"Skalp" tom 1 - recenzja

Autor: Jakub Syty Redaktor: Motyl

Dodane: 01-03-2016 21:58 ()


Paradoksalnie bycie oskalpowanym wcale nie wydaje się straszniejsze od tego, czego można doświadczyć w znajdującym się w Południowej Dakocie (fikcyjnym) rezerwacie Prairie Rose, do którego po piętnastu latach powraca Dashiell Zły Koń. Indianin nie jest już tym samym człowiekiem, którym był opuszczając rodzinne strony, tym bardziej, że działa pod przykrywką. W rzeczywistości jest agentem FBI, o czym na jego szczęście nikt nie wie, bo z miejsca przypłaciłby to życiem, zamiast dostać nominację na funkcjonariusza policji plemiennej. Prawdziwym celem młodego gniewnego jest rozpracowanie zabójstwa sprzed lat. Głównym podejrzanym jest wódz Lincoln Czerwony Kruk, dziś nieustępliwy boss miejscowego gangu uznawany za najpotężniejszego przestępcę w trzech okolicznych hrabstwach, który ma w planach otwarcie gigantycznego kasyna, a w przeszłości aktywista działający na rzecz praw Indian. Pojawienie się Dashiella w miejscu zwanym potocznie „Rez” jest początkiem serii wydarzeń, które zmrożą krew w żyłach tych bardziej wrażliwych czytelników, a tych spragnionych krwistego kryminału pozostawi z rozdziawioną buźką.

Jak mawia indiańskie powiedzenie: „Lepiej mniej grzmotów w ustach i więcej piorunów w garści”. Dashiell nie tylko ma piąchę, z której umie solidnie przywalić. Ma też gadane. I pod żadnym pozorem nie warto wchodzić mu w drogę, bo średnio sympatyczny z niego typ. Ta niejednoznaczność czyni postaci wykreowane przez Jasona Aarona nie tylko bardziej wiarygodnymi, ale też pozostawia duży margines na domysły na temat ich prawdziwych przekonań czy intencji. W świecie ukazanym przez amerykańskiego scenarzystę papierowe postaci po prostu nie mają prawa bytu – w rezerwacie trzeba być twardym, nie ma w nim miejsca dla wymoczków.

No właśnie, „Skalp” aż kipi od przemocy, seksu i wulgaryzmów. Nawet, jeśli zabrzmi to kuriozalnie, mnie szczególnie podoba się ten bardzo żywy i brudny język. Nie sposób odmówić jego znaczenia w budowaniu klimatu Rezu, w którym kwitną handel metaamfetaminą i bronią oraz prostytucja. Pomysłom Jasona Aarona nie byłoby jednak tak łatwo oddziaływać na czytelnika, gdyby nie równie brudna, co serca zakapiorów Czerwonego Kruka, kreska, za którą odpowiada Rajko Milošević a.k.a. R.M. Guéra. Serbskiemu artyście przyszło portretować tę mroczną stronę Ameryki i wywiązał się z tego zadania nad wyraz dobrze. W „Skalpie” trudno znaleźć choćby jedną sympatyczną facjatę. W tę stylistykę wpisał się Lee Loughridge, który położył płaskie, mało wyraziste kolory. Widać to dużo lepiej w wydaniu oryginalnym, gdzie użyto innego rodzaju papieru, który w inny sposób pochłonął tusz. Z kolei w oryginalnym wydaniu zbiorczym „Skalpu” brakuje czegoś, za co należy podziękować polskiemu wydawcy – mianowicie tłumaczenie indiańskich odzywek. Nadają one kolorytu wypowiedziom bohaterów, jednak gdybyśmy nie wiedzieli, co znaczą, trudno byłoby w pełni poznać treść ich wypowiedzi. Tym samym tłumacz Krzysztof Uliszewski i redaktor Artur Szrejter wykonali kawał dobrej roboty.

Kiedy Jason Aaron rozpoczynał pracę nad „Skalpem”, jego nazwisko na rynku amerykańskich scenarzystów komiksowych nie było jeszcze rozpoznawalne, jak jest to dzisiaj. Na koncie miał w zasadzie tylko składającą się z pięciu zeszytów wojenną mini-serię „The Other Side”. Fakt, że stworzył ją dla Vertigo, otworzył mu drogę do rozmów nad nowym, dłuższym projektem, który okazał się być dla niego przepustką nie tylko do tworzenia innych autorskich projektów (m.in. „Bękarty z południa”), ale również komiksów superbohaterskich (m.in. „Thor” oraz „Wolverine i X-Men”) czy historii z nowego rozdania komiksowego uniwersum „Gwiezdnych Wojen”.

Co ciekawe, pierwotnie „Skalp” był rozważany jako seria mająca na celu przywrócić do życia klasyczną postać z uniwersum DC, mianowicie Scalphuntera. Gdyby tak się stało, część akcji miałaby miejsce we współczesności, a część na Dzikim Zachodzie. Ostatecznie porzucono pomysł związany z zabawą w klasyczny western, ale akcja w komiksie faktycznie dzieje się na dwóch płaszczyznach czasowych, z czymże ta pierwsza jest związana z czasami obecnymi, ta druga cofa w przeszłość do roku 1975, w którym na terenie rezerwatu doszło do zabójstwa dwóch agentów FBI. Jak się okazuje, wybór takiej daty jest nieprzypadkowy, gdyż właśnie w 1975 roku doszło do kontrowersyjnego wyroku, który za zabójstwo dwóch agentów Federalnego Biura Śledczego dostał Leonard Peltier, Indianin z plemienia Czipewejów, aktywny działacz Ruchu Indian Amerykańskich. Ten fakt chyba dobitnie świadczy o tym, że Aaron wie, o czym opowiada.

Myślę, że „Skalp” powinien spodobać się między innymi tym, którym przypadły do gustu takie telewizyjne produkcje jak „The Wire”, „Deadwood” czy „Banshee”. Z kolei sam Jason Aaron przyznaje, że jedną z inspiracji był dla niego bardziej klasyczny serial telewizyjny z drugiej połowy lat osiemdziesiątych, nad którym pracował Michael Mann – „Crime Story”. Jakby jednak nie spojrzeć, mamy do czynienia z jedną z najbardziej oryginalnych i zarazem niesłychanie mocnych serii, która po prostu i dosłownie wysadza z siodła.

 

Tytuł: "Skalp" tom 1

  • Scenariusz: Jason Aaron
  • Rysunek: R. M. Guera
  • Kolory: Lee Loughridge, Giulia Brusco
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Tłumaczenie:  Krzysztof Uliszewski
  • Data publikacji: 17.02.2016 r.
  • Liczba stron: 264
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Wydanie: I
  • Cena: 89,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus