"Epicentrum" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 09-08-2014 12:06 ()


Pete zarabia na życie nagrywając wydarzenia, które rozgrywają się w centrum tornada. Wraz ze swoją ekipą, nowoczesnymi kamerami i pojazdem przypominającym solidnie opancerzony czołg, bez chwili zawahania wjeżdża w samo oko bestii, aby nie tylko ujarzmić nieokiełznane siły natury, ale przyjrzeć się im z bliska. Na tym kończą się wszelkie atrakcje, jakie gwarantuje nam „Epicentrum”.

Na porażkę obrazu Stevena Quale’a składa się kilka elementów. Podczas nudnego i przeciągającego się początku autorzy przedstawiają nam grupę bohaterów, czyniąc to w najprostszy, szkolny sposób, jak w typowym filmie dokumentalnym. Miałoby to swój urok, gdyby lawirujący między standardowymi ujęciami a zdjęciami kręconymi w konwencji found footage, Quale zdecydował się swoje dzieło w całości stworzyć w formie paradokumentu. Jednak ambicja nakazała mu oprócz namiastki filmu katastroficznego wrzucić dramaty poszczególnych osób czy też parę idiotów (wykazujących znikome przejawy pracy kory mózgowej) narażających swoje życie dla filmiku na Youtubie. Poznawanie dylematów nastolatków, śledzenie porażek ekipy Pete’a czy przygotowań do szkolnej ceremonii sprawia, że każdy z bohaterów jest nieciekawy, czyli obojętny dla widza. Quale nachalnie uświadamia nas, że w Ameryce nagrywanie wszystkiego za pomocą każdego urządzenia znajdującego się pod ręką stanowi chęć zaistnienia w Internecie, toteż przez sporą część filmu otrzymujemy bezproduktywnie gadające do kamery głowy.

„Epicentrum” w niewielkim stopniu ratują prawdziwi bohaterowie obrazu, czyli tornada. Każde rozwalanie miasta i okolicy ma też swoje granice, bo ile razy można oglądać rozsypujące się jak domki z kart budynki, latające samochody i traktory, zrywane trakcje elektryczne czy wpadające znienacka drzewa.  Dodatkowo – postaci zamiast brać nogi za pas i uciekać jak najdalej od niszczycielskiego żywiołu działają wbrew rozsądkowi. Pytanie tylko w imię czego? Sławy, którą przypłacą życiem, czy też głupoty, która zapewni im szczęśliwe, acz twarde lądowanie.  

Trzeci garnitur hollywoodzkich gwiazd wypada przeciętnie, aby nie powiedzieć bardzo słabo. Niezmiernie dziwi udział w tym przedsięwzięciu Thorina Dębowej Tarczy. Ani on, ani pozostali bohaterowie nie są w stanie zaskarbić sympatii widza. W obliczu niszczącego wszystko na swojej drodze żywiołu są tylko kruchymi organizmami, które bardzo łatwo złamać, porwać, rozerwać na strzępy. I nawet walka z tornadem wszech czasów w absurdalnym i pozbawionym logiki finale nie wzbudza żadnych, nawet najmniejszych emocji. Zwyczajnie zmarnowano potencjał na przynajmniej średni film katastroficzny. „Epicentrum” prezentuje poziom niskobudżetowej produkcji przeznaczonej od razu na rynek DVD. Szkoda zaśmiecać nią repertuar kin. Dla spragnionych trąb powietrznych i podobnych wrażeń zawsze pozostaje o wiele lepszy "Twister". 

 2/10

Tytuł: "Epicentrum"

Reżyseria: Steven Quale

Scenariusz: John Swetnam

Obsada:

  • Richard Armitage
  • Sarah Wayne Callies
  • Matt Walsh
  • Max Deacon
  • Nathan Kress
  • Alycia Debnam Carey
  • Arlen Escarpeta

Muzyka: Brian Tyler

Zdjęcia: Brian Pearson

Montaż: Eric A. Sears

Scenografia: David Sandefur

Kostiumy:  Kimberly Adams-Galligan

Czas trwania: 89 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


comments powered by Disqus