"True Detective" sezon 2, odc. 8, finał – recenzja
Dodane: 11-08-2015 20:49 ()
Po nitce do kłębka... Detektywi rozsupłali właściwie wszystkie najważniejsze elementy intrygi. Zwaśnione strony konfliktu stanęły do ostatecznej konfrontacji, po raz kolejny dały o sobie znać także demony przeszłości, nie obyło się bez akcji, brutalności i ofiar. Czy finał drugiego sezonu „True Detective” jest satysfakcjonującym zamknięciem historii?
Twórcy serialu nareszcie mieli wystarczająco dużo czasu, aby w miarę sprawnie łączyć elementy obyczajowe i sensacyjne. Prawie półtoragodzinny odcinek naświetlał wydarzenia z różnych perspektyw. Sceny otwarcia, w których doszło do rozmów pomiędzy Frankiem i Jordan, a także Velcoro oraz Bezzerides, pomimo tego, iż długie, żeby nie powiedzieć rozwlekłe, budowały dramaturgię dla późniejszych wydarzeń. Gdzieś z tyłu głowy widza tłiły się bowiem pytania – czy pożegnania były ostateczne?
Zanim doszło jednak do epilogu, całość wypełniono nieprawdopodobną intensywnością. Pizzolatto skumulował wszystko, co najlepsze dla swojej serii. Gangsterska zemsta poprowadzona z zimną krwią, sojusz Velcoro i Franka, wyjaśnienie krzywd z przeszłości, strzelanina na „Omega Station”, pościg na autostradzie ukazany za sprawą sugestywnych ujęć – pajęczyny dróg... Każda z wyżej wymienionych sekwencji jest swoistym majstersztykiem, przykładem na to, jak powinno budować się napięcie i emocjonalną więź z przeżyciami bohaterów. Odcinek wypełniała bezkompromisowość, bardzo surowy charakter. Również puenta, niezwykle mroczna, poniekąd filozoficzna w swej wymowie, świadczy o odwadze z jaką zrealizowano finał.
W kategorię rozczarowań należy wpisać rozwiązanie sprawy zabójstwa Caspera. Siedem poprzednich epizodów – podsuwanie wskazówek, ale i fałszywych tropów, pojawiających się na pejzażu z industrialnymi miejscami, poszczególne etapy dochodzenia – funkcjonowało przez to, jak niepotrzebnie przedłużony wstęp do intrygi wyjaśnionej w najwyżej kwadrans. Z przedstawieniem głównego mordercy wiąże się pewna przypadkowość, a także swoista kopia rozwiązań pierwszego sezonu. Tutaj także poszukiwany był już na przysłowiowym widelcu policjantów.
Pojawiają się jednak głosy, że to nie śledztwo było najważniejsze. Ponoć chodziło przede wszystkim o nastrój, sportretowanie bohaterów, ich granicznych stanów emocjonalnych. Całość wpisuje się jednak w konwencję kryminału, który w najlepszym razie można uznać za przyzwoity. Biorąc pod uwagę schematy na jakim budowano całe widowisko (prawo vs bezprawie, notorycznie oszukujący współpracownicy) czy stężenie deux es machin (dokumenty, na które przypadkiem trafił poprzednio Paul Woodrugh) stanowi i tak określenie nobilitujące.
Co ciekawe, ostatni epizod stara się być dokładnym podsumowaniem poszczególnych wątków, z drugiej zaś funkcjonuje jako zwarta i zamknięta historia. Jej przekaz naturalnie wybrzmiewa o wiele donośniej za sprawą tego, co już wiemy (osobiste przeżycia Bezzerides, Velcoro i jego stosunek do syna, utrata dziedzictwa Franka), jednak motywacje bohaterów w ostatnim odcinku były na tyle mocno zarysowane, że poprzednie doświadczenia serialu nie stanowią warunku koniecznego do satysfakcji z seansu. Naturalnie nie radzę oglądać go bez znajomości poprzednich części, warto jednak zwrócić uwagę na obyczajową wtórność z rozterkami bohaterów.
Inna sprawa, że to właśnie na karb psychologizacji można zrzucić czasami brak autentyczności w podejmowaniu działań. Nie wdając się w szczegóły, trudno jest na przykład wyobrazić sobie, że osoba ścigana przez całe miasto, w przypływie melancholii postanawia pożegnać się z najbliższym członkiem rodziny, zamiast uciekać tam, gdzie pieprz rośnie. Podobnie, jak irytująca jest krótkowzroczność w negocjach z meksykańskimi gangsterami.
Nic Pizzolatto sam uwikłał się w zbyt wiele porozrzucanych losów. Czwórka bohaterów, wielość skomplikowanych relacji, kłamstwa, półprawdy i oszustwa. Najlepszym zobrazowaniem przesytu była gwałtowna śmierć Woodrugha, który jako postać przez większość część czasu był na uboczu najważniejszych wydarzeń serialu. Dramat głównych bohaterów okazał się jednak wyjątkowo przekonywujący u samego końca. Finał rozegrano niczym antyczną tragedię. Przeznaczenie ponownie pokazało swoją niezmierzalną siłę.
Finał sezonu można uznać mimo wszystko za udany, w pewien sposób rekompensujący wcześniejsze niedoskonałości. Miałem obawy czy faktycznie uda się interesująco pozamykać wszystkie wątki. Jak też się okazało... chociaż śledztwo zostało rozwiązane, to sprawa winy, bezprawia, które w mieście Vinci leży u podstaw interesów, pozostała aktualna. Tym większa zasługa za skonstruowanie w pewien sposób otwartego zakończenie, opowiedzianego z perspektywy kobiety najwyżej ceniącej pamięć ofiar i wartość prawdy.
Druga seria „True Detective” pozostawia po sobie mieszane wrażenia. Miejscami to świetnie rozpisana historia, mroczna i psychodeliczna, innym razem zbiór komunałów odegranych z nieprawdopodobnym patosem, jednak przez grono uzdolnionych aktorów. Nie można jednak mówić, że całość nie ma własnego charakteru. Po prostu wybrzmiewa on zupełnie inaczej niż w przypadku genialnej opowieści Rusta i Marty’ego z poprzedniej odsłony produkcji HBO. Dla mnie, niestety, także wyraźnie słabiej.
- Zwiastun siódmego odcinka znajdziecie tutaj.
- Opening serialu znajdziecie tutaj.
comments powered by Disqus