"Incal" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 07-10-2015 21:15 ()


Fascynacja Tarotem, „Diuną” Franka Herberta, ilustracje – nie bójmy się tego słowa – genialnego plastyka oraz wulkan kreacyjnego szaleństwa – oto przepis na kamień milowy europejskiego komiksu. Tym bowiem mianem zwykło się określać „Incala”, cykl autorstwa Alejandro Jodorowsky’ego i Jeana „Moebiusa” Girauda, niezmiennie cieszący się atencją licznego grona czytelników.

Dość wspomnieć, że również na polskim gruncie ów tytuł spotkał się z przychylnym przyjęciem, a nakład jego pierwszego wydania prędko został wyprzedany. Tym spośród komiksowej braci, którym nie dane było wówczas (tj. w okolicach lipca 2006 r., kiedy to ów tytuł został opublikowany przez Egmont Polska) zaopatrzyć się we wspomniane dzieło pozostało wypatrywać niezbyt częstych (a zarazem kosztownych) ofert na portalach aukcyjnych bądź też łudzić się mglistą perspektywą wznowienia tej publikacji. Po dziewięciu latach oczekiwań ich nadzieje doczekały się wreszcie spełnienia. Co więcej, opublikowane przez Scream Comics zbiorcze wydanie „Incala” zawiera kolorystykę zgodną z pierwodrukiem, powszechnie uważaną za znacznie bardziej udaną niż w zmodyfikowanej pod tym względem wersji Egmontu. Nie wnikając w niuanse warstwy kolorystycznej wypada cieszyć się z tej inicjatywy, bo „Incal” w pełni zasłużenie cieszy się opinią jednego z czołowych dzieł komiksu frankofońskiego. Biorąc pod uwagę potencjał twórczy autorów tego projektu, ta okoliczność ani trochę nie zaskakuje.

Alejandro Jodorowsky (tj. pomysłodawca serii) do komiksu trafił z równoległego (i z pewnością bardziej docenionego) świata filmu. Odbyło się to zresztą nieco przez przypadek, jako że pierwotnym zamysłem twórcy m.in. „El Topo” było przeniesienie na wielki ekran wzmiankowanej „Diuny”. Ambitny zamysł okazał się nierealizowalną utopią. Jednak zawiązana przy tej okazji znajomość z Jeanem Giraudem zaowocowała komiksową serią, w której chilijski reżyser dał upust swej niepospolitej, nierzadko ocierającej się o szaleństwo, wyobraźni. Motywy zaczerpnięte z kanonicznej powieści Franka Herberta szybko ewoluowały ku zupełnie odmiennym, autonomicznym formom fabularnym i tylko nieliczne tropy (jak np. świat pochodzenia Metabaronów) wiodą wielbicieli tego eposu ku źródłu inspiracji, którym była dla Jodorowsky’ego opowieść o rodzie Atrydów i pustynnej planecie Arrakis.

Osią fabuły rzeczony scenarzysta uczynił losy Johna Difoola, detektywa klasy R, a zarazem mieszkańca Miasta-Szybu odległej przyszłości. Za sprawą zbiegu okoliczności ów fajtłapowaty i co najwyżej umiarkowanie rozgarnięty osobnik zostaje obdarowany kosmicznym artefaktem znanym jako Incal. Tajemniczy przedmiot (a może samoistna, świadoma istota?) okazuje się kluczowym elementem dla podtrzymania bytu Wszechświata, a jego nowy posiadacz z miejsca staje się celem dla decydentów tej rzeczywistości – począwszy od zdegenerowanego prezydenta Miasta-Szybu, poprzez wyznających kult pierwotnej ciemności Technokapłanów, aż po androgynicznego imperatora galaktyki. Zdawać by się mogło, że tym samym los Difoola jest przesądzony. Jak się jednak okazuje nie ma czegoś takiego jak przypadki; są tylko znaki. Stąd wybór podrzędnego detektywa na opiekuna najważniejszego elementu w strukturze całokształtu stworzenia być może miał swoje uzasadnienie. Ponadto może on liczyć na potężnego sprzymierzeńca, którym jest wzbudzający powszechny postrach Metabaron, a także swoją ukochaną w osobie Animah. A wszystko to na tle zmieniających się niczym w umyśle schizofrenika scenerii wypełnionych konglomeratem fantastycznych istot.

Wypada zatem zadać fundamentalne pytanie: czym w gruncie rzeczy jest Incal? Według Lecha Jęczmyka to: „(…) komiksowy epos metafizyczny o walce mroku ze światłem”[1]. I tak też rzeczywiście sprawy się mają, chociaż wspomniany autor „Trzech końców historii, czyli Nowego Średniowiecza” wyraźnie ma kłopot z pełnym zdefiniowaniem tego utworu. Biorąc pod uwagę ogrom użytych znaczeń i symboli oraz gatunkową żonglerkę charakteryzującą opowieści o Johnie Difoolu, ta okoliczność ani trochę nie zaskakuje. Chwilami trudno wyzbyć się poczucia, że kreacja świata przedstawionego – rzeczywistości multikulturowej w skali galaktycznej, wolnej od pozornego balastu moralności – stanowi ucieleśnienie ciągot tej części zachodnioeuropejskich intelektualistów, którzy podporządkowali swój światopogląd ideom wyrosłym na fali rozruchów, do których doszło we Francji w maju 1968 r. O ile jednak część młodszych stażem i doświadczeniem autorów (jak np. Alan Moore w „Balladzie o Halo Jones” i Jean Van Hamme w „Epoxy”) poprzestawała na zasygnalizowaniu w swoich utworach sympatii wobec pomysłów ideologów tego ruchu, o tyle Jodorowsky (niewykluczone, że mimowolnie) roztacza wizję społeczeństwa, które wskutek odarcia cywilizacji łacińskiej z przypisanego jej personalizmu pogrąża się w dehumanizacji i degeneracji. Takie są bowiem realia światów Incala, trawionych przysłowiową wojną wszystkich przeciwko wszystkim, z nielicznymi enklawami względnej normalności (jak np. wspólnoty dojrzałego Albino w cyklu „Technokapłani”). Jakby tego było mało, posługujący się okultystyczną symboliką Jodorowsky snuje opowieść o nieuchronności zwycięstwa światła nad ciemnością! Jest w tym coś przewrotnego, a zarazem zakrywającego na ironię, zwłaszcza że autor skryptu być może nie do końca był tej okoliczności świadomy.

Nieokiełznana kreatywność tego twórcy oraz wykorzystanie symboliki kart Tarota okazała się mieszanką na tyle wybuchową, że w jej efekcie powstał konglomerat wszechświatów rozgrywających się nie tylko na kartach serii „Incal”, ale też cykli z niej wyrosłych (m.in. „Kasty Metabaronów” i „Megalexu”). Skala estetycznego rażenia nie byłaby jednak aż tak dojmująca, gdyby nie udział w tym przedsięwzięciu mistrza Girauda. Można zresztą śmiało rzecz, że symbioza kreacyjna Jodorowsky/Moebius okazała się w równym stopniu owocna dla twórczego rozwoju obu panów, pomimo że wszechstronność warsztatu tego drugiego (a przede wszystkim ogrom talentu) była dostrzegalna już na etapie jego aktywności przy serii „Blueberry”, to jednak bez zaangażowania przy „Incalu” być może nigdy nie powstałby „Świat Edeny”. Niewykluczone zatem, że bez uczestnictwa w tym projekcie późniejsze prace Girauda wyglądałyby zupełnie inaczej i niekoniecznie okazalej.

Nie da się jednak ukryć, że metoda prowadzenia kreski znacznie odbiega od stylistyki, do której Giraud przyzwyczaił swoich fanów w trakcie pracy nad przywołanym wyżej westernem. Uproszczona, niekiedy wręcz sterylna maniera zachowuje jednak pełnię precyzji tak charakterystycznej dla tego twórcy. Zarówno plansze jak i kompozycje zawarte w poszczególnych kadrach charakteryzuje pełna świadomość komiksowego tworzywa i swobodne nim operowanie. W projektowaniu przejawów kultury materialnej uniwersum Incala Moebius dostarczył pozostałym plastykom współpracującym przy jego poszerzaniu tak znaczny zasób inspiracji, że dziedzictwo tego autora jest wyczuwalne we wszystkich seriach wyrosłych z macierzystego cyklu. Nawet pomimo stylistycznej różnorodności angażowanych do ich tworzenia artystów. Można natomiast ubolewać, że niniejszego wznowienia nie udało się – tak jak miało to miejsce w przypadku wydania Egmontu – uzupełnić o posłowie w wykonaniu Wojciecha Birka, zwłaszcza że ów tekst wprowadza ewentualnego czytelnika w liczne niuanse zarówno samej fabuły, jak i metod oraz okoliczności jej zaistnienia.

„Incal” to jeden z tych tytułów, który powinien być w ciągłej dystrybucji, tak aby kolejni wielbiciele opowieści obrazkowych z nad Wisły i Narwi mieli swobodny dostęp do tej perły komiksowego medium. Stąd wznowienie tego tytułu może tylko i wyłącznie cieszyć.

 

Tytuł: „Incal”

  • Tytuł oryginału: „L’Incal”
  • Scenariusz: Alejandro Jodorowsky
  • Rysunki i kolory: Moebius
  • Tłumaczenie: Paweł Biskupski i Andrzej Luniak
  • Wydawca wersji oryginalnej: Les Humanoïdes Associés
  • Wydawca wersji polskiej: Scream Comics
  • Data premiery wersji oryginalnej (w tej edycji): kwiecień 2014 r.
  • Data premiery wersji polskiej: 3 października 2015 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 23,5 x 32 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Wydanie II
  • Liczba stron: 312
  • Cena: 169 zł

Poszczególne epizody tej serii opublikowano pierwotnie pomiędzy czerwcem 1981 a majem 1988 r.

[1] L. Jęczmyk, Dlaczego toniemy, czyli jeszcze nowsze Średniowiecze, Poznań 2011, s. 214.

Dziękujemy wydawnictwu Scream Comics za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus