„Batman”: „Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem?” - recenzja

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 03-05-2010 13:57 ()


Egmont po raz kolejny konsekwentnie realizuje swoją politykę wydawniczą, polegającą na promowaniu prac zagranicznych autorów znanych i lubianych w Polsce, nie zważając na ich wartość artystyczną. Tym razem padło na „Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem?”, laureata tegorocznych SFX Sci-Fi Award w kategorii najlepszy komiks oraz nominowanego za najlepszą powieść graficzną w ramach nagród Hugo. Autorzy Neil Gaiman i Andy Kubert, znani z poprawnego i nieco wtórnego „1602”, zabierają nas na ceremonię pożegnalną Mrocznego Rycerza...

„Whatever happened to the Caped Crusader”, bo tak brzmi jego oryginalny tytuł, wydano w Ameryce w chwili pomiędzy „śmiercią” Bruce'a Wayne'a w „Final Crisis”1 a przejęciem jego dziedzictwa przez Dicka Graysona, pierwszego Robina. Ów kontekst jest ważny, gdyż Gaiman stworzył historię dopełniającą obraz protektora Gotham nakreślony w „Batman R.I.P.” Granta Morrisona i w wyżej wymienionym crossoverze. I pomimo tego, że polską edycję komiksu można bezproblemowo czytać bez znajomości niedawnych perypetii Batmana, to jako autonomiczny zbiorek historii broni się słabo.

Rozpocznijmy od przewodniej historii. Poprzedza ją tendencyjny wstęp, który Gaiman nazwał „listem miłosnym”. Wszystkie oznaki szczególne tego typu korespondencji są mocno odczuwalne podczas kameralnej stypy, będącej głównym trzonem fabularnym. Grupka osób ściśle związana z Batmanem przybywa do jednej z piwnic na Crime Alley, gdzie wspomina zmarłego, przedstawiając swój punkt widzenia na temat jego krucjaty i opowiadając o ostatnich chwilach jego życia. Zgromadzeni nie wiedzą jednak, że wielki nieobecny duchem wsłuchuje się w ich historie, próbując odkryć tajemnicę kryjącą się za tym dziwacznym wydarzeniem...

Gaiman w historii pogrzebowej przedstawia swój warsztat w możliwie najbardziej przewidywalny sposób. Momentami odczuwałem wyraźne deja vu w stosunku do ostatniego tomu „Sandmana”, „Przebudzenie”, który notabene pokazywał ostatnią drogę Morfeusza. W odróżnieniu od epitafium dla Władcy Snów, ostatnia historia o Człowieku-Nietoperzu jest jedynie sentymentalną opowiastką o wielkim ładunku metafizycznym, narastającym pod koniec, by na ostatniej stronie powielić zwieńczenie jednego z wątków „Sandmana: Pory mgieł”. Nie to boli jednak najbardziej.

Znamiennie odpychająca jest płytkość emanująca z portretu Mrocznego Rycerza zaprezentowanego przez autora „Gwiezdnego pyłu”. Miłość, jaką darzy tą wielopokoleniową postać, każe mu w nim widzieć nieustępliwego w działaniu superherosa. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że owa sympatia przesłania mu złożoność tego bohatera, tą fascynującą dwuznaczność wyróżniającą go spośród innych trykociarzy. Nie zapominajmy przecież, że Batman to nie tylko symbol nietoperza i rozpoznawalny kostium z długimi uszami. To przede wszystkim inspirująca przypowieść o człowieku, który w dzieciństwie doznał tragicznego doświadczenia absurdu. Strata rodziców w czasie rozboju sprawiła, że świat dla Bruce'a w jednej chwili stał się wrogi i obcy. Z powodu tego wstrząsu nie popadł jednak w rozpacz. Pchany przez niezaspokojoną tęsknotę za zagubionym sensem życia, wykorzystał absurd do realizacji swojej syzyfowej misji. Wziął na swe barki cały ogrom cierpienia, jakie doświadczył, starając się polepszyć bezlitosny świat dążący do autodestrukcji. Pomimo świadomej bezradności wobec niezmiennej natury ludzkiej, wierzył w swoją drogę i odnajdywał w niej spełnienie. Czyni go to pozytywnym przykładem człowieka absurdu, posępnego mściciela-wariata stworzonego przez równie posępną rzeczywistość. Te cechy co prawda przewijają się w omawianym komiksie, ale stanowią one drugorzędny, często nawet trzeciorzędny element najsłynniejszego z superbohaterów. Moim zdaniem popełniono tutaj karygodny błąd. Jakby się tak zastanowić to każdy z superherosów nie poddaje się w swoim działaniu, nieprawdaż?

Jedynym, co ratuje historię Gaimana są sumiennie wykonane rysunki Andy'ego Kuberta. Na łamach „Zamaskowanego Krzyżowca” syn sławnego Joe Kuberta daje popis swojego rzemiosła, interpretując najważniejszych rysowników tworzących nastrój historii dziejących się w Gotham na przestrzeni ostatnich 70 lat. Twórcy na kartach rzeczonego komiksu co chwila mrugają okiem do starszych fanów Batmana – a to Aparo, a to styl opowiadania z ery Boba Kane'a i Billa Fingera. Tu Batman ala Kelley Jones, tam noirowy David Mazzuchelli, tu z kolei odwołanie do serii figurek i pojazdów promujących „Batman: The Animeted Series”. A to dopiero wierzchołek góry lodowej aluzji i nawiązań. Osoby zaznajomione z bat-uniwersum za pan brat będą się świetnie bawić przy ich odkrywaniu. Natomiast zabawa formą języka komiksowego na ostatnich stronach przez Kuberta zasługuje na uznanie.

Kiedy skończymy z daniem głównym to na dalszą kolejkę będą czekać przystawki, czyli dodatki. Są to szkice znane z wydań zeszytowych omawianego komiksu oraz wcześniejsze historie obrazkowe o Batmanie autorstwa Gaimana. Znajdziemy tutaj sławny „Świat w czerni i bieli” rysowany przez Simona Bisleya, w którym autor „Koraliny” po trosze parodiuje specyfikę amerykańskiego rynku komiksowego i superbohaterszczyzny. Są również dwie opowiastki, jakie Gaiman napisał w ramach „Secret Origins” dla Marka Waida, przedstawiające historie Poison Ivy i Riddlera. Są to jednakże historie obrazkowe, na których czas odcisnął swe piętno. Ich rozwiązania i struktura fabularna jest już anachroniczna i bardzo trąca myszką podczas lektury.

Polska edycja wydania zbiorczego jest dokładnym odwzorowaniem pierwotnej wersji amerykańskiej i z tego powodu należą się Egmontowi chapeau bas. Równie dobrze wspominam tłumaczenie Tomasza Sidorkiewicza, pomimo niefortunnego przekładu tytułu komiksu (chociaż kto wie, może krzyżowiec się przyjmie?). Szkoda tylko, że w polskim wydaniu zostają powielone błędy amerykańskich redaktorów. Chodzi mi tutaj o historię „Grzechy pierworodne”, znaną szerzej jako wydanie specjalne „Secret Origins”. Polski wydawca, podobnie jak amerykański, ograniczył się wyłącznie do publikacji materiału tworzonego przez Neila Gaimana, wycinając z środka historii świetne, krótkie formy komiksowe na temat Two-Face'a - autorstwa Alana Granta i Pingwina Sama Kietha. Naprawdę szkoda, że redaktorzy posunęli się na tak nierozsądny krok, gdyż bez tych historii okrojone „Grzechy pierworodne” są tylko cieniem zeszytowego klasyka zdobionego przez jak zawsze świetną okładkę Briana Bollanda.

„Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem” mogę polecić wyłącznie zatwardziałym wielbicielom Batmana, jak i twórczości Neila Gaimana. Pierwsi odczują frajdę przy przeglądaniu prac Andy'ego Kuberta, drudzy przeczytają klasyczną historię ukochanego anglika, w którym dzieli się swoją miłością do opowiadania przypowieści. I to tyle z pozytywów, niestety. Gaimanowi wyszedł komiks afirmujący etos superbohatera oraz ideały szerzone przez komiksy superbohaterskie, a nawet ich niekonsekwencję. Jak na projekt z potencjałem, twórcy stracili szansę na stworzenie kamienia milowego, o którym można byłoby wspominać latami. Założę się, że za 20 lat powstanie podobny pomysł i oby został wzięty bardziej na poważnie.

 

1. Z początku wychodziło na to, że Batman został zabity podczas ostatecznej walki z Darkseidem. W rzeczywistości promienie oczne boga z Apokolips przeniosły mściciela do paleolitu, skąd już niedługo w „Return of the Bruce Wayne” rozpocznie kuriozalny marsz przez dzieje.

 

Tytuł: "Batman: Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem?"

  • Scenariusz: Neil Gaiman
  • Rysunki: Andy Kubert, Simon Bisley, Mark Buckingham, Mike Hoffman, Bernie Mireault, Scott Williams, Kevin Nowlan, Matt Wagner
  • Przekład: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 19.04.2010 r.
  • Oprawa: miękka
  • Objętość: 128 stron
  • Format: 170 x 260 mm
  • Cena: 49,90 zł
  • ISBN 978-83-237-3775-9

Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...