"Po tamtej stronie drzwi" - recenzja
Dodane: 16-04-2016 20:59 ()
W kinie grozy najlepiej funkcjonują te lęki, których nie musimy sobie wyobrażać, bo doskonale znamy je z naszego życia. Jednym z nich, doprowadzającym człowieka na skraj psychicznej wytrzymałości lub obłędu jest strata bliskiej osoby, a zwłaszcza dziecka. Trudno sobie wyobrazić, jakie katusze cierpi matka, której dziecko zmarło, w dodatku w dość traumatycznych dla niej okolicznościach. Takie wydarzenie na długo pozostaje w pamięci nie pozwalając czasowi zagoić ran i powrócić na dobre do świata żywych. Maria, mimo że od wypadku minęło już parę lat, nadal nie potrafi sobie wybaczyć.
Za namową swej hinduskiej gospodyni postanawia udać się do świątyni, w której ponoć można komunikować się ze zmarłymi. Na odludziu, w środku upiornego lasu mieści się budowla gdzie granica między życiem a śmiercią zaciera się. Podczas kontaktu z zaświatami kobieta nie może zrobić tylko jednej rzeczy. Otworzyć wrót świątyni, które dzielą ją od upragnionego widoku synka. Jak łatwo się domyślić, w przypływie emocji i rozpaczliwych szlochów zagubionej duszy, Maria nie wytrzymuje i wychodzi ze świątyni. W życiu jej rodziny na nowo pojawia się Oliver, nie jest to jednak ten sam chłopak, co niegdyś.
„Po tamtej stronie drzwi” trudno zaliczyć do dzieł wybitnych czy starających się odświeżyć w jakikolwiek sposób gatunek horroru. W tym konkretnym przypadku liczono raczej na zainteresowanie widza orientalną scenerią i hinduskimi wierzeniami. I uczciwie trzeba przyznać, że wątki zaczerpnięte z folkloru Indii sprawdzają się najlepiej. Pojawiający się znienacka, pokryci popiołem kanibale, przewidzenia, epatowanie ohydą czy pokraczny, sześcioręki strażnik zaświatów to egzotyczne elementy, które wabią widza, a zarazem choć trochę budują napięcie. Cała reszta to niestety amerykański standard. Muzyka zdradzająca, że zaraz coś się wydarzy, przesuwanie przedmiotów, opętanie czy dość oczywiste zakończenie. A szkoda, bo skupiając się bardziej na lokalnych przesądach można było film nasączyć znacznie większą dawką grozy. Jak pokazują niektóre sceny, była ku temu bardzo dobra okazja.
Aktorsko jest dość nijako, bo grająca główną rolę Sarah Wayne Callies (znana m.in. z serialu „Prison Break”, "Epicentrum") nie ma wsparcia pozostałych aktorów, zwłaszcza filmowego męża, Michaela (Jeremy Sisto), dla którego nie udało się nakreślić wyrazistej roli. Podobnie rola Piki, gospodyni, została okrojona do niezbędnego minimum. Można założyć, że pozostawienie Marii sam na sam z upiornym duchem to zagranie celowe, ale poza kulminacją niestety niewzbudzające większych emocji. Prawdę powiedziawszy to Aghori straszą tu bardziej niż upiorne duchy.
„Po tamtej stronie drzwi” jest przeciętnym horrorem, na którym nie podskoczymy zbyt wiele razy na kinowym fotelu. Główny wątek bardzo przypomina „Smętarz dla zwierzaków” Kinga, tyle, że doprawiony szczyptą orientu. Z pewnością film będzie kusił spragnionego wrażeń widza, ale tak jak w przypadku tytułowych drzwi, ciekawość to pierwszy stopień do piekła, tak seans może okazać się jedynie stratą czasu.
Tytuł: "Po tamtej stronie drzwi"
Reżyseria: Johannes Roberts
Scenariusz: Johannes Roberts, Ernest Riera
Obsada:
- Sarah Wayne Callies
- Jeremy Sisto
- Sofia Rosinsky
- Javier Botet
- Logan Creran
- Jax Malcolm
- Suchitra Pillai-Malik
Zdjęcia: Maxime Alexandre
Muzyka: Joseph Bishara
Montaż: Baxter
Scenografia: David Bryan
Czas trwania: 98 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus