„Kamień Przeznaczenia” tom II - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 09-10-2011 16:38 ()


Tomasz Kleszcz ewidentnie nie traci twórczego zapału, a przynajmniej tak można mniemać po tempie z jakim zrealizował drugi tom swego autorskiego cyklu. Co więcej, pod względem jakości rzecz nie odstaje od całkiem udanego początku serii.

Marduk, złowroga istota przebudzona po tysiącach lat uśpienia, z pewnością nie może czuć się usatysfakcjonowany. Kamień Przeznaczenia wciąż pozostaje poza jego zasięgiem, co w istotny sposób opóźnia realizacje planu kosmity. Dux i Sam z powodzeniem sabotują jego poczynania. Jednak ich tropem podąża zgraja zdeterminowanych zbirów Marduka… Równocześnie system monitorowania przestrzeni kosmicznej wykrywa nadciągający ku Ziemi niezidentyfikowany obiekt latający…  

W odróżnieniu od poprzedniego tomu – jakby na przekór okładce – dynamika niniejszej odsłony cyklu ulega wyraźnemu stonowaniu. Nie obyło się rzecz jasna bez scen konfrontacyjnych (np. retrospekcja z młodości Duxa), bo gatunkowa przynależność tego tytułu zobowiązuje. Miast tego znacznie więcej miejsca poświecono wyjaśnieniu niuansów świata przedstawionego, przeszłości „Anunnaki”, genezy oraz przebiegu konfliktu, który podzielił i dotkliwie przetrzebił tę społeczność. Przy tej okazji Tomasz Kleszcz ponownie nawiązał do wątków rodem z mitologii starożytnych mieszkańców Mezopotamii posiłkując się równocześnie tradycją wedyjską (m.in. swego czasu eksploatowanym w literaturze paleoastronautycznej motywem tzw. wimanów). Wbrew pozorom wspomnianą mieszankę zaserwowano w wyjątkowo strawnej formule, chociaż niektóre sekwencje sprawiają wrażenie nieco „przegadanych”.

Zgodnie z przeczuciem wyartykułowanym w recenzji pierwszego tomu, Sam okazuje się kimś więcej niż tylko wprawnym majsterkowiczem o niepospolitej wiedzy. Dux ewoluuje w kierunku sympatycznego wrażliwca z niełatwą przeszłością, a Natasza póki co ograniczyła się do robienia wielkich oczu. Wciąż niejako w cieniu głównego nurtu wydarzeń pozostaje Marduk, „spirytus movens” nadciągających problemów. Tym bardziej, że brudną robotę odwala zań zgraja wprawnych w destrukcji sługusów.  

W warstwie graficznej autor kontynuuje taktykę znaną z poprzedniego tomu. Stąd też nawiązania do warsztatu japońskich twórców przy równoczesnym zachowaniu z miejsca dostrzegalnego szlifu stylistyki Tomka Kleszcza. Wręcz wzorcowo radzi on sobie z rozrysowaniem architektury, wszelkich pojazdów oraz wnętrz. Nie zgorzej wypadają także elementy krajobrazu. Autor zdaje się również przejawiać swobodę w umiejętnym komponowaniu kadrów, tym samym dając się poznać jako osoba dogłębnie czująca język komiksowej narracji. Uniknął przy tym tak częstego syndromu „gadających głów” niwelując ów efekt różnicowaniem ujęć poszczególnych scen. Niestety rzeczony wciąż boryka się z nie zawsze prawidłowo uchwyconymi proporcjami postaci, a i mimika bohaterów wymaga dopracowania. Poczucie, że wspomniany twórca zdaje się nie obawiać warsztatowych wyzwań pozwala być dobrej myśli co do jego dalszego rozwoju, a zarazem polepszającej się jakości kreowanego przezeń cyklu.  

Warto nadmienić, że wraz z komiksem dystrybuowana jest płyta zawierająca barwną wersję tej odsłony serii. Dobór kolorów cieszy oko (zwłaszcza w kontekście tła), choć raczej próżno mówić o wysublimowanym cieniowaniu, łamaniu barw, etc. Szczególnie udanie prezentują się  plansze 10-15 stanowiące przejaw talentu wspomagającej Tomka Kleszcza Magdy Saramak. Zarówno planetarna kolizja jak i konfrontacja latających machin „Anunnaki” budzą szczery podziw dla malarskiej biegłości autorki. Wypada mieć nadzieję, że wspomniana pozostanie przy tym projekcie na dłużej.

Podobnie jak w tomie pierwszym również i tutaj nie zabrakło autorskiej galerii oraz „gościnnych występów” zaprzyjaźnionych twórców. Tym razem swoich prac użyczyli Robert Adler, Marcin Rustecki i Michał Śledziński. Zawarto ponadto grafiki nadesłane na konkurs przez Pawła Grześkowa, Szymona Kazimierczaka, Krzysztofa Małeckiego i Mariusza Topolskiego.

Autor zapowiedział już trzeci tom, co tym bardziej cieszy, że finał niniejszej odsłony serii wzbudza nadzieję na ciekawą kumulację rozpoczętych wątków. W myśl obietnicy Tomasza Kleszcza – następny „Kamień Przeznaczenia” doczeka się swej premiery najpóźniej na przyszłorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier. Niewykluczone jednak, że kontynuacja tego jak do tej pory całkiem udanego cyklu trafi do dystrybucji być może już na wiosnę przyszłego roku.

Przy tej okazji nasuwa się jeszcze końcowa refleksja. Przez długie lata nie brakowało licznych pomrukiwań jakoby większość rodzimych twórców komiksu przejawiała ambicje artystowskie miast koncentrować się na rzetelnie rozrysowanych, a przede wszystkim wartko rozpisanych pozycjach, które swą bezpretensjonalnością miałyby szansę zawalczyć o nieco szersze grono czytelników. Nie wnikając głębiej w ów złożony problem wypada przyznać, że w ostatnim czasie tzw. tytułów głównonurtowych jakby nam przybyło. Tworzony z rozmachem cykl „Biocosmosis” Edvina Volińskiego i Nikodema Cabały, „Bler” Rafała Szłapy, produkcje Jakuba Martewicza czy okazjonalne publikacje tego sortu co „Uczeń Heweliusza” stanowią dowód, że potencjalny czytelnik komiksu głównonurtowego (czyt. rozrywkowego w korzystnym rozumieniu tego słowa) ma w czym wybierać. Zadbał o to również Tomasz Kleszcz, którego „Kamień Przeznaczenia” również wpisuje się w tę korzystną z punktu widzenia wielbicieli historyjek obrazkowych tendencję. Oby tylko nie tracił zapału.

 

Tytuł: „Kamień Przeznaczenia” tom II

  • Scenariusz i rysunki: Tomasz Kleszcz
  • Okładka: Tomasz Kleszcz
  • Strony 10-15: Magda Saramak   
  • Kolor: Tomasz Kleszcz i Magda Saramak
  • Data premiery: wrzesień 2011 r.
  • Wydawca: Wydawnictwo Roberta Zaręby 
  • Okładka: miękka
  • Format: 170x260mm
  • Papier: satynowy
  • Druk: czarno-biały
  • Liczba stron: 58
  • Cena: 18 zł

Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...