"Pendragon: Rzeki Zadaa" - recenzja
Dodane: 07-04-2010 11:35 ()
Pan MacHale, prócz pisania książek, zajmował się również produkcją serialu dla nastolatków „Czy boisz się ciemności?” oraz podrzędnych horrorów. Nic więc dziwnego, że jego kolejna powieść jest sztampowa, przewidywalna i miałka. I nie byłby to zarzut, gdyby nie fakt, że pan MacHale naiwność nastolatków próbuje wykorzystać po raz kolejny i – założę się – po raz kolejny robi to tylko dla kasy.
Dla przypomnienia tym, którzy nie mieli tej wątpliwej przyjemności zaznajomienia się z poprzednimi częściami mało porywającej powieści: bohaterem jest zwykły, amerykański nastolatek, o niespotykanym nazwisku Pendragon i jakże pospolitym imieniu Robert. Ów chłopiec, wiodący bardzo zwyczajne życie, mający przyjaciół i swoje problemy, okazuje się być Wędrowcem. Ba, szefem Wędrowców wszystkich planet (każda planeta ma jednego Wędrowca). Będę na tyle miła, że daruję sobie wytykanie palcem każdego elementu, który „już był”, i który jest tak sztampowy, że sztampa chowa się z zazdrości pod stół. Wystarczy wspomnieć, że kto widział cztery odcinki serialu „Czy boisz się ciemności?”, przynajmniej dwa razy widział wcielenie Bobby'ego Pendragona.
Tym razem nasz dzielny Pendragon (oczywiście celowe skojarzenie ze smokiem, bo mimo że Eragon nie odniósł spodziewanego sukcesu – smoki są zawsze w modzie) ląduje na macierzystej planecie swojej przyjaciółki Loor, na której tym razem rozgościł się Zły – Saint Dane. Nasz dzielny Bobby, z pomocą innych Wędrowców, mężnieje, dorośleje i po raz kolejny daje swojemu wrogowi łupnia, ale czy do końca? Saint Dane bowiem prowadzi drugą grę – rozpuszcza swoje macki na Drugą Ziemię – naszą planetę, i stara się nabruździć w życiu przyjaciół Bobby'ego.
Niby nieźle się to czyta, powieść „wsysa” na kilka godzin i potem grzecznie daje się „wypluć”, nie jest to jednak poziom literatury, który warto propagować. Bo co innego nie najwyższych lotów czytadło, które jest jednak kawałkiem rzetelnie skrojonej literatury, a co innego pisanina niegodna nawet polegiwania w szufladzie. Zdania w „Rzekach Zadaa” są mizerne i szkolne. Stylizacja na pamiętnik nastolatka rozłazi się w szwach, a co gorsza, nie jest to wina tłumacza. W oryginale (u)twór brzmi zdecydowanie gorzej. Fabuła jest miejscami zbyt przewidywalna, a miejscami ma się wrażenie, że MacHale wciąż nie wyzbył się maniery początkujących pisarzy – przekonania, że myśli czytelnika pobiegną tak, jak jego myśli. W związku z tym niektóre sytuacje są niejasne i nieoczekiwane.
Reasumując – polecam tylko zagorzałym fanom serii, bo nawet czytelniczki tylko nieco mniej mizernych książek pani Stephenie Meyer będą mocno zawiedzione.
Tytuł: Pendragon: Rzeki Zadaa
Tytuł oryginalny: Pendragon: The Rivers of Zadaa
Autor: D. J. MacHale
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 10.2009 r.
Liczba stron: 436
Format: 130x195 mm
Oprawa: twarda
ISBN-13: 9788375103946
Cena: 33,90 zł
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...