"Transformers: Dark of the Moon" - recenzja
Dodane: 30-06-2011 22:32 ()
Nawet miażdżąca krytyka drugiej części „Transformers” nie zatrzymała rozpędzonej maszynki do robienia pieniędzy, która zwie się Michael Bay. Spec od rozwałki maści wszelakiej nie folgował sobie tym razem, sprowadzając na Ziemię regularną wojnę między robotami.
Znając możliwości twórcy „Armageddonu” raczej z obawami wyczekiwano „Dark of the Moon” mając świeżo w pamięci poprzednią odsłonę cyklu. Skoro sam Shia LaBeouf nazwał „Revenge of the Fallen” „kupą gówna” to jakikolwiek komentarz wydaje się zbędny. W obsadzie triqela nastąpiła istotna zmiana - za nazwanie reżysera Hitlerem z rolą pożegnała się Megan Fox, z korzyścią dla produkcji. Bay w mig znalazł za nią zastępstwo – modelkę Rosie Huntington-Whiteley, która zaprezentowała się o klasę lepiej niż rozkapryszona gwiazdeczka Hollywood.
Chyba nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że fabuła w tym obrazie nie jest najważniejsza. Scenariusz cudownie okraszony niezliczoną ilością dziur logicznych, bzdur, dłużyzn, zbędnych scen i postaci jest tylko tłem dla nasączonej spektakularnymi starciami batalii między Autobotami i Deceptikonami. Pretekstem do zawiązania akcji okazuje się słynny lot Apollo 11 na Księżyc, gdzie astronauci odkrywają statek pozaziemskiej cywilizacji. Wszystko tajne przez poufne, ale biorąc pod uwagę fabułę „Transformers” zachowanie spójności uniwersum rozlazło się w szwach. Po latach okazuje się, że ów wrak to Arka – niegdyś ostatnia nadzieja Autobotów na uratowanie pokoju na Cybertronie. Z kosmicznej kraksy ocalał jedynie legendarny przywódca – Sentinel Prime. W jego posiadaniu znajduje się potężna broń mogąca położyć kres odwiecznemu konfliktowi.
Zejdźmy z gwiazd na Ziemię, gdzie Sam Witwicky stawia czoła prozie życia. Po ukończeniu edukacji stara się znaleźć odpowiednią pracę, ale trudno jest przebierać w „zwykłych” ofertach, kiedy uratowało się świat tylko dwa razy. Nie wpływa na niego budująco również sytuacja, w jakiej się znalazł, będąc na utrzymaniu nowej dziewczyny, Carly. W dodatku czeka go niebawem brutalne zderzenie z przeszłością – wizyta nadopiekuńczych rodzicieli. Tymczasem Optimus Prime i jego ekipa pomagają ludziom na każdym kroku, aby ich nowy dom był wolny nie tylko od Deceptikonów.
Dwuipółgodzinny seans nie dłuży się, mimo że początek historii rozwleczono do granic możliwości, starając się zaakcentować wszystkie wątki niezbędne do zainicjowania wydarzeń. Przydługi prolog należało skrócić wyrzucają niepotrzebne sceny i postaci, jak chociażby kreację Johna Malkovicha, którego wolę pamiętać z „RED” niż „Transformers 3”. Bay ponownie pomajstrował przy robotach, które plują śliną, a potężne ciosy wywołują u nich wyciek cieczy przypominającej krew. Reżyser w finale swojej trylogii nie szczędził brutalności, a wizja najazdu obcej rasy na Chicago wyszła efektownie i mrocznie. Co chwila padają trupy, a olej i energon leją się litrami. W stosunku do poprzedniej części ograniczono głupie dowcipy oraz żarty z udziałem robotów, pozostawiając nieco gagów niskich lotów.
Aktorstwo w „Dark of the Moon” nie przejawia oznak błyskotliwości, niemniej nie ma tragedii. Shia LaBeouf wypadł solidnie próbując wykrzesać z roli Sama resztki charyzmy. Kreacji Rosie Huntington-Whiteley objawieniem nazwać nie można, ale modelka pozytywnie zachwyciła. Nie pozwoliła zepchnąć się do roli uroczej błyskotki, pokazując nie tylko grę ciałem, ale wyciskając maksimum z tak skrojonej postaci. Mówiąc kolokwialnie, będą z niej jeszcze ludzie. Do swojego występu nie przekonała mnie Frances McDormand, prezentująca jedną pozę - chodzić i krzyczeć mógłby każdy. Najwyraźniej występ w potencjalnym hicie i sowita gaża bardziej przekonują niż względy artystyczne. Ponownie bez zarzutu spisał się John Turturro osładzając sceny, gdzie stężenie patosu zaczyna przybierać niebezpiecznie na sile. Agent Simmons nie działa w pojedynkę, a w sukurs idzie mu jego lokaj. Chwyt znany i oklepany, ale stanowiący niewyczerpalne źródło humoru. W obrazie znalazło się też miejsce dla Kena Jeonga, bohatera dylogii „Kac Vegas”, lecz jego epizod, z założenia zabawny, w moim odczuciu jest nieporozumieniem.
Zdecydowanie zabrakło więcej indywidualnych potyczek z udziałem innych robotów niż Optimus i Bumblebee. Garstki Autobotów nie widać zbyt często na ekranie, a Wreckersom nie pozwolono nawet rozwinąć skrzydeł. Ponadto szkoda zmarnowanego potencjału Shockwave’a, który w zapowiedziach sprawiał wrażenie pierwszoplanowego gracza. Nieoczekiwanie cichym bohaterem, kradnącym każdą scenę okazał się Laserbeak. Przesyt postaci - czy to robotów czy ludzi spowodował, że autorom nie do końca udało się zapanować nad rozbuchaną quasi fabułą. Dało się też odczuć, iż w końcówce akcja jest rwana, jakby przy montażu wyleciały sceny, będące istotne dla rozwoju wydarzeń. Na plus należy zapisać Bay'owi i spółce, że sięgnęli po atut dotychczas rzadko eksploatowany, a mianowicie relacje między Deceptikonami a ludźmi.
Wizualnie „Dark of the Moon” bije na głowę poprzednie odsłony cyklu, mimo że efekty trójwymiarowe zastosowano oszczędnie, zachowując przy tym głębię obrazu. Jednak nie jest ich na tyle dużo, aby się nimi emocjonować. Cieszą poupychane smaczki, w tym pokazanie Cybertronu, "podwójna" rola Leonarda Nimoya, a także wykorzystanie jednego z ciekawszych elementów uniwersum robotów - kosmicznego mostu służącego do teleportacji (w zmodyfikowanej formie). Na mielizny wielkości Manhattanu należy opuścić zasłonę milczenia i pozwolić ponieść się wizji autorów. „Transformers 3” to porządnie nakręcony, wykorzystujący dobrodziejstwo slow motion, blockbuster, który przyciągnie do kin rzesze sympatyków. Taki cel przyświecał producentom - dostarczyć masowej rozrywki widzom, którzy miło spędzą czas z rodziną, mogąc zawiesić oko albo na przerośniętych zabawkach Hasbro, albo na Rosie Huntington-Whiteley.
Najnowszą produkcję Michaela Baya zaskakująco dobrze się ogląda pomimo wspomnianych wad. Dla widzów szukających w filmach głębi oraz intrygujących kreacji wizyta w kinie będzie niewskazana. Szok spowodowany pustką intelektualną i morzem utopionych pieniędzy w efekty komputerowe mógłby wywołać zawał serca. Ofiary na ekranie w zupełności wystarczą. Bay zarzekał się, że to już koniec jego przygody z Autobotami, wierzę jednak, że ktoś podejmie wyzwanie, decydując się powołać do życia Unicrona. Póki we wszechświecie znajduje się choć jedna kostka energonu, powrotu Transformersów nie należy wykluczać.
5/10
Transformers 3 - recenzja druga
Tytuł: "Transformers: Dark of the Moon"
Reżyseria: Michael Bay
Scenariusz: Ehren Kruger
Obsada:
- Shia LaBeouf
- Rosie Huntington-Whiteley
- Josh Duhamel
- John Turturro
- Tyrese Gibson
- Patrick Dempsey
- Frances McDormand
- John Malkovich
- Kevin Dunn
- Julie White
- Ken Jeong
- Buzz Aldrin
- Bill O'Reilly
Muzyka: Steve Jablonsky
Zdjęcia: Amir M. Mokri
Montaż: William Goldenberg, Roger Barton, Joel Negron
Scenografia: Nigel Phelps
Kostiumy: Deborah Lynn Scott
Czas trwania: 154 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...