Hanna Fronczak "Podróż do tyłu" - recenzja
Dodane: 05-07-2011 14:48 ()
Nie tak dawno weszła na rynek druga, i za razem ostatnia, część przygód Herberta Niemca i Bernharda von Rovenshagena. Jest to dzieło ciekawe i raczej niecodzienne, ponieważ przynajmniej ja z takim wydaniem fantastyki się jeszcze nie spotkałem. Wiem na pewno jednak, że takie wydanie literatury fantastycznej zjedna sobie, tak jak poprzednia część, entuzjastów lecz również oponentów.
Jeśli chodzi o czas i miejsce akcji, nie zmieniło się tu wiele. Na tronie dalej zasiada Rudolf II Habsburg, a akcja powieści kończy się pięć lat od rozpoczęcia zdarzeń opisanych w tomie pierwszym. Tak jak i w poprzednim tomie autorka, Hanna Fronczak, postawiła na opisywanie przygód bohaterów w opowiadaniach. Tak więc między jednym opowiadaniem/rozdziałem odstęp czasu może wynosić nawet pół roku. Zabieg ten kojarzy mi się ze strategią użytą przez Jacka Piekarę w czteroksięgu o przygodach Mordimera Madderdin. Akcja tomu drugiego skupia się jednak całkowicie na poczynaniach Herberta Niemca, co przez jego podróżniczy styl życia pozwala nam podziwiać miejsca inne niż Praga.
Mówiąc o przygodach Herberta, muszę przyznać, że nie są to wydarzenia, od czytania których potnieją ręce, oczy w ciągłym napięciu śledzą kolejne linijki tekstu, akcja samej książki toczy się szybko niczym lawina, a trup ściele się gęsto. W całej powieści bardziej niż o przykładową podróż po artefakt i ubicie smoka chodzi raczej o podróż w głąb serca Herberta Niemca i o dojrzewanie relacji między nim, a jego „bratem”. W związku z tą duchową podróżą autorka zawarła na kartach książki wiele przemyśleń Herberta, dywagacji, jak i rozmów nieumarłego z napotkanymi postaciami, którym pomaga w kłopotach udzielając im światłych porad. Co ciekawe, magia, którą ponoć okraszona jest Praga w wydaniu Fronczak, pojawia się tu sporadycznie i wcale nie odgrywa głównej roli. Jest bardziej jakby „katalizatorem” napędzającym przygody Herberta i Bernharda. Jednak, co wydaje się być interesującym, mimo braku wartkiej akcji, książkę czyta się przyjemnie, a rozterki nieumartego brata magistra nie nudzą, a wręcz wydają się bardzo życiowe.
Tutaj niestety życiowość i realizm się kończą. Po pierwsze, postaci wydają się być okrutnie wyidealizowane. Wszystko idzie im zbyt łatwo, posiadają ogromną wiedzę z rozmaitych dziedzin, prawie zawsze podejmują trafne działania, a ich porady zawsze działają świetnie. Nawet po piciu wina do późnej nocy, kac nie zbiera na nich swego żniwa. Również kłopoty, w które bohaterowie dają się wciągnąć schodzą na drugi plan i stanową tylko tło dla ich poczynań. Kolejną rzeczą świadczącą na niekorzyść powieści to przedstawienie miasta. Wieczorna przechadzka po ulicach Pragi nie kończy się śmiercią przez zasztyletowanie, gwałtem, ani nawet drobnym obiciem pyska. Troszeczkę za ładnie. To właśnie różni duże miasto szesnastowiecznej Europy w wydaniu Hanny Fronczak od tego, co zaserwował nam wspomniany już wcześniej Jacek Piekara w swoich książkach o inkwizytorze, a należy pamiętać, że w obu przypadkach chodzi o wiek szesnasty. Tak więc, pan Piekara opisuje życie miejskie obrzucając czytelnika głodem, smrodem i ubóstwem, a dodatkowo rozmaitymi niebezpieczeństwami w zaułkach miast czyhających. Pani Fronczak natomiast przedstawia sielankową, czystą okolicę gdzie bez problemu można sobie zrobić piknik nad brzegiem rzeki nie obawiając się przy tym bandy zbirów, która zabije rozkoszującego się wypoczynkiem pana, zgwałci jego towarzyszkę i zeżre, tudzież porozrzuca po okolicy zawartość koszyka piknikowego. Nawet jakakolwiek agresja jest sprowadzana do minimum i żaden z bohaterów nie otrzymuje solidnego kopa, bądź nie kończy z sinym okiem za swoje często śmiałe komentarze kierowane pod adresem ludzi, których praktycznie nie zna. Wszystkie te werbalne spory rozwiązywane są grzecznie i cywilizowanie, co wydaje się być dość dziwne dla pospołu tamtych czasów.
Jednak taka idealizacja świata daje autorce spore pole do popisu jeśli chodzi o tegoż świata nakreślenie. Pani Fronczak pięknie posługuje się słowem pisanym, nadając zjawiskom obserwowanym przez bohaterów wydźwięk niemal poetycki. To właśnie idealnie łączy się z delikatnością obrazów, które pisarka nam przedstawia. Autorka poza owymi poetyckimi opisami zjawisk wszelakich ma także tendencję do dość dokładnego opisywania skomplikowanych przedsięwzięć, którymi zajmują się postaci powieści. I tak oto pani Fronczak przybliża nam proces powstawania dzwonów, a także etapy powstawania wina. Ta dokładność i szczegółowość opisów przywodzi na myśl styl Andrzeja Pilipiuka, który swoich czytelników również zalewa podobnymi informacjami, e.g. wytwarzania mydła, czy penicyliny.
Sama Hanna Fronczak jako początkująca pisarka przedstawia się obiecująco. Mimo kilu niedociągnięć jej teksty czyta się lekko i przyjemnie. Pisarka nie nudzi, tworzy przejrzyste wizje świata, a filozoficzne wywody Herberta Niemca przez nią spisane trudno nazwać banialukami. Należy dodać, że wygląda na to, że pani Fronczak załapała się na dobry start, ponieważ oba wydania jej książek przykuwają oko, a ich okładki wyglądają ładnie i interesująco.
Zatem, drodzy czytelnicy, po Podróż do tyłu warto jest sięgnąć choćby po to, żeby zapoznać się z literaturą fantastyczną w nieco innym wydaniu niż dotychczas najczęściej prezentowanym. To także doskonała okazja, aby skosztować pióra nowej, obiecującej pisarki reprezentującej nurt polskiej fantastyki.
Korekta: Kilm
Tytuł: Podróż do tyłu
Autor: Hanna Fronczak
Wydawca: Fabryka Słów
Seria wydawnicza: Asy polskiej fantastyki
Data wydania: 3 czerwca 2011
Liczba stron: 288
ISBN-13: 978-83-7574-376-0
Oprawa: miękka
Format: 12,5x19,5 cm
Cena: 32,55 zł
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za przesłanie książek do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...