Recenzja książki "Historia Hobbita"

Autor: Piotr "Neratin" Florek Redaktor: Elanor

Dodane: 29-07-2007 19:50 ()


Ledwie przebrzmiał szum wywołany wydaniem „Dzieci Húrina”, a fani twórczości J.R.R. Tolkiena mogą się cieszyć kolejną publikacją - pierwszym tomem „Historii Hobbita” Johna D. Rateliffa, dzięki której po raz pierwszy możemy w pełni prześledzić powstawanie jednej z najsłynniejszych powieści XX wieku, od której wielu z nas (także i niżej podpisany) zaczynało swoją przygodę z literaturą fantasy. O ile jednak „Dzieci...” były publikacją niespodziewaną, nie można tego powiedzieć o „Historii Hobbita”, która doczekała się w fandomie tolkienowskim statusu podobnego do Duke Nukem Forever.

 

Geneza

Historia „Historii Hobbita” zaczęła się w 1987 roku. Christopher Tolkien, przygotowywał wtedy do druku „Powrót cienia”, pierwszy z czterech tomów „Historii Władcy Pierścieni” (będącą swoistą podserią w ramach „Historii Śródziemia”), która miała pokazać ewolucję tekstu najsłynniejszej powieści JRRT. Samego „Hobbita” Christopher pominął, uznając (i po części sugerując się tutaj słowami samego JRRT), że jego związki z mitologią Śródziemia były w momencie publikacji powierzchowne. Nie oznacza to jednak, że „Hobbit” miał być zupełnie zapomniany przez badaczy. W roku 1988 ukazał się „Annotated Hobbit” Douglasa Andersona, który zawierał dość szczątkowe informacje o chronologii powstawania powieści, za to omawiał wyczerpująco jej historię publikacji, tzn. poprawki wprowadzone do tekstów kolejnych wydań (z 1937, 1951 i 1966 roku - by wymienić tylko te najważniejsze).

Przygotowaniem edycji oryginalnych rękopisów „Hobbita” zająć się mieli natomiast Taum Santoski i John Rateliff. Christopher Tolkien nie mógł wybrać lepszych kandydatów - obaj od lat pracowali bibliotece Marquette i dogłębnie znali jej zasoby, wśród których znajdują się kupione od Tolkiena bruliony jego dwóch najsłynniejszych powieści. Niestety, wkrótce los zahamował postępy nad „Historią Hobbita”. Najpierw z projektu wycofał się Rateliff, potem u Santoskiego zdiagnozowano nieuleczalny nowotwór. Po jego śmierci „Historia Hobbita” wróciła do Rateliffa, jednak musiało minąć kolejnych 15 lat, zanim zdołał on ukończyć książkę.

Ze względu na sporą objętość (prawie 1000 stron) „Historię Hobbita” podzielono na dwie części, zgodnie z wewnętrzną i zewnętrzną chronologią. Pierwszy tom, „Mr. Baggins”, obejmuje historię powstawania „Hobbita” do momentu ukończenia pierwszego kompletnego rękopisu (etap B u Andersona, druga faza u Rateliffa) - ale bez brulionów odpowiadających dziewięciu ostatnim rozdziałom powieści. Te znalazły się w drugim tomie, wraz z materiałami związanymi z kolejnymi wydaniami „Hobbita”, przede wszystkim nowej wersji rozdziału 5 („Zagadki w ciemnościach”) z 1944/47 roku, oraz pierwszymi rozdziałami planowanego przez Tolkiena w roku 1960 trzeciego wydania książki, które ostatecznie nie zostały przez niego wykorzystane.

 

Aparat krytyczny

Rateliff już na samym początku książki zastrzega, że w przeciwieństwie do wielu innych pośmiertnych edycji rękopisów Tolkiena, „Historia Hobbita” nie została opracowana teleologicznie, względem którejś z opublikowanych wersji powieści. Celem było pokazanie oryginalnych rękopisów w maksymalnie wierny sposób i uchwycenie tej formy opowieści, która jako pierwsza spłynęła z pióra Tolkiena. Konsekwencją tego był wybór metodologii: jako metodę prezentacji tekstu Rateliff wybrał transkrypcję dyplomatyczną, nie spychając dzięki temu wariacji tekstualnych do aparatu krytycznego. W ten sposób, czytając jego edycję rękopisów „Hobbita” widzimy od razu całą dynamikę procesu twórczego: skreślenia, wtręty, wahania dotyczące form słownictwa. Drobnymi ustępstwami redaktora, by ułatwić ewentualną krytykę tekstu, było poprawienie ewidentnych błędów pisowni Tolkiena, oraz podzielenie jednolitego rękopisu 'Hobbita' na rozdziały znane z opublikowanej książki.

Rateliff opatrzył swoją edycję obszernym komentarzem, dzięki czemu zagubiony w gąszczu wariantów i zmieniających się koncepcji czytelnik może czuć się prowadzony za rękę, śledząc pojawianie się i znikanie wszystkich ważnych (a także tych mniej istotnych) elementów fabuły i świata przedstawionego. Miłym wypełniaczem są dodane na końcu książki teksty źródłowe, o których wszyscy słyszeli, lecz mało kto naprawdę czytał: „Traktat Denhama” (potencjalne źródło słowa hobbit) i staroislandzka „Dvergatal” (z listą imion krasnoludów). Dodatkowo, książka zawiera kolorowe wklejki z mapami i ilustracjami autorstwa Tolkiena - aczkolwiek prawie wszystkie były wcześniej publikowane w „JRR Tolkien: Artist & Illustrator” Hammonda & Scull i „Annotated Hobbit” Andersona.

 

Jak hartował się mithril

Podczas lektury „Historii Hobbita” co i rusz natrafić można na niespodzianki. Jako pierwsze w oczy rzucają się różnice nomenklaturowe (fakt, że w większości od dawna znane): Smaug nazywał się wcześniej Pryftan, Thorin był Gandalfem, a Gandalf Bladorthinem, Beorn nosił słowiańskie imię Medved itd. Naprawdę zaskakująca jest niefrasobliwość Tolkiena przy doborze niektórych imion i nazw (król goblinów Fingolfin) czy jeszcze liczniejsze anachronizmy (np. pitecantropus). Występowanie we wczesnej wersji „Hobbita” nawiązań zarówno do świata rzeczywistego, jak i mitologii „Silmarillionu” nie zdziwiło mnie tylko dlatego, że sam Rateliff mówił o tym już od kilku lat. Teraz jednak można dowiedzieć się z pierwszej ręki, iż dla przykładu, akcja „Hobbita” miała według jednej z koncepcji Tolkiena rozgrywać się zaledwie kilkanaście lat po upadku Thangorodrimu i zniszczeniu Beleriandu; aluzyjna w opublikowanej wersji wzmianka o Nekromancie z Mrocznej Puszczy była w rękopisie o wiele bardziej rozbudowana, włącznie z nawiązaniem do przygód Berena i Lúthien; niezrozumiała w gruncie rzeczy scena, w której gobliny momentalnie rozpoznają miecz Thorina Orcrist, w rękopisie nabiera sensu, gdyż gobliny mogły naprawdę pamiętać oblężenie Gondolinu. Z wczesnych rozwiązań fabularnych zaskakujące jest tak naprawdę tylko jedno: pomysł, iż to Bilbo miałby zadźgać Smauga podczas snu. Większość opowieści przypomina jednak już od samego początku to, co znamy z książki (pomijając kontrowersje związane z Gollumem i Pierścieniem).

„Hobbit” z 1960 roku to jednak zupełnie inna historia. Zachęcony faktem, iż dziesięć lat po pierwszym wydaniu powieści udało mu się zmodyfikować w znacznym stopniu fabułę „Hobbita” (to znaczy, rozdział „Zagadki w ciemnościach” oraz nowa przedmowa tłumacząca różnice pomiędzy pierwszym i drugim wydaniem), Tolkien postanowił powtórzyć ten trick w trzecim wydaniu książki. Nowy „Hobbit” miałby być napisany w stylu bardziej zbliżonym do „Władcy Pierścieni”, ze znacznie bardziej rozbudowaną scenerią. Jak pamiętamy, podróż Bilba z krasnoludami aż do Rivendell nie zawiera w zasadzie żadnych szczegółów dotyczących geografii regionu, przez który wędrują; co gorsza również tempo i długość wędrówki nie odpowiada temu, co moglibyśmy wydedukować na podstawie map do „Władcy Pierścieni” obejmujących ten obszar.

Tolkien w 1960 roku rozwiązał ten problem po prostu przepisując na nowo całe partie tekstu. Dowiadujemy się z niego na przykład, iż po drodze kompania Thorina nocowała w gospodzie „Pod Rozbrykanym Kucykiem” w Bree; wspomniana jest obecność Strażników walczących z trollami; a kulminacyjnym momentem pierwszego etapu wędrówki jest przeprawa przez zniszczony Ostatni Most. Wyjaśniona została też w końcu zagadka, dlaczego mądry czarodziej Gandalf nie potrafił odczytać runicznego napisu na ostrzu miecza zabranego trollom.

Pisarz przerwał pracę nad tekstem tuż przed przybyciem kompanii Thorina do Rivendell, z przyczyn nie do końca znanych (wiadomo, że pożyczył komuś rękopis pierwszych dwóch rozdziałów nowej wersji powieści - Rateliff wnioskuje, iż opinia tego kogoś nie była pozytywna), nigdy nie dowiemy się więc, czy na przykład w Ostatnim Przyjaznym Domu Bilbo nie spotkał chłopca imieniem Aragorn; albo czy w Bitwie Pięciu Armii nie wyróżnił się męstwem młody elficki książę Legolas. Trzecie wydanie „Hobbita” faktycznie zostało wydane w 1966 roku, jednak wprowadzone do tekstu powieści poprawki były już w zasadzie kosmetyczne. Nawet próbując rozwiązać problem długości wędrówki przez Ettenmoors Tolkien pisał „z głowy”, nie posiłkując się własnymi notatkami i brulionami sprzed kilku lat.

 

Podsumowanie

Jak z powyższego omówienia wynika, „Historia Hobbita” Rateliffa zawiera materiały bardzo ciekawe i przy tym solidnie opracowane. Forma książki nie daje też wielu powodów do narzekań - wydano ją na dobrej jakości papierze, w twardej oprawie i ślicznymi obwolutami (aczkolwiek trafiają się też literówki i błędne odnośniki). A ponieważ cena też nie jest specjalnie wygórowana, można z czystym sumieniem polecić „Historię Hobbita” każdemu fanowi twórczości pisarza z Oxfordu.

 

 

Tytuł: “The History of the Hobbit”, t. 1 “Mr. Baggins”, t. 2 “Return to Bag-End”

Autor: J.R.R. Tolkien, J. Rateliff (redaktor)

Wydawnictwo: HarperCollins Publishers Ltd

Rok wydania: 2007

Liczba stron: t. 1: 448, t. 2: 512

Oprawa: twarda


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...