"Antologia 24 Hour Comics Day – Gdańsk 2012" - recenzja

Autor: Jarosław Drożdżewski Redaktor: Motyl

Dodane: 06-12-2014 00:28 ()


24 godziny, 24 strony, 13 w piątek – te trzy liczby w ostatecznym rozrachunku dają komiksy, które powstały podczas trwania projektu 24 Hour Comics Day 2012. Dwa lata później wydana została antologia najlepszych komiksowych prac wtedy stworzonych. Skąd wzięły się liczby ze wstępu? Ano stąd, że twórcy, którzy zgłosili się do konkursu mieli do dyspozycji 24 godziny, aby przygotować 24 komiksowe strony, traktujące o – zwykle – pechowym trzynastym dniu miesiąca, wypadającym dodatkowo w piątek. Co się wiąże z taką datą wiedzą wszyscy, ale śmiało można stwierdzić, że tym razem, poza drobnymi wpadkami, pech nie dosiągł ani twórców, ani wydawców.

Te wpadki, o których wspomniałem, to kilka literówek i powtórzona jedna strona w komiksie „Gagoł Origin”. Poza tym zbiorek wydany w niewielkim formacie jest całkiem udanym albumem, który można zabrać w podróż pociągiem, czy autokarem, tym samym umilając ją sobie.

Przechodząc jednak do rzeczy, jak już wspomniałem wszystkie komiksy łączy tematyka, czyli trzynastego w piątek. Temat już podejmowany w komiksach, że wspomnę choćby „Byle do piątku 13” Bartosza Sztybora i Piotra Nowackiego. Tutaj, mamy możliwość spojrzeć na tę tematykę z różnych perspektyw, gdyż jest ich tak wiele, jak wielu było autorów pracujących nad tym projektem. Prawdą jest też to, że każdy z nich podszedł do tematu bardzo indywidualnie, co zaowocowało różną skalą inspiracji tym szczególnym dniem. W jednym komiksie będzie on „głównym bohaterem”, a w kolejnym jest już tylko luźną wzmianką. Trzeba oddać sprawiedliwość, że w niektórych wypadkach główny temat mógłby być zastąpiony zupełnie innym, gdyż nie odgrywa on żadnej znaczącej roli. Tak czy inaczej (mniejsze lub większe) nawiązanie do feralnego dnia wszędzie znajdziemy. Dziwić może tylko to, że nikt nie pokusił się o przełamanie konwencji i nie ujął tematu w sposób odmienny, prezentując go, jako dzień szczęśliwy.

Wszelkiego rodzaju antologie – o czym zawsze wspominam – mają to do siebie, że poziom zaprezentowanych prac się rożni. Inne są pomysły na scenariusz, zupełnie odmienne style graficzne. Najważniejsze, że nawet te teoretycznie słabsze fabuły, w tym wypadku trzymają poziom. Tyle ogólników, natomiast warto napisać po dwa zdania o poszczególnych komiksach, których w sumie znalazło się tu dziesięć. Większość z nich nie ma tytułów, w związku, z czym poprzestanę na numerze, który posiada i jego autorach.

Pierwszy komiks stworzony przez Piotra Szulca i Jakuba Babczyńskiego jest chyba najlepszą pracą w całym zbiorze. Znani m.in. z publikacji w „Bicepsie” autorzy potraktowali temat poważnie, pokazując problem, który dotyka część społeczeństwa, a mianowicie różnego rodzaju fobie prowadzące do poważniejszych zaburzeń. Zastosowana konwencja scenariusza i kreskówkowe rysunki (mnie przypominające nieco Dilberta) doskonale współgrają z poważnym zakończeniem tej historii. Wnętrze wypełnione nie tylko lekkimi żartami, ale i poważnymi problemami składa się na tak wysoką ocenę komiksu.

Następny w kolejce jest komiks Aleksandry Bladowskiej i Moniki Szmudy. Przedstawicielki płci pięknej, które w tej antologii tak naprawdę zadebiutowały w szerszej komiksowej świadomości. Opowieść przez nie zaprezentowana, ukazuje nam jak łatwo można stać się wyklętym przez środowisko i czym to grozi. W grupie, która pechowego dnia nie lubi, znajduje się niewielka ilość osób mu przychylnych. Szybko stają się one ofiarą uprzedzeń, prowadzących do ostatecznego i fizycznego wyeliminowania tych osobników. Dość mocna historia z wyraźnym przekazem.

Jako trzeci zaprezentował się Łukasz Godlewski (znany m.in. z komiksu „Miasto z widokiem”) w historii walki z duchem Jaquesa DeMoleya. Bohater historii opowiada sen, dzięki któremu przeniósł się do miasteczka Dunwatch. Tam przyszło mu się zmierzyć nie tylko ze wspomnianą wcześniej zjawą, ale i... żółtą, magnetyczną gwiazdą. Połączenie dość spektakularne, ale w końcu w snach dzieją się nie tylko takie rzeczy. Graficznie prezentuje się nieco nierówno. Część z kadrów wyróżnia się (nie są do końca dopracowane) od pozostałych, a na części widać jeszcze ślady ołówka (chyba, że to błąd w druku?).

Po nim zaprezentował się Tomasz Grządziela („Ostatni przystanek”, prace w „Profanum” czy okładka do „Postapo #1”). Historia opowiada o niepozornym wynalazku, który staje się przyczynkiem do zawładnięcia ludzkim światem przez roboty. Jej minusem – pamiętając o założeniach konkursowych – jest to, że niewiele w niej (żeby nie powiedzieć, iż nic) piątku trzynastego. Rysunkowo bardzo przyjemnie, przypadły mi do gustu szczególnie ludzkie postaci, natomiast odnoszę wrażenie, że plansze straciły nieco na pozbawieniu ich kolorów.

Półmetek zbioru to wspólna praca Magdy Kożyczkowskiej i Gosi Zdral. Pierwsza z nich jest tłumaczką dzieła Joe Matta - „Spust, pamiętnik onanisty pasjonata”, a dla drugiej był to pierwszy wydany na papierze komiks. Magiczna data trzynastego w piątek oddziałuje na większość z nas. Z góry zakładamy, że wydarzy się coś złego, a światem tego dnia rządzą złe moce. To może prowadzić do nieporozumień i jedna z takich sytuacji przedstawiona jest w tej historii. Samo zakończenie to niejako oczko puszczone w kierunki miłośników horrorów. Graficznie, niestety, podobny zarzut jak w wypadku pracy Godlewskiego. Mam wrażenie, że nie każda ze stron jest w pełni dopracowana.

Komiks szósty to dość kontrowersyjna historia autorstwa debiutanta Karola Kurtysiaka. Nad każdym człowiekiem czuwają dwa anioły, które pilnują go na zmianę. Tak jest też trzynastego w piątek. Problem w tym, że jeden z nich jest mało ogarnięty i to on odpowiada za wszelkiego pecha, który nas wówczas dotyka. Taka jest przynajmniej teoria autora. Wspomniałem o kontrowersjach prawda? Rzeczonymi aniołami są Bruce Willis i Sean Bean... Jeden z nich nie wychodzi z roli Johna McClane'a, niszcząc wszystko, co mogłoby nam zagrozić i co znajduje się na naszej drodze. Bean z kolei to fajtłapa, który ginie w każdym ze swoich filmów, a i w roli anioła musi „zbierać cięgi”. No na koniec wspomnę, że między tą dwójką dochodzi do... seksualnego zbliżenia. Już wiecie skąd te kontrowersje? Dość mocna rzecz, z dość minimalistyczną oprawą graficzną.

Komiks siódmy to „Gagoł Origin” autorstwa Tomasza Meringa, który dał się poznać m.in. jako ilustrator jednego z szortów w „Todzie Robocie: Reanimacji” ze Strefy Komiksów. Rysownika tego cechuje mocno zinowy i uproszczony styl rysunku. Komiks ten według mnie udanie wyróżnia się scenariuszowo, tzn. łączy w sobie pechowe wydarzenia z trzynastego dnia miesiąca, z pozytywnym przekazem promującym czytelnictwo (przynajmniej ja to tak odebrałem). Tutaj ma miejsce wspomniana wcześniej wpadka z podwójną stroną, ale poza tym historia bardzo pozytywna.

Kolejna praca, autorstwa Łukasza Obłażewicza, to dla mnie numer jeden pod względem rysunku. Przypominające nieco kadry Barbary Okrasy z „Gillesa McCabe'a”, rysunki Łukasza są niesamowicie intrygujące, hipnotyzujące i piękne. Zastosowane perspektywy jeszcze wzmacniają ten odbiór. Niesie to pewne niebezpieczeństwo, gdyż tak naprawdę nie wiem, o czym jest ta historia. Schodzi to dla mnie na drugi plan, dzięki efektownym kadrom. Będę przyglądał się kolejnym produkcjom (jeśli takie będą) tego rysownika. Chętnie przeczytałbym komiks Łukasza, do którego scenariusz napisałby Daniel Gizicki. Myślę, że byłaby to udana kooperacja, szczególnie dla czytelników. Za autora trzymam kciuki i mocno kibicuję.

Przedostatni komiks to „Minus” - Konrada „Koko” Okońskiego. Tutaj również na główny plan przedostaje się rysunek. Autor „Kija w dupie” zaprezentował, co ciekawe, dwa style. Pytanie, na ile był to zabieg celowy, a na ile zabrakło po prostu czasu, ale jeden i drugi prezentują się nieźle. Ba, wersja „szkicownikowa” dla mnie wygląda chyba jeszcze lepiej od tej, gdzie widzimy wypełnienie czarnym tuszem. Pod względem scenariusza jest również dobrze, gdyż dostajemy humorystyczną opowieść o osobie, która ma w życiu totalnego pecha, z czego czyni swoją główną broń w walce o przetrwanie całego świata. Spektakularny pomysł z wciągającym wykonaniem. Dla mnie podium tej antologii.

I na koniec została historia Leny Ptak, ukazująca jak pechowe zdarzenia z trzynastego dnia miesiąca obejmują kolejne stopnie „ewolucji Darwina”. Wszystko zaczyna się od małego insekta, który zakaża się trującą substancją, która poprzez ptaka, szczura i kota dostaje się do ludzkiej krwi, powodując śmiertelną zarazę. W kilka dni rozszerza się ona praktycznie na cały kraj. Jako ciekawostka, komiks jest nieco niepoprawny politycznie, ale szczegółów zdradzać nie będę, by nie psuć zabawy. Niestety, za świetnym pomysłem nie do końca poszła warstwa graficzna, pod względem rysunków jest to historia nieco słabsza.

Podsumowując – opisywana antologia przyniosła mi kilka pozytywów. Najlepsze (dla mnie) prace w niej zawarte to te, które czyta się z dużą przyjemnością, a komiks Łukasza Obłażewicza jest przykładem, że gdzieś, w całym kraju jest dużo zdolnych rysowników, dla których tego typu zbiory są doskonałą szansą na wybicie się. Cieszy też fakt, że nawet te słabsze historie trzymają pewien (naprawdę wysoki) poziom i pomimo błędów, wynikających pewnie z braku doświadczenia, są to prace, które z chęcią przeczytałem. Jeśli będziecie mieli okazję zajrzeć do tego zbioru, to proponuję poświęcić mu trochę czasu, bo jest to udana antologia, a komiksy Obłażewicza, duetu Szulc / Babczyński i Konrada Okońskiego powinny być tymi, które skłonią Was do jej zakupu.

 

Tytuł:"Antologia 24 Hour Comics Day – Gdańsk 2012"

  • Autorzy: różni
  • Wydawnictwo: Edu Art Media
  • Data wydania: 10/2014
  • Liczba stron: 264
  • Format: 175x265 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: offsetowy
  • Druk: cz.-b.
  • Wydanie: I
  • Cena: 27 zł

 

Dziękujemy Wydawnictwu EduArtMedia za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus