„Rambo V”: „Ostatnia krew” - recenzja
Dodane: 21-09-2019 16:45 ()
Sylvester Stallone sukcesywnie wraca do bohaterów, którym zawdzięcza sławę i filmową karierę. O ile jednak z serii o włoskim ogierze dało się wycisnąć wszystkie soki – przy czym warto odnotować, że Rocky Balboa oraz Creed to udane przedsięwzięcia, o tyle Rambo nie miał już za wiele szczęścia. Z przyczyn naturalnych.
Starzejący się heros kina akcji w sposób płynny i przemyślany przeobraził się z niepokonanego pięściarza w trenera i mentora, a kolejne odsłony Rocky’ego zostały sprawnie sfilmowane, a nawet Sly wspiął się na wyżyny swojego talentu (oscarowa nominacja). Z weteranem wojny w Wietnamie jest zgoła inny problem. On zawsze musi być w gotowości bojowej, przeżywać dawną traumę, a jeszcze mając siedem dych na karku, dzielić po mordach przeważające liczby bandziorów. Jako swego rodzaju karykatura tudzież kino całkowicie odrealnione możliwe, że spełniałoby funkcję czysto rozrywkową. Jednak biorąc tę postać na serio i ładując ją w kolejną sporą kabałę twórcy, a zapewne również Stallone, chcieli dokonać czegoś niemożliwego. Zbudować filmowy pomnik ikonie prawości, człowiekowi hołdującemu zapomnianemu już kodeksowi moralnemu, a nade wszystko wojownikowi, który nie odpuści aż do śmierci. Szkopuł w tym, że to, co było popularne w latach 80. i 90. ubiegłego stulecia może nie tyle się zdewaluowało, ile przestało mieć znaczenie dla współczesnego odbiorcy. Bohater wojujący w pojedynkę z armią zakapiorów ma obecnie wymiar kreskówkowy. I jeszcze jak się widzi napakowanego testosteronem Dwayne’a Johnsona ciskającego oponentami niczym wykałaczkami, to można się uśmiechnąć pod nosem. Zramolały Rambo burczący niewyraźnie pod nosem z miną cierpiętnika to męczennik konający w okropnych egzystencjalnych bólach na wyblakłym celuloidzie. I nie jest to bynajmniej wina Stallone’a. On już więcej z tej postaci nie wykrzesze, a że ktoś mu zlecił ponowne przebranie się w szaty weterana, który zmarnował życie na bójki i walki z systemem, świadczy wyłącznie o nostalgii aktora oraz widza, który jeszcze raz chce zobaczyć Rambo w akcji.
Fabuła jest prościutka, niegdysiejszy bohater żyje spokojnie na ranczu, póki jego siostrzenica nie wyrusza do Meksyku w poszukiwaniu ojca, który ją porzucił. Później jest mocno stereotypowo. Koleżanka ją zdradza, dziewczyna zostaje uprowadzona przez alfonsów parających się porywaniem kobiet, które trafiają do burdeli jako atrakcja dla spragnionych wrażeń i kobiecych wdzięków zwyrodnialców. Tam też trafia Gabriella, która odurzana narkotykami jest gwałcona co noc. Rambo oczywiście rusza jej na ratunek, ale – co nie dziwi – biorąc pod uwagę przeważającą liczbę wroga, zbiera siarczysty oklep. Nie ustaje jednak w staraniach wyrwania dziewczyny z rąk oprawców, a na koniec pragnie również krwawej zemsty za jej los.
Ostatnia krew nie należy do filmów o porywającej fabule, mało tego, sekwencje pozbawione akcji są toporne, a dialogi siermiężne i pretekstowe, by tylko znaleźć okazję do rozkwaszenia kilku mord tudzież rozłupania młotkiem kilku jąder. Stallone w ferworze walki prezentuje się jak zawsze, już nie tak dynamicznie i bez ekstrawagancji, ale wciąż ma ten przenikliwy wzrok niepowstrzymanego szaleńca, który swoim nożem rozbebeszy każdego zakapiora. I tak po prawdzie kwintesencją obrazu jest ostatni akt. Ostatni kwadrans, gdy Rambo w pojedynkę idzie na wojnę z meksykańskim kartelem. Wycina w pień złoczyńców, by wzorem niegdysiejszych westernowych bohaterów w końcu odpocząć. Chociaż w jego przypadku nie jest to typowy widok odjeżdżającego na koniu kowboja. Dla Rambo wojna skończyła się już dawno, a dla Stallone’a ten moment nastał właśnie teraz. Trzydzieści siedem lat służby to kawał czasu.
Z nostalgią będzie się wspominać pierwsze odsłony cyklu, o ostatniej starając się jednak zapomnieć. Nie jest to bowiem udane pożegnanie z tym bohaterem. Należy i tak dziękować twórcom, że nie zrealizowali pierwotnego planu Rambo V (o podtytule Savage Hunt), w którym dzielny weteran miał zwalczać armię żołnierzy – idealnych zabójców - będących rezultatem medycznych eksperymentów. Ostatnia krew to sentymentalna podróż dla zagorzałych wielbicieli tej postaci oraz miłośników gore – znajdzie się tu kilka mocnych scen, których nie powstydziłaby się Piła. Jednak to wszystko, co można powiedzieć dobrego o łabędzim śpiewie Johna Rambo.
Ocena: 4/10
Tytuł: Rambo V: Ostatnia krew
Reżyseria: Adrian Grunberg
Scenariusz: Sylvester Stallone, Matthew Cirulnick
Obsada:
- Sylvester Stallone
- Paz Vega
- Sergio Peris-Mencheta
- Adriana Barraza
- Yvette Monreal
- Joaquín Cosio
- Sheila Shah
- Óscar Jaenada
- Jessica Madsen
Zdjęcia: Brendan Galvin
Muzyka: Brian Tyler
Montaż: Carsten Kurpanek
Scenografia: Valentina Mladenova
Kostiumy: Cristina Sopeña
Czas trwania: 98 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus