„Sztuka ścigania się w deszczu” - recenzja
Dodane: 15-09-2019 11:29 ()
Niech nie zmyli was tytuł nowego filmu Simona Curtisa (Mój tydzień z Marilyn). Sztuka ścigania się w deszczu to nie kolejna produkcja na miarę Wyścigu, a dość kuriozalnie skonstruowany dramat obyczajowy. W dodatku pokazany z perspektywy psa.
Enzo, bo tak się wabi ów czworonóg, u kresu swych dni zaczyna wspominać blaski i cienie swojego żywota. Jak trafił pod strzechy swojego pana – Denny’ego Swifta, a także jak pokochał jego zawód. A później musiał mierzyć się z konkurencją w postaci żony i córki rajdowca. Denny szybko poznaje nauczycielkę angielskiego, uroczą i wiecznie uśmiechniętą Eve o młodzieńczej aparycji Amandy Seyfried, a jak to w małżeństwie bywa, pojawia się również dziecko. Nie mniej urokliwa Zoe. Do tego momentu oglądamy wprawdzie film o niczym, ale zastanawiamy się, co może pójść nie tak. Denny jest fachurą w swoim zawodzie, a film o wypadku rajdowca to zbyt oczywiste nawet jak na Hollywood. W tym przypadku jasne jest, że to z panią stanie się coś złego. I tak z filmu potencjalnie o wyścigach tudzież kolejnym psim żywocie poczciwego czworonoga otrzymaliśmy słabo skrojony i tragicznie zagrany dramat, który na początku udaje po trochę kino familijne. Lecz nawet to udawanie nie idzie mu za dobrze.
Nie ma bowiem w obrazie Simona Curtisa żadnego mocnego akcentu. Jest kilka żarcików wplecionych w życie psiaka, kilka migawek z toru wyścigowego i koniecznie reklama Ferrari. Jednak to wszystko, czego może się spodziewać widz. Napięcia też tu jak na lekarstwo, a jedyny ważniejszy zwrot akcji jest tak naciągany i tak nieporadnie poprowadzony, że aż zęby bolą. I chyba najlepszym rozwiązaniem byłoby odrzucić te nachalne dramatyczne wątki i w całości poświęcić się kinu familijnemu. Albo też zdecydować się na akcenty wyścigowe. Bo mimo że Denny uchodzi za speca w ściganiu, zwłaszcza podczas kiepskiej aury, kiedy deszcz jest wręcz jego sprzymierzeńcem, to twórcy nie pokusili się o nawet jedną zapadająca w pamięć sekwencję z toru wyścigowego. Nic, zero, null. Na pewno jak w przypadku takich opowieści potencjał skrywał się w literackim pierwowzorem, który został w nieumiejętny sposób przełożony na język filmu. Wszystko jest tu grubo ciosane, łopatologia się wylewa i tylko psiaka żal. Aktorzy również nie pomagają, bo Milo Ventimiglia wygląda jak męczennik wałęsający się po planie z charakterystycznym dla siebie grymasem, a Seyfried nie umie ze swojej postaci wykrzesać choćby odrobinę autentycznych emocji. Wątek rodziców dziewczyny warto przemilczeć. To przykład sztampowego, telewizyjnego aktorstwa z podrzędnej telenoweli.
Czy z tej opowieści płynie jakiś morał? Nawet dwa. W życiu znajdujemy się więcej niż raz na zakręcie i zawsze warto walczyć – co i tak jest truizmem. Po drugie i chyba najważniejsze, kiedy w końcu dystrybutorzy nauczą się dokonywać skrupulatnej selekcji przed wpuszczeniem marnej produkcji do kin? Pewnie nigdy, ale nadzieja matką głupich.
Ocena: 2/10
Tytuł: Sztuka ścigania się w deszczu
Reżyseria: Simon Curtis
Scenariusz: Mark Bomback
Obsada:
- Amanda Seyfried
- Milo Ventimiglia
- Kevin Costner
- Gary Cole
- Kathy Baker
- Martin Donovan
- Ryan Kiera Armstrong
- Lily Dodsworth-Evans
Muzyka: Volker Bertelmann, Dustin O'Halloran
Zdjęcia: Ross Emery
Montaż: Adam Recht
Scenografia: Zoe Jirik
Kostiumy: Monique Prudhomme
Czas trwania: 109 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus