno zabraknąć, świeżej krwi! Na szczęście pojawiło się kilka tytułów próbujących (z różnym skutkiem) ratować honor filmów z dreszczykiem i obok oczywistych pomyłek (jak Dog Soldiers) pojawiły się udane Piły (za dwie części poręcze, trzeciej nie widziałem) i chociażby Dolina Cieni. Postęp prac nad „28 dni później” śledziłem uważnie, odkąd na kanale w całości poświęconym filmom zobaczyłem pierwsze zwiastuny, które przypominały mi nieco dzieła mistrza Romero, czyli zombiaczą (wtedy jeszcze) trylogię. W końcu dorwałem kopię filmu w swoje łapy i do dziś. Jestem jej dumnym posiadaczem.

Film rozpoczynają sceny przemocy — okrucieństwo, zamieszki, tortury i lincze. Wszystko to ogląda unieruchomiony pasami szympans. Właśnie takie udręczone naczelne stara się uwolnić grupka ludzi, która wdziera się do instytutu. Misję wykonują, ale bardzo szybko przekonują się, że naukowiec ostrzegający, by zwierząt nie wypuszczać, ponieważ są zarażone „wściekłością”, po prostu miał racje. Akcja filmu przeskakuje o tytułowe 28 dni do przodu — jeden z bohaterów, Jim, budzi się w szpitalu ze śpiączki i probuje ustalić, czemu szpital (a potem centrum Londynu) jest pusty. Zdjęcia wyludnionego miasta naprawdę robią wrażenie — bylem kilkakrotnie w centrum Londynu i zapewniam, że wszystkie pokazane w „28 dni później” charakterystyczne dla tej metropolii miejsca zawsze okupują liczne tłumy (nie mam pojęcia, jak udało się nakręcić te sceny — prawdopodobnie zamknięto kilka przecznic na krotki czas i niesamowicie sprężano się ze zdjęciami). Z czasem Jim, w zasadzie wraz z widzem, dowiaduje się, co zaszło. Zaczyna się prawdziwa zabawa. Wirus wywołujący u ludzi stan nieustannej agresji, przenoszący się poprzez kontakt z krwią lub śliną zarażonego — to właśnie to powaliło imperium na kolana. To już nieczerstwe zombiaki pojękujące i kuśtykające po ulicach, tylko prawdziwi sprinterzy gotowi zakatować ofiarę w dowolny sposób ścigają bohaterów filmu.

„28 dni później” to dobrze skonstruowane kino akcji, w którym ciekawą historię opowiedziano, nie nadużywając przemocy, wulgaryzmów i seksu (jak to bywa w 95% kręconych obecnie filmów grozy). Obejrzałem kilka materiałów zakulisowych, wiec wiem, jak ewoluowała historia, by przyjąć (najlepsza z możliwych) ostateczną formę. Na wszystko znaleziono czas i miejsce — wszystkie te ludzkie obawy i kłopoty, jakie z pewnością miałby każdy z nas w takiej sytuacji, są tutaj pokazane. Film potrafi zaskoczyć, a to przecież zdarza się teraz tak rzadko! Zastanawiam się tylko, skąd twórcy czerpali inspiracje. Stawiałbym właśnie na filmy z zombie (te najlepsze, czyli Romero) oraz genialne książki jak „Dzień Tryfidow” Wyndhama (tematyka jest bardzo podobna — nawet miejsce akcji to samo). Również postacie, a zwłaszcza Jim, Selene i Frank (wszystkie osoby, z którymi oglądałem ten film, a oglądałem nie raz, bardzo polubiły właśnie jego) są dobrze skonstruowane i dobrze zagrane. To nie jest sieczka z przestraszonymi studentami ani też film o twardzielach skaczących po ścianach i obwieszonych giwerami, którzy koszą zastępy potworów równo z poziomem gruntu. Złamano stereotypy, więc kolejny plus. A wszystkie plusy razem dają taką właśnie wysoką ocenę.

9/10


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...