„Umarłem na Gibraltarze” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 01-10-2014 18:07 ()


Pomimo pamiętnego (i jakże owocnego!) udziału naszych rodaków w bitwie o Anglię oraz sukcesów m.in. rodzimych pilotów sportowych (zazwyczaj pomijanych przez media) trzeba przyznać, że historia polskiego lotnictwa naznaczona jest niepowetowanymi stratami. Kraksa w Lesie Kabackim, wypadek legendarnego duetu Żwirko/Wigura czy też osnuta licznymi niejasnościami katastrofa prezydenckiego Tupolewa, to tylko najbardziej dotkliwe z nich. Nie inaczej rzecz się ma w przypadku śmierci gen. Władysława Sikorskiego, której okoliczności wciąż pozostają zagadką.

W dużej mierze z tego względu, że słynący z „wypełniania” sojuszniczych zobowiązań Brytyjczycy ani myślą udostępniać akt związanych z tzw. katastrofą gibraltarską. A że państwo Polskie nie posiada mocy sprawczych by wyegzekwować od rządu Jej Królewskiej Mości odtajnienia stosownych archiwaliów, toteż badacze dziejów II wojny światowej, którym okoliczności śmierci premiera (a zarazem wodza naczelnego) rządu Rzeczypospolitej na uchodźstwie nadal spędzają sen z powiek, usiłują odnaleźć się w gąszczu mniej lub bardziej prawdopodobnych hipotez. Do ich grona zaliczają się m.in. David Irving, autor znakomitej „Wojny Hitlera” (prawdopodobnie najlepszej biografii wodza „tysiącletniej” Rzeszy bijącej na głowę forsowane przez media głównego nurtu trzytomowe dzieło Iana Kershawa), Dariusz Baliszewski (prowadzący niestety nieco już zapomniany program „Rewizja nadzwyczajna”) oraz Tadeusz Antoni Kisielewski („Zamach. Tropem zabójców generała Sikorskiego”).

Zgłębiając niejasności związane z tragiczną śmiercią polskiego polityka formułują oni często wyjątkowo śmiałe przypuszczenia, które nierzadko znajdują potwierdzenie we wspomnieniach wpływowych uczestników przywołanego chwilę temu konfliktu. Zwolennikiem tezy o udziale w zabójstwie generała zarówno sowieckich jak i brytyjskich służb specjalnych był m.in. Joseph Goebbels (a zatem osoba całkiem nieźle poinformowana). Nic zatem dziwnego, że również współcześni historycy i publicyści nierzadko skłaniają się ku tej interpretacji feralnych wydarzeń z 4 lipca 1943 r. Zwłaszcza, że beneficjentami tragicznego zgonu Sikorskiego okazali się przede wszystkim Anglicy i Sowieci. Naczelny wódz nie zamierzał bowiem porzucać wysiłków na rzecz pełnego wyjaśnienia zbrodni katyńskiej. Ponadto kategorycznie domagał się od anglosaskich sprzymierzeńców zagwarantowania Polsce nienaruszalności jej przedwojennej granicy wschodniej. Sęk w tym, że to właśnie kresowymi województwami II Rzeczypospolitej zamierzali oni zapłacić Stalinowi za jego udział w antyniemieckiej koalicji…

Piotr Mańkowski (na co dzień dziennikarz specjalizujący się w recenzjach gier i filmów) podąża szlakiem wytyczonym przez wspomnianych wyżej badaczy. Stąd „Umarłem na Gibraltarze” stanowi fabularyzowaną próbę rekonstrukcji wydarzeń, które doprowadziły do śmierci Sikorskiego. Motywy zaczerpnięte ze wspomnień i tej części dokumentów, których nie zdołali utajnić nasi brytyjscy sojusznicy, mieszają się z fabularną fikcją tworząc pełną napięcia opowieść o zbrodni bez kary. I to nie tylko w wymiarze jednostkowym, ale także w kontekście całego narodu. Z racji charakteru niniejszej historii w jej treść wkomponowano cały tabun autentycznych osobowości - począwszy od szefa Abwehry Wilhelma Canarisa, poprzez premiera Zjednoczonego Królestwa i gen. Władysława Andersa. Nie zabrakło również fikcyjnych postaci, spośród których na kluczową wyrasta spec od mokrej roboty nazwiskiem De Noblet. Większość z nich sprawia wrażenie rozpisanych ze stosowną znajomością tematu i tym samym przekonująco. Wątpliwości można mieć co najwyżej wobec ukazania Sikorskiego jako osobowości zbyt spolegliwej wobec dowódcy II Korpusu. A to z tego względu, że relacje pomiędzy naczelnym wodzem, a generałem Andersem balansowały na granicy niesubordynacji tego drugiego. Uważał on bowiem, że niegdysiejszy współtwórca Frontu Morges przejawiał nadmierną uległość wobec Brytyjczyków jak i Sowietów. Sikorski nie tylko nie mógł, ale wręcz nie zamierzał tolerować kwestionowania swego statusu. Stąd zresztą zrodziły się przypuszczania, w myśl których udział w fizycznej eliminacji premiera na uchodźstwie miało również otoczenie Władysława Andersa.

 

Ogólnie ponury nastrój opowieści z definicji wyklucza humorystyczne wstawki. Nie zabrakło natomiast wątku romantycznego z udziałem Krystyny Skarbek (nie tak dawno przybliżonej w książce Jarosława Molendy „Królowa podziemia czy zdrajczyni?”). Ów fragment nie zajmuje co prawda zbyt wiele miejsca; niemniej pozwala na wprowadzenie w tok fabuły postaci kobiecej. I to nie byle jakiej, bo według obiegowej opinii pozostająca na usługach brytyjskiego wywiadu Polka uchodziła za ulubioną agentkę Churchilla. Autor nie omieszkał sięgnąć również po Stefana Ossowieckiego, najsłynniejszego spośród naszych jasnowidzów. Co prawda korzystając z dobrodziejstw licentia poetica Mańkowski dał się nieco ponieść wyobraźni (Ossowiecki zatracił zdolność lewitacji we wczesnej fazie rozwoju swych nadnaturalnych talentów, tj. na długo przed ujętymi w komiksie zdarzeniami). Mimo wszystko sięgnięcie po tę niezwykłą osobowość wnosi do całości fabuły odrobinę metafizycznego posmaku i tym samym stanowi jej dodatkowy walor.

Model narracyjny przyjęty przez twórcę skryptu być może nie przypadnie do gustu tej części czytelników, którzy po komiksy zwykli sięgać przede wszystkim ze względu na dynamiczne sceny akcji. Owszem, na „Umarłem na Gibraltarze” składają się również sekwencje konfrontacyjne. Stanowią one jednak przerywnik pomiędzy rozbudowanymi dialogami obecnych tu postaci oraz wewnętrznymi refleksjami m.in. De Nobleta. Przy czym ani trochę nie ujmuje to jakości utworu, bo właśnie dzięki zastosowaniu wspomnianych zabiegów autor osiąga nastrój narastającego napięcia i poczucia nieuchronnie zbliżającej się katastrofy. Według deklaracji pomysłodawcy projektu „(…) umieścił (on) w tle kilka zagadek, które odkryją jedynie zadeklarowani konsumenci kultury popularnej”. Jako, że piszący te słowa nie śmie pretendować do grona tak dalece rozeznanych ekspertów, toteż zmuszony jest uwierzyć Piotrowi Mańkowskiemu na słowo. Biorąc pod uwagę jego dotychczasowe doświadczenie w sferze właśnie popkultury mniemać można, że sprawy mają się zgodnie z jego zapowiedzią. A to może przyczynić się do wzmożenia satysfakcji czytelników z lektury tego komiksu.

Perypetie towarzyszące poszukiwaniom rysownika dla tej opowieści stanowią ciekawostkę samą w sobie. Dość jednak wspomnieć, że realizacji oprawy plastycznej „Umarłem na Gibraltarze” podjął się Tomasz Kleszcz. Wadowicki twórca może pochwalić się całkiem pokaźnym dorobkiem, pośród którego na szczególną uwagę zasługuje jego autorski cykl „Kamień Przeznaczenia”. Zgrabne połączenie emocjonującej akcji z motywami paleoastronautycznymi stanowiło odświeżające urozmaicenie głównonurtowej oferty naszego rynku. Na tym jednak ów autor nie poprzestał i w tzw. międzyczasie jego prace trafiły m.in. do antologii „Miasto z widokiem” oraz cyklu „Mrok”. Zwłaszcza, że jego celem jest osiągnięcie statusu pełnowymiarowego twórcy komiksów.

W „Umarłem…” daje się dostrzec nie tylko jego determinację, ale też ogólny progres jego umiejętności. Biorąc jednak pod uwagę, iż swego czasu wskazał on Bryana Hitcha („Ultimates: Superludzie”, „Death’s Head”) jako wzorzec, do którego zwykł on dążyć, to niewątpliwie przed Kleszczem jeszcze nie mało pracy. Zwłaszcza, że wspomniany Brytyjczyk celuje w stylistyce realistycznej, a zatem wymagającej od autora m.in. biegłej znajomości anatomii oraz zwykle niełatwych skrótów perspektywicznych. A taką wprawę osiąga się w efekcie długotrwałego treningu, którego niezbędnym elementem jest rysowanie z modela. Przyznać jednak trzeba, że Kleszcz stopniowo przybliża się do wyznaczonego sobie standardu, a niektóre sceny (np. nocna konfrontacja w La Linea) wyglądają wręcz rewelacyjnie. Przyczynia się ku temu również trafnie nałożony kolor, przy której to czynności wsparli autora warstwy plastycznej Łukasz Molenda („Polski Duch”) i Mariusz Topolski („Rycerz Ciernistego Krzewu”). Nieco gorzej niestety z uchwyceniem podobieństwa niektórych postaci historycznych (np. Sikorskiego). Za to z powodzeniem rozrysowano kulturę materialną doby lat czterdziestych XX w. – m.in. architekturę, odzież i pojazdy, co w przypadku produkcji historycznych jest niewątpliwie sporym atutem. Dostrzegalne jest ponadto pełne odejście tego twórcy od maniery charakterystycznej dla niektórych komiksowych produkcji rodem z Japonii. Bo taką tendencję dało się zauważyć w stylistyce Tomasza Kleszcza, przynajmniej w pierwszym tomie „Kamienia Przeznaczenia”.

Autorem okładki jest Rafał Szłapa, znany przede wszystkim z cyklu „Bler”. Zapewne nieprzypadkowo bowiem to właśnie jemu twórca scenariusza jako pierwszemu zaproponował zilustrowanie tej opowieści. Zaabsorbowany realizacją autorskiej serii zmuszony był zrezygnować z pełnowymiarowego udziału w tym projekcie. Pomysłowo zakomponowaną (a przy tym metaforyczną) ilustrację wypada zatem uznać za symboliczny akcent ze strony wspomnianego twórcy. Na uwagę zasługuje również wysoka jakość edytorska tej publikacji. Nie da się ukryć,  że współcześni wydawcy przykładają wiele uwagi, aby usatysfakcjonować nawet najbardziej rozkapryszonych kolekcjonerów. Tak jest i w tym przypadku, bo estetycznie prezentująca się okładka z wytłoczonym tytułem oraz dobrej jakości papier są bez zarzutu. Niebagatelną atrakcją tej publikacji jest uzupełniający komiks zbiór dodatków pod wspólnym tytułem „Szkice i inspiracje”. Za jego pośrednictwem autorska spółka nie tylko przybliżyła podjęty temat, ale też i koleje jego realizacji.

Czy się to komuś podoba, czy też nie, rodzimy komiks historyczny zdaje się przeżywać obecnie swoje najlepsze lata. Nawet w dobie PRL, gdy ową konwencję wprzęgnięto w systemową propagandę, podaż była mniejsza niż obecnie. I co więcej, obok tytułów dotowanych przez różnej maści instytucje (IPN, Muzeum Powstania Warszawskiego, Stowarzyszenie W.A.R.K.A.) coraz częściej o przychylność odbiorców tego segmentu starają się również komercyjni wydawcy (m.in. Ongrys, Timof i cisi wspólnicy). „Umarłem na Gibraltarze” wpisuje się w ów nurt popularyzacji historii za pośrednictwem komiksowego medium. Co więcej, podejmuje zagadnienie spisków (których podobno nie ma) i przez to ów komiks można śmiało uznać za istotne novum wśród rodzimych produkcji historycznych. Ponadto warto nadmienić, że owa inicjatywa w krótkim czasie została sfinansowana przez użytkowników portalu „wspieram.to”, co również świadczy o skali zainteresowania tym projektem. Stąd wypada mieć nadzieję, że zanim Piotr Mańkowski objedzie świat i pozna choć ułamek jego tajemnic (bo taką chęć wyraził w swoim biogramie), a Tomasz Kleszcz zilustruje zmagania grupy Ultimates tudzież Człowieka ze Stali, będzie jeszcze okazja do ponownego połączenia sił obu tych twórców. Zwłaszcza, że ich wspólne dzieło stanowi atrakcyjną propozycję zarówno dla wielbicieli tajemnic II wojny światowej, jak i rzetelnie zrealizowanych opowieści obrazkowych.

 

Tytuł: „Umarłem na Gibraltarze”

  • Scenariusz: Piotr Mańkowski
  • Rysunki: Tomasz Kleszcz
  • Kolory: Tomasz Kleszcz, Łukasz Molenda, Mariusz Topolski
  • Projekt okładki: Rafał Szłapa 
  • Wydawca: Kongres Plan Publishing
  • Data premiery: 30 września 2014 r. 
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 17 x 24 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 104
  • Cena: 44,90 zł

 Dziękujemy Kongres Plan Publishing za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus