"D-War" - recenzja
Dodane: 13-05-2009 16:35 ()
Jaki jest przepis na udane kino akcji? Nakręcić króciutki film o walczących ze sobą potworach, podsycić go mdłym wątkiem romantycznym, dodać szczyptę koreańskiej legendy, całość energicznie zamieszać co najmniej trzy razy w celu uniknięcia poważnej niestrawności, a na końcu wypowiedzieć magiczne zaklęcie: „Kończ waść, wstydu oszczędź”.
Gdybym był degustatorem mocnych trunków to bez wahania powiedziałbym, iż bez dwóch głębszych nie sposób tego filmu obejrzeć. Na trzeźwo można po kilkunastu minutach dostać nerwowego drżenia rąk, a palce wiedzione jakąś tajemniczą siłą samoistnie zbliżają się do przycisku „stop” na pilocie od dvd. Dlaczego „D-War” wywołuje takie odruchy?
Powiem szczerze, decydując się na obejrzenie tegoż obrazu wiedziałem, w co się pakuje. Film bez gwiazdorskiej obsady, z założenia rozrywkowo-przygodowy, z uboższymi efektami specjalnymi – wiadomo ograniczenia budżetowe. Niemniej jednak miałem nadzieje, że niewymagająca myślenia fabuła i dynamiczna akcja wynagrodzą mi mielizny scenariusza. Wbrew moim oczekiwaniom okazało się, że obejrzenie filmu trwającego około 83 minut jest ponad moje siły. Po dwu, a może nawet trzykrotnym podejściu wreszcie udało mi się "zmęczyć" go do końca.
Fabuła „D-War” opiera się na koreańskiej legendzie, którą snuje podstarzały właściciel sklepu z antykami w Los Angeles. Wspomina o dwóch mitycznych stworach, dobrym Imoogim i złym Burakim, które obudzone po pięćsetletniej przerwie ponownie stoczą walkę. Stawką brutalnej rywalizacji jest awans do miana boskiego smoka. Już sam tytuł jest mylący, bowiem obie kreatury to przerośnięte węże (takie kilkudziesięciometrowe serpentynki), a ich ewentualna metamorfoza powoduje zmianę w chińskiego smoka – bardziej podobnego do Shen Longa z „Dragon Balla” niż do kreatury chociażby z „Władców ognia”. Mniejsza jednak o nazewnictwo. W obrazie pojawia się też armia oddanych sług Burakiego. W jej szeregach można spotkać całkiem sympatycznie prezentujące się stwory, a także ich przywódcę – nieudolne połączenie Saurona Juniora ze Spawnem, w nieco przyciasnym wdzianku, z mieczem wyczyniającym cuda ala ekwipunek rodem z „Power Rangers”. W tym momencie nie wiedziałem dokładnie czy oglądać dalej czy przerwać seans mogący spowodować u każdego trwałe uszkodzenie mózgu.
Repertuar powietrznych czy naziemnych akrobacji potworów jest dosyć ograniczony i powtarzalny, co może świadczyć tylko o niewystarczających nakładach finansowych oraz braku pomysłów. Nasuwa się pytanie: czy ktoś w ogóle zaproponował popularny zabieg w produkcjach niskobudżetowych, charakteryzujący się tzw. oszczędnym i umiejętnym serwowaniu efektów specjalnych, grą światłem i cieniem w celu potęgowania uczucia grozy, itp? Najwidoczniej nikt o tym nie pomyślał, albowiem mamy do czynienia z intensywnym nagromadzeniem efektów, po czym przez dłuższy moment nie uświadczmy ich wcale, w zamian otrzymując nudne i usypiające dialogi. Same efekty nie olśniewają swoją widowiskowością, są znośne, jednakże widać ich niedopracowanie i sztuczność. Walka przerośniętych węży czy atak armii Burakiego bardziej przypomina dynamiczną sekwencję wyrwaną prosto z gry komputerowej niż scenę z filmu. Pierwszy „Park Jurajski” posiadał zdecydowanie lepiej dopracowane monstra, a różnica między powstaniem obydwu obrazów sięga czternastu lat. Twórcy nie postawili na oryginalność. Wiele scen z potworami nasuwa skojarzenia czy to z „King Kongiem”, „Władcą Pierścieni” lub amerykańską „Godzillą”.
Skoro kreatury nie ratują sytuacji to i aktorstwo pozostałych bohaterów raczej nic nie pomoże, tym bardziej, że najlepsze wrażenie pozostawia, wykopany swego czasu przez Quentina Tarantino na potrzeby „Jackie Brown”, Robert Forster – wspomniany sprzedawca antyków. Jason Behr znany z serialu „Roswell: W kręgu tajemnic” (który niegdyś śledziłem z zapartym tchem) gra bez polotu, strasznie bezpłciowo i nienaturalnie. Jego bohater jest papierową marionetką, która nie przekonuje, a co gorsze, nie wzbudza sympatii widza. Jego partnerka na ekranie, Amanda Brooks, prezentuje się w jeszcze gorszym stylu, ponieważ jej występ w ogóle nie zapada nam w pamięci. Postaci drugiego planu praktycznie nie ma, są to mocno epizodyczne role agentów, przypadkowych ludzi, itp. Jedyny plus to dość sprawnie pokazana opowieść sklepikarza przywodząca na myśl starsze przeboje kina azjatyckiego.
Reasumując, odkąd „Godzilla” objawiła się na ekranach kin, twórcy zaczęli się prześcigać w pomysłach przenoszenia na celuloid innych olbrzymich potworów. Jednak nie zawsze dobre chęci przekładają się na równie udany obraz. Przykładem takiej produkcji jest właśnie „D-War”, który nie doczekał się nawet kinowej dystrybucji w naszym kraju. Dlatego też należy się dwa razy zastanowić czy koniecznie chcecie sięgnąć po tę pozycję. To wtórny, nic niewnoszący film jedynie dla zatwardziałych fanów wszystkiego, co pełza i widzów o zerowych wymaganiach. Pozostali powinni zainwestować w środki na uspokojenie, gdyby podczas seansu puściły im nerwy. Groźba wyrzucenia telewizora albo dvd za okno jest całkiem realna.
2/10
Tytuł: „D-War: Wojna smoków”
Reżyseria: Hyung-rae Shim
Scenariusz: Hyung-rae Shim
Obsada:
- Jason Behr
- Amanda Brooks
- Robert Forster
- Aimee Garcia
- Craig Robinson
Muzyka: Steve Jablonsky
Montaż: Timothy Alverson
Czas trwania: 90 minut
Film nadesłał portal o kinie domowym FILMOPOLIS.pl - recenzje filmów na DVD, Blu-ray. Testy wszystkich elementów kina domowego. Premiery, zapowiedzi i listy hitów.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...