„W deszczowy dzień w Nowym Jorku” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Motyl

Dodane: 09-08-2019 23:25 ()


Woody Allen nie zwalnia tempa i powraca po rocznej przerwie. To swoisty ewenement, gdyż najsłynniejszy neurotyk w historii kina przez trzydzieści pięć lat kręcił przynajmniej jeden film w roku. Można lubić lub nie amerykańskiego twórcę za jego powtarzające się motywy i czytelny już styl narracji, który raczej nie zaskakuje. Jednak stał się on znakiem rozpoznawczym reżysera, że trudno wyobrazić sobie kolejny film Woody’ego bez tego nieocenionego głosu z offu. A tak jest i tym razem.

Allen wraca do swojego ukochanego Nowego Jorku, a bierze na cel młodych studentów, którzy gdzieś na prowincji realizują swoje nic nieznaczące cele. Ona jest trochę naiwną trzpiotką, która szuka sensacji do swojej gazety, on znudzonym życiem i pospolitością bawidamkiem, który wprawdzie przyjmuje wizytę w Wielkim Jabłku z entuzjazmem, ale również obawą, by nie spotkać swoich rodziców. Tak oto wyruszają w romantyczną podróż, która ma im odsłonić uroki wielkiego miasta, a przy okazji zapewnić dziewczynie wspaniały wywiad z jednym z uznanych reżyserów. Pech chce, że ten oto ceniony twórca przechodzi właśnie głęboki kryzys, a Ashleigh czuje się w potrzebie pomóc zdołowanemu artyście. Niefortunnie gmatwa się w ciąg damsko-męski relacji z czeredą mężczyzn z życiowymi problemami, gdy tymczasem Gatsby w przypływie nudy i niepokojącego oczekiwania na wybrankę znajduje masę innych zajęć, w tym cichą adoratorkę.

Najwidoczniej po średnio udanej Na karuzeli życia Allen musiał nieco odpocząć od twórczego fermentu. Zresztą jak łatwo dostrzec, postać kreowana przez Lieva Schreibera – reżyser niezadowolony ze swojego ostatniego dzieła – to skonfundowany Allen szukający muzy i łapiący się każdego dobrego pomysłu. Trzeba jednak przyznać 80-letniemu twórcy, że W deszczowy dzień w Nowym Jorku mu zwyczajnie wyszedł. Pod przykrywką lekkiej romansowej komedyjki twórca krytykuje środowisko artystyczne, ale robi to z gracją i niezłą szyderą. A przy tym nie popada w groteskę, a opowiada wszystko na poważnie. Jego bohaterowie są z krwi i koście, nie są to papierowe tygrysy, które wygłaszają monologi do znudzonego widza. A przede wszystkim Allen czuje się wyśmienicie w swoim rodzinnym mieście. Oprócz aktorskiej śmietanki, którą udało mu się zebrać na planie, urzeka przede wszystkim wizerunkiem Wielkiego Jabłka. Udane zdjęcia w połączeniu z wartką akcją – bo to prawie film akcji jak na Allena – lokacje i postaci zmieniają się jak w kalejdoskopie – dostajemy ożywczy koktajl, jakiego od czasu Blue Jasmine autorowi nie udało się przyrządzić.

W deszczowy dzień w Nowym Jorku stoi kreacjami aktorskimi, wspaniały jest Timothée Chalamet ze swoimi słabostkami, urokliwa, nieco naiwna słodka idiotka Elle Fanning, ale też przebojowa i uwodząca Selena Gomez czy jak zwykle wpasowujący się w każdą kreację Jude Law. Allen dorzucił do tego całkiem zgrabne dialogi i w ten oto sposób mimo ostatnio słabszej passy udało mu się stworzyć dobry film. Warto wybrać się na W deszczowy dzień w Nowym Jorku, bo nie wiadomo, jak dalej potoczy się kariera amerykańskiego reżysera. Światowa premiera jego najnowszego dzieła odbyła się w… Polsce. Po protestach w Stanach Zjednoczonych związanych z oskarżeniami o molestowanie nie wiadomo, czy tamtejsza widownia będzie miała okazję obejrzeć jego najnowsze i miejmy nadzieję nie ostatnie dzieło.

Ocena: 7/10

Tytuł: W deszczowy dzień w Nowym Jorku

Reżyseria: Woody Allen

Scenariusz: Woody Allen

Obsada:

  • Timothée Chalamet
  • Elle Fanning
  • Selena Gomez
  • Jude Law
  • Diego Luna
  • Liev Schreiber
  • Rebecca Hall
  • Kelly Rohrbach
  • Suki Waterhouse

Muzyka: Thomas Varga

Zdjęcia: Vittorio Storaro

Montaż: Alisa Lepselter

Scenografia: Sarah Dennis

Kostiumy: Suzy Benzinger

Czas trwania: 92 minuty  

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus