Jana Oliver "Córka Łowcy Demonów" - fragment powieści
Dodane: 07-02-2012 11:33 ()
Jana Oliver
„Córka Łowcy Demonów”
przeł. Piotr Żyra
[fragment]
JEDEN
2018
Atlanta, Georgia
Riley Blackthorne przewróciła oczami.
– Biblioteki i demony – mruknęła. – Też mi atrakcja!
Na dźwięk jej głosu siedzący na stercie książek demon syknął, starając się ją wystraszyć.
Bibliotekarka zachichotała widząc jego wygłupy:
– Robi tak, odkąd go znaleźliśmy.
Znajdowały się na drugim piętrze biblioteki uniwersyteckiej wydziału prawa, otoczone poważnymi księgami i pogrążonymi w pracy studentami. Cóż… studenci byli zapracowani, dopóki nie pojawiła się Riley. Teraz większość z nich obserwowała każdy jej ruch. Łowienie z publicznością, tak nazywał to jej tata. Była boleśnie świadoma faktu, że jej robocze ciuchy – dżinsowa kurtka, spodnie i jasnoniebieski T-shirt – w porównaniu z ponurym, granatowym spodnium bibliotekarki wyglądały jak ubranie z Trzeciego Świata.
Kobieta wymachiwała zalaminowaną kartką papieru. Bibliotekarze katalogowali wszystko, nawet Hellspawna. Przypatrzyła się ponownie demonowi, a następnie przerzuciła wzrok na papier.
– Około trzech cali wzrostu, skóra koloru spalonej mokki, spiczaste uszy. Ewidentny Biblio-Demon. Czasem mylę je z Klepto-Demonami. Mieliśmy tu już oba gatunki.
Riley kiwnęła głową.
– Biblo-Demony uwielbiają książki. Od kradzieży wolą na nie siusiać. To duża różnica.
Jakby na dany znak, Obraźliwy Sługus Piekła natychmiast posłał w ich stronę fosforyzujący łuk zielonej uryny. Całe szczęście demony o jego wzroście miały odpowiednio małe wyposażenie, co oznaczało dość niewielki zasięg, lecz obie wolały na wszelki wypadek zrobić krok w tył.
Odór starych tenisówek zaczął kwitnąć wokół nich.
– Podobno czyni cuda z trądzikiem – zażartowała Riley wymachując ręką, aby odpędzić zapach.
Bibliotekarka uśmiechnęła się:
– To dlatego twoja twarz jest taka czysta.
Zwykle klienci plotkowali o tym, jak bardzo młoda jest Riley i czy faktycznie nadaje się do tej pracy, nawet gdy pokazywała im swoją licencję Praktykantki Łowczyni Demonów. Miała nadzieję, że chociaż część z nich odpuści, gdy skończy siedemnaście lat, lecz aż tak dużo szczęścia nie miała. Przynajmniej bibliotekarka traktowała ją poważnie.
– Jak długo tu jest? – spytała Riley.
– Niezbyt. Zadzwoniłam od razu, więc nie zdążył wyrządzić większych szkód – powiedziała. – W przeszłości usuwał je dla nas twój tata. Cieszę się, że idziesz jego śladem.
Tak, jasne. Jakby ktoś był w stanie zająć miejsce Paula Blackthorne’a.
Riley schowała za ucho zbłąkany kosmyk ciemnych włosów, który prawie natychmiast zza niego uciekł. Odpiąwszy spinkę, spięła jeszcze raz swoje długie włosy, aby mały demon nie powiązał ich w supły. Poza tym potrzebowała czasu do namysłu.
To nie było tak, że była kompletnym nowicjuszem. Łapała już Biblio-Demony, tylko nie w bibliotece uniwersyteckiej pełnej wykła-dowców i studentów, wśród których zauważyła kilku całkiem niezłych facetów. Jeden z nich spojrzał na nią, a ona znów zaczęła żałować, że miała na sobie ciuchy robocze, a nie badawcze. Nerwowo skręcała pasek dżinsu zwisający z jej kurierskiej torby. Jej oczy przesunęły się w kierunku najbliższych zamkniętych drzwi. Pokój Książek Rzadkich. Demon mógłby narobić tam sporo szkód.
– Widzisz teraz na czym nam zależy – szepnęła bibliotekarka.
– Oczywiście.
– Biblio-Demony nie znosiły książek. Uwielbiały za to demolować ich stosy, siusiać na nie i rozrywać je na strzępy. Najdzikszym marzeniem każdego demona było przerobienie pokoju pełnego bezcennych dzieł i manuskryptów na kompost. Pewnie ten, który by to zrobił, dostałby awans, jeśli w Piekle coś takiego istnieje.
Pewność siebie jest wszystkim. Tak przynajmniej zwykł mawiać jej tata. Działało to jednak dużo lepiej, gdy stał obok niej.
– Mogę go stąd usunąć, żaden problem – powiedziała.
Jej uszu dobiegł kolejny potok przekleństw. Wysoki głos demona naśladował mysz, którą powoli zgniata kowadło. Zawsze bolały ją od tego uszy.
Nie zwracając na niego uwagi, Riley odchrząknęła i zaczęła wymieniać ewentualne konsekwencje swych czynów. Była to zwyczajowa umowa łowców demonów. Zaczynała się od oświadczeń wymaganych przed podjęciem się usunięcia Sługusa Piekła z miejsca publicznego, a dalej zawierała klauzule mówiące o nieprzewidzianych uszkodzeniach konstrukcyjnych i ostrzegające przed opętaniem przez demona.
Bibliotekarka nawet jej słuchała, w przeciwieństwie do większości klientów.
– Czy to opętanie naprawdę się zdarza? – spytała z szeroko otwartymi oczami.
– Nie, nie, na pewno nie w przypadku małych demonów. Lecz większe, owszem, robią to.
To był jeden z powodów, dla których Riley wolała chwytać te mniejsze. Mogły ją podrapać, ugryźć i obsiusiać, ale nie potrafiły wysysać duszy i przez całą wieczność używać jej jako hokejowego krążka.
Gdyby wszystkie demony były jak ten tutaj, nie byłoby problemu. Ale nie były. Gildia Łowców Demonów podzieliła Diabelskie Nasienie przez wzgląd na ich spryt i śmiercionośność. Ten demon należał do Klasy Pierwszej: był wstrętny, ale niezbyt groźny. Istniały jednak demony Trzeciej Klasy, mięsożerne maszyny do zabijania ze strasznymi kłami i pazurami. Najbardziej niebezpieczne były te z Klasy Piątej – Geo-Demony, które potrafiły wywołać szaleńcze trąby powietrzne na środku galerii handlowej, czy jednym ruchem nadgarstka spowodować trzęsienie ziemi. Do tej Klasy nie należały Arcydemony, przy których najgorsze koszmary stawały się nudną bajeczką.
Riley zwróciła swe myśli w stronę aktualnej sytuacji. Najlepszym sposobem na wywabienie Biblio-Demona było czytanie mu książki. Im starsza i poważniejsza była lektura, tym lepiej. Romanse były w stanie zrobić im niewielką krzywdę, więc należało wybrać coś naprawdę nudnego. Zanurzyła się w swojej kurierskiej torbie i wyjęła z niej swoją ostateczną broń: „Moby Dicka”. Książka otworzyła się na zabarwionej na zielono stronie.
Bibliotekarka zerknęła na tekst i spytała:
– Melville?
– Tak. Tata woli Dickensa lub Chaucera. Ja preferuję Hermana Melville’a. Nudził mnie najbardziej spośród wszystkich nudnych pisarzy na lekcjach literatury. Usypiał mnie za każdym razem. – Wskazała palcem na demona. – To samo uczyni z nim.
– Córko Blackthorne’a, miej dla mnie łaskę! – nakłaniał ją demon, jednocześnie szukając oczami schronienia.
Riley wiedziała, jak to działa. Jeśli zgodziłaby się ocalić demona, byłaby zobligowana do uwolnienia go. Robienie przysług demonom było wbrew zasadom. To tak jak z chipsami ziemniaczanymi, nie można poprzestać na jednym demonie, a niedługo później stajesz przed bramami Piekła, starając wytłumaczyć się, dlaczego twoja dusza ma na sobie duży szyld „Własność Lucyfera”.
– Nie ma mowy – wymamrotała Riley. Odchrząknąwszy, zaczęła czytać: – Imię moje: Izmael. – Usłyszała wyraźny jęk. – Przed kilku laty – mniejsza o ścisłość jak dawno temu – mając niewiele czy też nie mając wcale pieniędzy w sakiewce, a nie widząc nic szczególnego, co by mnie interesowało na lądzie, pomyślałem sobie, że pożegluję nieco po morzach i obejrzę wodną część świata1.
Starając się nie parsknąć śmiechem, kontynuowała tortury. Po chwili demon jęknął ponownie, a następnie wydał z siebie pełen bólu okrzyk. Jeśli miałby jakieś włosy, właśnie w tym momencie zacząłby je sobie wyrywać.
– Taki mam właśnie sposób odpędzania splinu i regulowania krwiobiegu. Gdy tylko stwierdzę, że usta wykrzywiają mi się ponuro, gdy tylko do duszy mej zawita wilgotny, dżdżysty listopad…
Rozległ się wyraźny łomot, to demon wywrócił się do góry brzuchem na metalowej półce.
– Łowca punktuje! – zatriumfowała Riley.
Rzuciwszy okiem na przystojnego faceta siedzącego przy pobliskim stole, Riley odłożyła książkę i wyjęła ze swojej torby kubek.
– Czy to kubek dla dzieci? – zapytała bibliotekarka.
– Tak, są do tego idealne. Mają dziurki na górze, aby demony miały czym oddychać, a jednocześnie ciężko jest im odkręcić wieko. – Uśmiechnęła się. – Krótko mówiąc, nie znoszą ich.
Riley podeszła na palcach do demona i ostrożnie chwyciła go za najeżoną pazurami stopę. Czasem tylko udają uśpione, aby znienacka rzucić się do ucieczki.
Ten był już zimny.
– Dobra robota. Pójdę i podpiszę zamówienie – powiedziała bibliotekarka i skierowała się do swojego biurka.
Riley pozwoliła sobie na mały uśmiech samozadowolenia. Poszło całkiem nieźle. Tata byłby z niej dumny. Ustawiwszy demona nad kubkiem, usłyszała niski, odrażający śmiech. Sekundę później mały obłoczek zakrył jej twarz i oślepił ją. Dokumenty na stołach zaczęły latać. Pamiętając o ojcowskiej radzie, Riley skupiła całą uwagę na demonie. Bardzo szybko odzyskałby świadomość, a wtedy wpadłby w szał. Gdy umieściła go w końcu wewnątrz pojemnika, zaczął drżeć.
– O nie, nie pozwolę ci – powiedziała.
Wiatr zaczął wiać coraz mocniej. Papiery wirowały po pokoju jak białe, prostokątne liście.
– Hej, co się dzieje? – zainteresował się jeden ze studentów.
Wtem rozległ się dźwięk o zmiennej częstotliwości. Riley spojrzała w górę i zobaczyła, jak książki jedna po drugiej zaczęły spadać z półek. Zatrzymywały się w powietrzu jak helikoptery, po czym obracały się w przeciwnym kierunku. Jedna z nich śmignęła nad głową studenta który, robiąc przed nią unik, walnął podbródkiem w stół.
Wichura wzmagała się, wirując między stosami książek niczym nocny wiatr w lesie. Riley słyszała krzyki i stłumione odgłosy stóp biegnących po dywanie. To studenci mknęli ku wyjściom.
Biblio-Demon ocknął się, bluzgając i wymachując rękami we wszystkich kierunkach. Riley zaczęła recytować z pamięci kolejny fragment powieści Mellville’a i w tym samym momencie rozległ się alarm przeciwpożarowy, który całkowicie zagłuszył jej głos. Jeden z większych tomów odbił się od jej ramienia i spowodował, że Riley przewróciła się na pokaźną stertę książek. Oszołomiona, potrząsnęła głową, aby odzyskać świadomość. Kubek i wieko leżały na podłodze tuż przy jej stopach. Demon uciekł.
– Nie! Nie rób tego!
Zaczęła go panicznie szukać. W wirze książek, papierów i latających zeszytów udało jej się zlokalizować demona, który starał się kierować ku zamkniętym drzwiom, tym prowadzącym do Pokoju Książek Rzadkich. Uchylając się przed encyklopediami, atakującymi ją jak stado wściekłych mew, Riley chwyciła plastikowy kubek i schowała go w kieszeni kurtki.
Musiała z powrotem zamknąć demona w pojemniku.
Ku jej przerażeniu, drzwi Pokoju Książek Rzadkich otworzyły się, a po chwili wyjrzał zza nich zdezorientowany student. Zdawszy sobie sprawę, że nic nie stoi na przeszkodzie, demon zaczął biec jeszcze szybciej. Wskoczył na krzesło, które wcześniej zajmował przerażony student, a z niego przedostał się na biblioteczne biurko referencyjne. Tupiąc niewielkimi stópkami, zanurkował pod stół, przetoczył się pod nim i znalazł się na ostatniej prostej do otwartych drzwi, biegnąc niczym malutki gracz w football z zamiarem zaliczenia przyłożenia.
Riley popychała każdego, kto stał na jej drodze, jej oczy skupione były na małej figurce czmychającej po podłodze. Gdy przeskakiwała nad biurkiem referencyjnym, coś uderzyło ją w plecy i wytrąciło z równowagi. Zatopiła się w morzu ołówków, dokumentów i pojemników na długopisy. Jej uszu dobiegł dziwny dźwięk: to jej dżinsy poświęciły się dla dobra sprawy.
Gramoląc się na czworaka, gwałtownie rzuciła się do przodu wyciągając się najbardziej, jak tylko mogła. Palcami prawej dłoni złapała demona w pasie i przyciągnęła go do siebie. Ten krzyczał, wił się i sikał, lecz ona nie zwolniła uścisku. Wyciągnęła z kieszeni kubek i wepchnęła demona do środka. Wcisnąwszy wieczko, przewróciła się na plecy i zaczęła wpatrywać się w sufit. Dookoła niej migały światła i ryczał alarm. Oddychała gwałtownie, bolała ją głowa. Paliły ją oba kolana, które obtarła idąc na czworaka.
Nagle alarm wyłączył się, a Riley odetchnęła z ulgą. Wtedy usłyszała porcję kolejnego, mrożącego krew w żyłach śmiechu. Rozejrzała się w poszukiwaniu jego źródła, lecz nic nie dostrzegła. Niski jęk dobiegał z ogromnych półek po jej prawej stronie. Riley instynktownie przeturlała się w przeciwnym kierunku i poruszała się w ten sposób, aż nie uderzyła w nogę od stołu. Cały regał z przeszywającym, metalowym jękiem wygiął się w idealny łuk i spadł na podłogę dokładnie w miejscu, w którym znajdowała się kilka sekund wcześniej, tworząc imponującą falę złożoną z książek, pojedynczych kartek i połamanych prętów. Nagle wszystkie latające po pokoju szczątki książek zaczęły się układać w jednym miejscu, jakby ktoś wyłączył gigantyczną maszynę wytwarzającą wiatr.
Ostry ból dłoni zmusił ją do wyprostowania całego ciała i spowodował, że zorientowała się, o co chodziło.
– Psiakrew! – zaklęła z grymasem na ustach.
Demon ją ugryzł. Potrząsnęła kubkiem, dezorientując tym samym siedzącego w środku potwora i ostrożnie wstała z podłogi. Świat wirował jej przed oczami, więc oparła się o stół, aby zorientować się w sytuacji. Spod biurek i zza stosów książek zaczęły wyglądać twarze zdezorientowanych studentów. Kilka studentek płakało, a jeden z potężniejszych chłopców ukrył głowę w dłoniach i lamentował. Każda para oczu skierowana była na nią.
Zdała sobie sprawę, dlaczego tak się jej przyglądali: jej dłonie pokryte były zielonym moczem, podobnie jak jej ulubiony T-shirt. Na jej niebieskich spodniach widać było plamę krwi, a jedna z jej tenisówek gdzieś się zawieruszyła. Splątane włosy zwisały jej nad jednym ramieniem.
Fala gorąca zalała policzki Riley. Łowca zawiódł.
Gdy demon ponownie chciał ją ugryźć, ze złością potrząsnęła kubkiem, wyładowując na nim frustrację.
On tylko się zaśmiał.
Bibliotekarka odchrząknęła i odezwała się, podając jej wieko:
– Upuściłaś to.
Jej włosy wyglądały, jakby wystylizował je tunel aerodynamiczny, a na jej policzku przyklejona była karteczka z napisem „dentysta, 10 rano, poniedziałek”.
Riley drżącą dłonią wzięła od niej wieko i zatrzasnęła demona w kubku.
Ten znów zaczął wykrzykiwać w jej kierunku obraźliwe słowa i obiema rękami próbował utorować sobie drogę ucieczki.
Nawzajem, głupku.
Bibliotekarka zlustrowała wzrokiem całe zamieszanie i westchnęła:
– I pomyśleć, że martwiliśmy się o rybiki.
Riley ponuro obserwowała, jak ratownicy medyczni transportowali dwóch studentów na noszach. Jeden miał założony kołnierz usztywniający, a drugi mamrotał bez ładu i składu o końcu świata. Telefony komórkowe co pewien czas wybuchały chórem zmieszanych ze sobą dzwonków, gdy rodzice uczniów zwietrzyli katastrofę. Część studentów z ożywieniem relacjonowała Mamie lub Tacie, jak było super, a inni wrzucali nagrane filmy do Internetu. Jeszcze inni byli przerażeni.
Zupełnie jak ja.
To niesprawiedliwe. Zrobiła wszystko tak, jak powinna. No, może nie wszystko, ale nie wiedziała, że Biblio-Demony miały zdolności psychokinetyczne. Żaden znany demon Pierwszej Klasy nie miał wystarczającej mocy, aby wywołać trąbę powietrzną, a ten jakimś cudem to uczynił. W bibliotece mógł być inny demon, ale one nigdy ze sobą nie współpracowały.
Więc kto się ze mnie śmiał? Powoli przebiegła oczami po pozostałych studentach. Żadnej wskazówki. Jeden z tych przystojniejszych upychał książki do plecaka. Gdy ich oczy się spotkały, potrząsnął tylko głową z dezaprobatą, jakby była niegrzeczną pięciolatką.
Bogata menda. Musiał nią być, skoro nadal był na uczelni.
Grzebiąc w swojej kurierskiej torbie, wyjęła z niej napój gazowany i wypiła kilka łyków. Nie udało jej się zabić smaku starego papieru, który utkwił jej gdzieś głęboko w gardle. Gdy wrzuciła butelkę z powrotem do torby, ukąszenie demona znów przypomniało o sobie. Wiedziała, że powinna pokropić je Wodą Święconą, ale gliny nie pozwoliły jej opuścić budynku. Biblioteka również nie ucieszyłaby się, gdyby zmoczyło jej się któryś z dywanów.
Całe szczęście gliny nie zadawały już więcej pytań. Jeden z nich chciał z nią pograć i wrobić w zeznania, ale to tylko ją rozwścieczyło. Aby zamknąć mu buzię, wspomniała nazwisko swego ojca. Powiedziała mu, że coś poszło źle i wręczyła telefon policjantowi.
– Pan Blackthorne? Mamy tu pewien problem – wysapał do słuchawki.
Riley zamknęła oczy. Starała się nie przysłuchiwać rozmowie, ale okazało się to niewykonalne. Gdy gliniarz chciał zaprezentować swoją odwagę, jej ojciec użył swojego tonu, który zdawał się niesłyszalnie mówić „nie chcesz, żebym tam przyszedł”. Udoskonalił tę technikę będąc nauczycielem w liceum, gdy musiał pracować z pyskatymi nastolatkami. Jak widać, uniwersyteccy gliniarze również byli podatni na ten głos: oficer wymamrotał przeprosiny i oddał jej telefon.
– Tato? Strasznie mi przykro… – Łzy zaczęły napływać jej do oczu. O nie, nie będzie płakać przed policjantem. Szybko odwróciła się więc do niego plecami. – Nie wiem, co się stało.
Po drugiej stronie panowała całkowita cisza. Dlaczego nic nie mówi? Boże, ale musi być wściekły. Już jestem martwa.
– Riley… – Jej ojciec wziął głęboki wdech. – Na pewno nic ci nie jest?
– Tak. – Nie było sensu wspominać mu o ugryzieniu, sam prędzej czy później je zauważy.
– Tak długo, jak jesteś cała, nic więcej się nie liczy.
Riley pomyślała, że uniwersytet nie będzie tak wspaniałomyślny.
– Nie mogę się teraz wyrwać, więc wyślę kogoś po ciebie. Nie chcę, żebyś jechała autobusem, nie po tym co się stało.
– Okej.
Zegar wybijał kolejne sekundy, a obie strony znów milczały. Riley poczuła, jak coś ściska ją za serce.
– Riley, niezależnie od tego, co się stanie, kocham cię. Pamiętaj o tym.
Mrugając oczami, aby zatrzymać łzy na swoim miejscu, Riley schowała telefon do torby. Wiedziała, o czym myślał jej ojciec: jej licencja praktykantki była już przeszłością.
Ale nie zrobiłam nic złego.
Bibliotekarka przykucnęła przy jej krześle. Jej włosy były z powrotem zaczesane do tyłu, a ciuchy doprowadzone do stanu używalności. Riley jej zazdrościła. Świat się skończy, a ona nadal będzie wyglądała schludnie. Może to była jedna z cech bibliotekarek, coś, czego uczą je w szkole.
– Podpiszesz się? – zapytała.
Riley spodziewała się długiej listy szkód i płatności za nie. Zamiast tego przedstawiła jej na piśmie zamówienie i kwotę za usunięcie demona. Takie, jakie podpisywał łowca po wykonanej pracy.
– Ale… – zaczęła Riley.
– Złapałaś go – odparła bibliotekarka, wskazując na stojący na stole kubek. – Poza tym, zerknęłam na ich podział na Klasy. Ten tutaj nie był jednym z tych malutkich, nieprawdaż?
Riley potrząsnęła głową i odrętwiałymi palcami podpisała dokument.
– Dobrze. – Bibliotekarka strząsnęła z ramienia kosmyk poplątanych włosów Riley i obdarzyła ją niepewnym uśmiechem. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze. – Powiedziawszy to, odeszła.
Mama Riley powiedziała dokładnie to samo w chwili śmierci. Podobnie jej tata po tym, jak ich mieszkanie w bloku doszczętnie się spaliło. Dorośli zawsze zachowują się tak, jakby potrafili wszystko naprawić.
Ale nie potrafią. I doskonale o tym wiedzą.
Fragment czytali Państwo dzięki uprzejmości Wydawnictwa Replika.
Powiązane artykuły:
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...