"Chłopaki też płaczą" - recenzja

Autor: Łukasz Kubaszczyk Redaktor: Motyl

Dodane: 06-09-2008 21:49 ()


{obrazek top10_09_maly}

 

Od pewnego czasu kręcone są za Wielką Wodą komedie, które w prześmiewczy sposób komentują naszą codzienną rzeczywistość, a jednocześnie są zaskakująco konserwatywnymi w swojej wymowie filmami. Wspólnym, osobowym, ich mianownikiem jest producent Judd Apatow i jego ekipa. To dzięki nim zobaczyliśmy zmagania 40-letniego prawiczka, Wpadkę czy Supersamca. Teraz po opowieści „jak ciężko znaleźć dziewczynę” i „jak łatwo zajść w ciążę” przychodzi czas na „nie zdążyłem nawet zostać ojcem, bo dziewczyna ode mnie odeszła i co ja biedny zrobię, gdy me serce krwawi”, czyli w skrócie Chłopaki też płaczą.

Aby wszystko stało się jasne – nasz bohater Peter Bretter i jego dziewczyna Sarah Marshall tworzą, jego zdaniem, wspaniałą parę. Dlatego też, gdy Sarah oświadcza mu nagle, że to koniec, świat Petera ulega, delikatnie to przedstawiając, totalnej dezintegracji. Jego cierpienie potęgowane jest tym bardziej, że Sarah jest znaną aktorką, więc jej twarz w dobie zmasowanego na nas ataku mediów wszelkiej maści otacza go ze wszystkich stron, a na dodatek Peter jest muzykiem, który tworzy soundtrack do serialu, w którym występuje jego eks. Taki stan rzeczy komplikuje mu to, co Amerykanie nazywają „getting over a break up”, czyli mówiąc po polsku biedny Peter nie jest w stanie o Sarze zapomnieć i popada w depresję połączoną z lekką obsesją. Z tego stanu wyciąga go jego przyrodni brat, który sugeruje mu wyjazd na Hawaje. Peter długo się nie namyśla, spakowany ląduje w raju, gdzie jedną z pierwszych osób, które spotyka jest…  Sarah Marshall ze swoim nowym chłopakiem.

Tak zarysowana fabuła staje się punktem wyjścia do następujących później tragiczno-komicznych scen, w których Peter stara się zapomnieć o Sarze po tym jak ona mu się przypomniała, próbuje znienawidzić jej chłopaka – gwiazdy rocka i szuka nowej miłości. W międzyczasie tych prób skazanych raz to na porażkę, raz na sukces Peter poznaje kilka barwnych postaci, które będą mu kibicować w stopniu większym, a czasami żadnym. Jest więc totalnie wyluzowany surfer, którego nirwana zdaje się być zaprawiona wcale nie małymi ilościami trawki, jest student podekscytowany do granic możliwości obecnością jego idola (a chłopaka Sary jednocześnie) i próbujący nakłonić go do przesłuchania jego dema, jest młode małżeństwo przeżywające poważny seksualny kryzys, jest w końcu piękna recepcjonistka, która Peterowi bardzo się podoba i nie sposób mu się dziwić dlaczego.

Gdy widz ogląda tą całą ekscentryczną, ale jednocześnie wielce sympatyczną gromadkę często wywołującą uśmiech na jego twarzy, w pięknych okolicznościach hawajskiej przyrody, ze swoją idealnie lazurową wodą, idealnie zieloną trawą, idealnie piaszczystymi plażami oraz idealnie hotelowymi hotelami, myśli sobie ile by dał, co by tylko móc się znaleźć w tej rajskiej krainie i tylko osoby przewrażliwione na punkcie zbytniej sztuczności filmowych scenerii mogą się poczuć zawiedzione, bo przecież to jest takie nienaturalne. Wszyscy inni powinni jednak chłonąć te obrazy z wielkim zainteresowanie, mimo iż już je widzieliśmy nieraz, choć w większości nigdy na żywo. 

Z obecności surfera mającego słabość do marihuany (chociaż w filmie wcale jej nie pali, ot taki dydaktyzm antynarkotykowy) i tych pięknych krajobrazów można by wnioskować, iż jest to film lekki i przyjemny, który można niezobowiązująco oglądnąć, a później w większości zapomnieć oprócz tych paru scen, które warto zapamiętać. Osoby, które tak myślą mają absolutną rację, ponieważ jest to komedia utrzymana na dobrym poziomie i zapewniająca godną rozrywkę, ale też nie można by jej nazwać filmem szczególnie wybitnym w swoim gatunku. Nie sądzę jednak, aby była to wielka wada w obliczu uprzednio wymienionych jej zalet. Co więcej, siłą tego filmu dla osób lubujących się w bardziej akademickich analizach takich filmów jak choćby nawet Hulk (który jak wiadomo jest symbolem freudowskiego konfliktu między popędami) jest to, iż taką analizę faktycznie da się przeprowadzić.

Mając na uwadze poprzednie filmy Apatowa można powiedzieć, że wszystkie one, choć podśmiewają się z tematu, o którym aktualnie opowiadają, czynią to w sposób bardzo przewrotny. Przewrotny na tyle, by w ich końcówce widz mógł się wysilić na znalezienie w nich pewnego zaskakującego morału, który obraca ich wydźwięk o 180 stopni. Bo oto mamy w Chłopakach… mnóstwo dowcipów z seksu, mnóstwo scen oscylujących wokół seksu, mnóstwo kwestii poruszających tematy seksu. Jest więc tak jak w otaczającym nas świecie, na co zwracają zresztą uwagę coraz liczniejsze osoby o tęgich umysłach i ciężkich tytułach naukowych, że seks stał się towarem masowym, jednym z ogólnodostępnych produktów kultury popularnej i tak jak większość wytworów tej kultury, utracił na swej wartości. Wydaje się być owe spostrzeżenie adekwatne co do tego filmu, jako że sam Apatow stwierdził, że: Ameryka boi się penisa, a ja zamierzam pomóc jej się z tym uporać. Wstawię penisa do każdego filmu, który zrobię od tej pory. Kiedy strajk scenarzystów się skończy, właśnie to marzenie spełnię. Naprawdę śmieszy mnie, że w dzisiejszych czasach, kiedy świat jest taki zwariowany, ktoś może się czuć zaniepokojony widokiem części ludzkiego ciała. Obietnica została spełniona. Zanim trafiłem na tą jego wypowiedź zastanawiałem się właśnie dlaczego w Chłopakach… ów penis tak relatywnie często migał przed kamerą. Oprócz penisów jest wspomniana para mająca kłopoty z seksem, jest niewyżyty seksualnie poligamiczny gwiazdor rocka, jest Peter, który po rozstaniu z Sarą próbuje o niej zapomnieć zaliczając kolejne panienki, jest tego mnóstwo. Niemniej jednak jest także kwestia Petera, który mówi: Może na ciebie to działa. Ja muszę wpierw kogoś poznać. Seks jest świetny, ale muszę wpierw poznać tę osobę (co, trzeba wyjaśnić, wcale nie stoi w sprzeczności z wcześniejszym zapominaniem poprzez zaliczanie, choć mogłoby się tak wydawać).

W ostatecznej wymowie film wyprodukowany przez Apatowa ma dość konserwatywne, i ktoś mógłby powiedzieć, „tak uroczo staroświeckie, jak uroczo naiwne” przesłanie, w którym nie chodzi o zaliczanie panienek, a o znalezienie drugiej osoby, z którą można byłoby się związać. Nie wdając się w dywagacje, która z tych dwóch filozofii życiowych jest lepsza, trzeba przytomnie zauważyć, iż istnieje cała masa komedii romantycznych, które podobną fabułę serwują widzom, ale rzadko która jest na tyle przewrotna, by uczynić to w sposób tak inteligentny, jak robią to Chłopaki… Dla mnie ta wcale nie naiwna i bynajmniej nie staroświecka przewrotność stanowi powód, dla którego warto do kina się wybrać, szczególnie jeżeli komuś podobały się poprzednie filmy Apatowa.

 

Tytuł: "Chłopaki też płaczą"

Reżyseria: Nicholas Stoller     

Scenariusz: Jason Segel    

Obsada:     

  • Jason Segel
  • Kristen Bell
  • Mila Kunis
  • Russell Brand
  • Bill Hader  
  • Paul Rudd

Zdjęcia: Russ T. Alsobrook    

Muzyka: Lyle Workman

Montaż: William Kerr     

Kostiumy: Leesa Evans

Czas trwania: 112 minut


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...