"Quiet Little Melody - A simple fairytale" - recenzja

Autor: Jarosław Drożdżewski Redaktor: Motyl

Dodane: 30-10-2014 16:48 ()


Któż z nas nie słuchał w dzieciństwie bajek opowiadanych nam na dobranoc przez rodziców bądź dziadków? Teraz, dzięki komiksowi Sebastiana Skrobola, mamy okazję w pewnym sensie powrócić do tamtych czasów. Po raz kolejny możemy popuścić wodzę fantazji i wybrać się do zaczarowanego lasu. Całość smakuje jednak nieco inaczej, doroślej niż wówczas, gdy były to historie czytane nam przed snem.

„Quiet Little Melody” wydany został w ramach stypendium ufundowanego przez sklep.gildia.pl. Jest to opowieść przenosząca nas do tajemniczego lasu, przez który wędruje mała dziewczynka. Miejsce rodem z pogranicza magii i świata realnego już od samego początku robi przygnębiające wrażenie i szybko okazuje się, że kryje w sobie niejedną tajemnicę. Ma również moc przyciągania. Wciąga nie tylko nas, czytelników, ale i nieświadomą  tego faktu i zagrożenia bezimienną bohaterkę, która przemierzając go kaleczy się w dłoń, co jest początkiem jej niebezpiecznych przygód. Zraniona, ucieka przed atakującymi ją krukami, chowając się w dziurze w drzewie, która okazuje się ukrytym przejściem. W jego środku, natrafia na szkielet chłopca oraz trójkąt, emanujący niezwykłym blaskiem... To tyle o scenariuszu, aby nie psuć Wam dalszej zabawy.

Sebastian Skrobol zręcznie łączy w komiksie poszczególne wątki i epizody, które przynajmniej z początku nie mają ze sobą nic wspólnego. Jest jednak inaczej, a każdy kolejny element akcji, jest ściśle powiązany z innym. Nie zostawia on w ten sposób nawet centymetra kadru na element przypadku. Wszystko w tym komiksie jest ważne. Dodatkowo, całość ta oprawiona jest w elementy bajkowe. Nie są one opowiedziane wprost, ale nie będzie też trudne odniesienie poszczególnych fragmentów scenariusza czy występujących postaci do opowieści i bohaterów z czasów dzieciństwa. Tutaj są jednak przestawione z perspektywy osoby już dojrzałej, więc i ich klimat jest dużo mocniejszy od pierwowzoru.

Ponieważ komiks pozbawiony jest warstwy dialogowej to odpowiedzialność za historię spoczywa na barkach rysunków. To one muszą zbudować klimat historii, a także opowiedzieć to, co przekazać nam chciał scenarzysta i rysownik (w jednej osobie). Skrobolowi udaje się to wybornie. Uniwersalny język rysunku – umiejętnie wykorzystany – sprawia, że historia jest zrozumiała, a przy tym może być odbierana na kilku płaszczyznach. Możemy ją traktować bardzo wprost, czyli jako przygodową historię toczącą się w mrocznej, bajkowej scenerii albo jako bardzo uniwersalną opowieść o dążeniu do celu, mimo kłopotów, które pojawiają się na naszej drodze i ludzi, którzy nie są tacy jak może się to z początku wydawać. Ja ją tak odebrałem – tylko autor może ocenić czy jest to założenie słuszne. Wspomniane wyżej rysunki stoją na wysokim poziomie. Kreska jest dość szczegółowa i zaryzykowałbym stwierdzenie, że (zachowując wszelkie proporcje) ma ona w sobie coś z Sandovala. Niby bohaterami są bardzo młodzi ludzie, całość opiera się na bajkach, a jednak pozory mylą i nie jest to komiks dla młodszego czytelnika, a przynajmniej nie tylko dla niego.

Jeśli jednak rysunki i fabuła są niezłe, tak kolorystyka tego komiksu jest wręcz genialna. Sebastian Skrobol, który do tej pory dał się w tej roli poznać choćby w komiksie „Tim i Miki w Krainie Psikusów”, tutaj wznosi się na wyżyny sztuki kolorowania komiksów. Niezwykłe barwy, jak połączenie czerni z wybornym odcieniem zieleni lub głębokiego turkusu, hipnotyzują czytelnika. Efekt wizualny wzmacnia dodatkowo czarna ramka wokół każdej ze stron komiksu, sprawiając, że całość to prawdziwa uczta dla oczu. Oddać sprawiedliwość trzeba, że efektu tego nie byłoby, gdyby nie doskonała jakość wydania komiksu. Papier wykorzystany do druku jest najwyższej klasy, podkreśla perfekcyjnie kolory. To, plus twarda oprawa w jakimś stopniu tłumaczą cenę albumu. Wracając jeszcze na chwilę do barw, to trzeba zwrócić uwagę na podwójną rolę, jaką odgrywają w opowieści. Poza efektem wizualnym są one niejako wskazówką czasu, w którym rozgrywa się akcja. Autor bowiem miesza wydarzenia toczące się tu i teraz z tymi z przeszłości. Dominujące na planszach barwy wskazują z jakim okresem mamy obecnie do czynienia.

Dwojako można natomiast ocenić kwestię budowania charakterów poszczególnych postaci. Z jednej strony są one dla nas nieco anonimowe, nie poznajemy żadnego imienia czy faktów z życia poza niezbędnym minimum. Z drugiej strony, wszystko jest dla nas zrozumiałe. Wiemy co spowodowało, że główna bohaterka wyruszyła do lasu, bez trudu odgadujemy też pierwowzory bajkowe, a co najważniejsze, mimo pozornej anonimowości, przejmujemy się losami postaci, przeżywając razem z nimi ich tragedię czy niebezpieczeństwa, w które są wplątane.

Podsumowując – „Quiet Little Melody” to udany komiks debiutanta (przynajmniej w szerszej świadomości) Sebastiana Skrobola. Reklamowany jako bajka na dzień dobry, oddająca ducha dawnych opowieści dziadków, rzeczywiście się w tej roli sprawdza. Jest od nich jednak dużo bardziej mroczniejsza, a przy tym równie wciągająca. Czyta się ją bardzo szybko, natomiast jest to chwila, która będzie wspominana miło. Może być to wyborna lektura przed snem. Lektura bardzo mroczna, w której autor nie szczędzi krwi i śmierci. Uważajcie tylko, aby nie przyniosła wam ona nocnych koszmarów...

 

Tytuł: "Quiet Little Melody - A simple fairytale"

  • Scenariusz: Sebastian Skrobol
  • Rysunek: Sebastian Skrobol
  • Wydawca: Wydawnictwo Komiksowe
  • Data publikacji: 04.10.2014 r.
  • Seria: Quiet little Melody
  • Stron: 64
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: twarda
  • Druk: kolor
  • Cena: 44,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Komiksowemu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

  


comments powered by Disqus