Wywiad z Katarzyną Bereniką Miszczuk
Dodane: 11-05-2009 17:16 ()
Romantyczny horror z wątkiem sensacyjnym
Magdalena Walasiuk: Swoją pierwszą powieść zatytułowaną „Wilk” napisała pani w wieku 15. lat. Jak to się stało, że książka tak młodej autorki została opublikowana?
Szczerze mówiąc był to przypadek. Nie sądziłam, że ta książka mogłaby być kiedykolwiek wydana, jednak przyjaciele i polonistka doradzili mi, żebym wysłała maszynopis do wydawnictwa i zrobiłam to. Wydruk to były prawie dwie ryzy papieru (śmiech). Strasznie długo czekałam na odpowiedź, która nie nadchodziła, ponieważ, jak się okazało, mój materiał został zagubiony. Pół roku później zadzwoniłam, żeby zapytać, dlaczego nie ma żadnego odzewu i wtedy dowiedziałam się, że w Muzie nie ma mojej książki. Pozwolono mi dostarczyć materiał po raz kolejny, tym razem na płycie CD, ponieważ nie miałam możliwości wydrukowania takiej masy tekstu. Wkrótce potem otrzymałam wiadomość, że książka spodobała się.
M.W.: Dlaczego nastoletnia dziewczyna zdecydowała się na napisanie horroru? Do tego gatunku większe upodobanie mają chyba jednak mężczyźni.
Nie, chyba tak nie jest (śmiech). Piszę to, co sama chciałabym przeczytać. Lubię sięgać po fantastykę i horrory. W „Wilku” i „Wilczycy”, która jest drugim tomem cyklu, style są pomieszane. Jest w tych historiach trochę romansu, sensacji i kryminału, są ucieczki i pościgi... Starałam się też postraszyć czytelnika. Powstała gatunkowa mieszanka.
M.W.: Kiedy powstała „Wilczyca”?
Kolejny tom zaczęłam pisać natychmiast po wysłaniu „Wilka” do wydawcy. Oba tomy powstały mniej więcej w tym samym momencie, więc styl i pomysły są podobne. Oczywiście później trochę poprawiłam drugą część, nieco zmieniłam akcję, sporo powycinałam, ale szkic fabularny powstał już pięć lat temu.
M.W.: Na ile części został obliczony „wilczy” cykl? Epilog drugiego tomu sugeruje, że to jeszcze nie koniec...
Po „Wilku” powstały jeszcze dwa tomy, a „Wilczyca”, która ukaże się w maju nakładem Wydawnictwa Egmont, to książka złożona z tych dwóch części i ma być definitywnym zakończeniem mojej historii, chociaż... zostawiłam sobie jeszcze jedną otwartą furtkę, która daje szansę na kontynuację.
M.W.: Czy akcja mogłaby się przenieść do Polski?
Mogę zdradzić tylko tyle, że wskazuje na to zakończenie „Wilczycy”.
M.W.:Jaki wpływ na konstrukcję fabularną „wilczego” cyklu miała amerykańska literatura?
Na pewno bardzo duży. Nawet akcja obu części rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych.
M.W.: Dlaczego?
Przede wszystkim z powodu... prawa jazdy (śmiech). Zależało mi na tym, żeby 15-16-letni bohaterowie mogli swobodnie się przemieszczać, a bez prawa jazdy ani rusz. Na początku wszystko działo się w Polsce, ale kiedy doszłam do wniosku, że bohaterowie muszą być odcięci od całego świata zewnętrznego, przeniosłam akcję do USA. Przecież postaci nie mogą poruszać się cały czas na rowerach, muszą mieć samochod! (śmiech) Tylko dlatego „Wilk” i „Wilczyca” dzieją się w Stanach.
Zawsze czytałam dużo literatury amerykańskiej, choćby słynne „Pamiętniki księżniczki”. Kiedy byłam mała, musiałam natychmiast przeczytać każdą książkę Meg Cabot, która ukazała się w Polsce. Dlatego mogłam pokusić się o pokazanie w „Wilku” tamtejszego sposobu widzenia rzeczywistości.
M.W.: Recenzje czytelników „Wilka” zamieszczane w internecie zwykle są bardzo pochlebne, często entuzjastyczne, ale pojawiają się również, nierzadko w formie zarzutu, porównania do „Zmierzchu” Stephanie Meyer. Jak to pani skomentuje?
