„Legion samobójców" - recenzja
Dodane: 05-08-2016 13:50 ()
Po nieudanym „Świcie sprawiedliwości” zadawano pytanie, czy w kinie zobaczymy porządną ekranizację komiksu DC. Ktoś przecież musi w końcu postawić się dominacji Marvela. Wybór padł na drużynę złoczyńców – „Suicide Squad” – którą na ekrany wprowadził z pompą David Ayer. Tak bowiem należy nazwać intensywną i agresywną promocję towarzyszącą filmowi, bombardowanie spragnionych wrażeń widzów spotami i trailerami z piekielnie zabójczym duetem Joker/Harley Quinn. Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze.
Pomysł na nakręcenie filmu o grupie łotrów, którzy dostają okazję (szansę to jednak zbyt wiele powiedziane) zrobienia czegoś dobrego – w tym przypadku skopania tyłków innym zakapiorom, będąc uwiązanym na rządowej smyczy, bez wątpienia miał potencjał. Zazwyczaj to bohaterowie błyszczą na dużym ekranie, a ich przeciwnicy spełniają rolę statystycznych mord do obicia. W tym przypadku to ci źli mają nie powstrzymywać swych morderczych zapędów i ratować ludzkość przed zagładą. Jak nagminnie powtarzają bohaterowie obrazu – bo przecież może się pojawić kolejny „superman”, a jego intencje nie będą pokojowe.
Amanda Waller postanawia ze złapanych złoczyńców uformować grupę uderzeniową szybkiego reagowania, która mogłaby być przeciwwagą dla rozprzestrzeniającej się plagi metaludzi. Zanim jednak na dobre skrzyknie swój szwadron psychopatów i zabójców, pojawi się zagrożenie, którego nie przewidziała, a można nawet rzec, że sprokurowała. Niestety, przestępcy nie zamierzają tak łatwo współpracować z jednostką posiadającą rządowe konotacje, toteż każdy z „ochotników” otrzymuje w prezencie wszczepioną niespodziankę na wypadek próby dezercji. Zagrzani do walki przez ich opiekuna – Ricka Flaga (papierowy i bezbarwny Kinnaman) - wyruszają w miasto by powstrzymać rychłą apokalipsę.
Oczekiwania przed premierą były ogromne i może dlatego rozczarowanie filmem Ayera jest tak wielkie. Przydługi teledysk okraszony rewią efektów specjalnych, rwaną narracją, a ponadto zbiór retrospekcji, kiepskich dialogów i fabularnych dziur. „Legion samobójców” sprawia wrażenie filmu posklejanego z ujęć, które wyglądają efektownie i wywołują uśmiech na twarzy widza, ale nie tworzą zwartej całości. Są powtykane między główną akcję, aby robić nastrój, pokazać zajebistość niektórych postaci – zwłaszcza Harley Quinn – ale na dłuższą metę nie różnią się niczym od promocyjnych klipów. Mając do dyspozycji całą gamę szwarccharakterów, Ayer skupił się na dwójce – Deadshocie – z oczywistych względów, jak się ma gwiazdę pokroju Willa Smitha w obsadzie to poświęca się jej najwięcej uwagi, a także Harley Quinn w brawurowej kreacji Margot Robbie. Produkcja Warnera mogłaby również dobrze nosić tytuł Harley i gang, a końcowy efekt byłby identyczny. Margot Robbie na ekranie błyszczy, szarżuje, bardzo angażuje się w rolę, toteż każdy najazd kamery na aktorkę to czysta przyjemność dla widza. Szkoda, że tak eksploatowana postać w końcówce jest już zbyt opatrzona. Pozostałe szumowiny, zasilające legion, mają swoje raptem pięć sekund, ale nic w tym dziwnego, jeśli rozpisuje się im drętwe dialogi tudzież sceny akcji z nimi są mało interesujące (całkowicie zmarnowany Killer Croc).
Osobną sprawą jest Joker, równie mocno wykorzystywany w akcji promującej film. Trudno nie doceniać talentu Jareda Leto, który z tej okrojonej rólki, naczelnego klauna Gotham City, wycisnął maksimum. Jednak Joker w jego interpretacji nie może rozwinąć skrzydeł, jest bez wyrazu, a fabuła filmu mogłaby się obyć bez jego udziału. Kolejne rozczarowanie przynosi główny przeciwnik i jego plany podboju świata – motywacja i działanie jak z kina lat osiemdziesiątych, gdzie naczelny antagonista stoi i się odgraża, czekając na przybycie kawalerii. Zanim akcja na dobre mogłaby się rozkręcić (docieranie się zespołu) to się kończy. Całość historii można określić jako bezcelowy marsz przez miasto, w którym antybohaterowie mogą sobie poćwiczyć swoje zdolności, a i to w małym stopniu. Dołożona jakby na doczepkę walka końcowa, ma niewiele wspólnego z widowiskowością (chyba, że snop złowrogiego światła nad miastem, nieustannie przypominany przez reżysera, jest spektakularny), która chociaż na koniec mogłaby dać kopa temu filmowi. Nie mówiąc już o przesadnym wybielaniu złoczyńców, tkliwych wspomnieniach. Zawód po prostu.
Pomysłowa scena otwierająca z prezentacją postaci, popularne motywy muzyczne i brykająca Harley to zdecydowanie za mało na udane kino. Zapewne dla amatorów suchych żartów, komputerowych fajerwerków i cyrkowych przebierańców będą to mile spędzone dwie godziny w kinie. Jednak pozostałe produkcje gatunku superhero – zwłaszcza „Strażnicy Galaktyki” – postawiły poprzeczkę wysoko, a zarazem udowodniły, że można nakręcić obraz z jajem, z sensowną i ciekawą fabułą. W przypadku „Legionu samobójców” praktycznie wszystkie elementy filmowego rzemiosła zawiodły. Szkoda, bo potencjał był znaczny.
Ocena: 4/10
- przeczytaj także drugą recenzję „Legionu samobójców"
Tytuł: „Legion samobójców"
Reżyseria: David Ayer
Scenariusz: David Ayer
Obsada:
- Will Smith
- Margot Robbie
- Joel Kinnaman
- Cara Delevingne
- Jai Courtney
- Adewale Akinnuoye-Agbaje
- Jay Hernandez
- Karen Fukuhara
- Adam Beach
- Jared Leto
- Viola Davis
Muzyka: Steven Price
Zdjęcia: Roman Vasyanov
Montaż: John Gilroy
Scenografia: Oliver Scholl
Kostiumy: Kate Hawley
Czas trwania: 123 minuty
comments powered by Disqus