Przed napisaniem „Wilka” nie czytałam „Zmierzchu”. Pracowałam nad tą książką dobrych pięć lat temu, jeszcze przed wydaniem powieści Meyer, więc nie było możliwości, żeby te dwa pomysły były ze sobą powiązane. Owszem, struktura fabuły jest bardzo podobna: główna bohaterka przeprowadza się do małego miasteczka, w którym nikogo nie zna i jest kompletnie wyobcowana. Tam poznaje przystojnego chłopaka, który, o dziwo, nie jest normalny (śmiech). Wielce zaskakujące w takiej powieści! Dalej jednak poszłam w inną stronę niż Stephanie Meyer, czyli wykorzystałam motyw wilkołaków. Poza tym starałam się racjonalnie wytłumaczyć to zjawisko, a autorka „Zmierzchu” skręciła w stronę totalnej fantastyki. Owszem, są pewne zbieżności i wszyscy ją zauważają, ale to przypadek.
M.W.: Zarówno w „Wilku” jak i „Wilczycy” można znaleźć wątki związane z medycyną. Skąd zainteresowanie taką tematyką u licealistki?
Zawsze chciałam zostać lekarzem. Już w podstawówce bandażowałam wszystkie maskotki i domowników, udawałam, że robię zastrzyki... Od początku byłam nastawiona na to, że będę studiowała medycynę. Teraz jestem na drugim roku kierunku lekarskiego na warszawskim WUM-ie.
M.W.: Studia medyczne są wyjątkowo czasochłonne. Czy znajduje pani teraz czas na pisanie?
Piszę cały czas. W liceum zawsze robiłam coś poza szkołą. Teraz też staram się pisać, chociaż rzeczywiście mam bardzo mało czasu i mogę to robić raczej okazjonalnie, kiedy mam dłuższą przerwę w nauce bez kolokwiów czy sesji. Ale są całe wakacje, kiedy spokojnie mogę poświęcić się pisaniu. Nie chcę, żeby było ono wyłącznie moim hobby, chciałabym związać z nim swoją przyszłość.
M.W.: Czy porównując swój styl literacki sprzed pięciu lat z obecnym dostrzega pani różnice?
Z cała pewnością nie używam już tylu wykrzykników. Udało mi się też pohamować nieco narrację, notoryczne zwracanie się bezpośrednio do czytelnika i pytanie go o zdanie, co czasem chyba wytrącało z rytmu w trakcie lektury. Nadal kładę duży nacisk na dialogi. Im sprawniejszy dialog, tym szybciej się czyta i tym szybciej można wpaść w rytm.
M.W.: A czy pani nowym bohaterom zdarza się zaczynać wypowiedź od „Eeee”?
To też staram się już wycinać. Teraz moi bohaterowie zaczynają od „A więc...” (śmiech).
M.W.: Czy wiedza, którą zdobywa pani w trakcie studiów, pomaga w wymyślaniu kolejnych wątków i zwrotów akcji?
Na pewno trochę tak, ponieważ dzisiaj już wiem, co jest możliwe, a co jest kompletną fantastyką i na co nie można znaleźć żadnego naukowego wytłumaczenia. Teraz łatwiej mi zrozumieć, jak po kolei muszą zajść pewne reakcje, na przykład jak może powstać kompleks genów zmutowanego wilka z jakimś nośnikiem wirionowym.
M.W.: Czy studia medyczne pozwalają wykluczyć pewne pomysły fabularne? Czy w „wilczym” cyklu znajduje pani coś, o czym nie napisałaby pani dzisiaj?
„Wilczyca” jest historią o szczepionce na chorobę czy na „dar”, który posiadają moi bohaterowie. Dzisiaj wiem, że nie byłoby to takie proste. Prawdopodobnie starałabym się dokładniej wytłumaczyć, jak taka szczepionka mogła powstać. Dopiero teraz wiem, że jest w tej powieści więcej fantastyki niż wcześniej sądziłam. Podobnie było z wirusem, który przekształca ludzi w pół-wilki. Dzisiaj już nie napisałabym tego w ten sposób.
M.W.: Wspomniała pani, że pisze cały czas, czyli po ukończeniu „Wilczycy” coś już zapewne powstało. Czy opuści kiedyś szufladę?
Jeszcze nie wiem, na razie jestem na etapie ciągłego poprawiania i wprowadzania zmian. Mam kilka rozgrzebanych projektów. Pracuję też nad nowym, całkiem „dorosłym” materiałem. Roboczy tytuł brzmi „Piekło nie tak złe”. Skręcam teraz w stronę fantasy. A co z tego wyniknie? Zobaczymy.
M.W.: Czy tematyka medyczna nadal będzie obecna w pani książkach?
Chyba tak. Teraz, kiedy coś już wiem na ten temat, mogę nieco sprawniej wpleść swoją wiedzę w fabułę. Zajmuję się medycyną na co dzień, więc łatwiej mi o niej pisać niż na przykład o wykopaliskach archeologicznych lub o konstrukcji nowych broni.
M.W.: Czy ma pani ambicję zostać polskim Robinem Cookiem?
Och, chciałabym! Ale czy się uda? Miał tyle pomysłów i tyle książek już napisał, że nie wiem, czy uda się opowiedzieć coś nowego.
Źródło: Egmont
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...