"Burrit" - recenzja druga

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 21-08-2012 21:09 ()


Nie jest tajemnicą, że dola komiksowego twórcy nad Wisłą do szczególnie łaskawych nie należy. Zdawałoby się zatem, że chętnych do parania się tym rzemiosłem raczej zbyt wielu nie uświadczymy. Tymczasem każdy kolejny rok wzbogaca listę autorów tej konwencji o coraz to nowe nazwiska. Za sprawą komiksu „Burrit” do ich grona zawitał tegoroczny debiutant  – Klaudiusz Kunicki.

Z pozoru rzecz rozpoczyna się standardową sceną według schematu eksploatowanego w kryminałach noir. Biuro tytułowego detektywa odwiedza młoda kobieta usiłująca odnaleźć zaginionego narzeczonego. W desperackim zamierzeniu liczy na pomoc zawodowca i z tego też powodu wynikła jej wizyta w siedzibie Burrita. Detektyw bez wahania podejmuje się rozwikłania tej sprawy. Zwłaszcza że podobnie jak znaczna cześć polskich rysowników komiksu, również i on nie narzeka na nadmiar płatnych zleceń. To z kolei daje asumpt do zaistnienia niemal dosłownego kalejdoskopu barwnych (mimo, że komiks zrealizowano w czerni i bieli) wydarzeń, w trakcie których rezolutny bohater zmierzy się z mafią, zostanie stratowany przez tresowaną słonicę, trafi za kratki oraz zadurzy się w pewnej urokliwej niewieście. A to tylko istotniejsze momenty tej liczącej sobie równo sto plansz opowieści.

Zdawałoby się, że niby nic oryginalnego, jako że większość obecnych tu motywów powielano nieskończoną ilość razy we wzmiankowanych utworach z nurtu noir. A jednak z rzadka spotykanym we współczesnym polskim komiksie rozmachem autor czyni swą fabułę wyjątkową gratką dla fanów wprawnie ujętego humoru. Co więcej, osiąga ów cel bez silenia się na wulgaryzmy (tak ochoczo eksploatowane swego czasu przez część polskich twórców) i patologie (choć gangsterów tu nie brak). Kunicki nie idzie na przysłowiową łatwiznę, rezygnując tym samym z odwoływania się do niskich instynktów potencjalnego czytelnika. Miast tego stara się bazować na humorze sytuacyjnym i dowcipie słownym, częstokroć ocierającym się o trafnie ujętą abstrakcję. Gwoli ścisłości wypada przyznać, że nie zawsze autor wychodzi z podjętego zamierzenia obronną ręką. Stąd też nie wszystkie zawarte w tej opowieści dowcipy można uznać za szczególnie wyszukane. Nie schodzi on jednak poniżej przyzwoitego poziomu, nadając bohaterom „Burrita” (których swoją drogą jest całkiem pokaźne grono) pogodnego uroku.

W nie mniejszym stopniu dotyczy to również oprawy graficznej niniejszej opowieści – spójnej i warsztatowo dojrzałej. Częstą przypadłością naszych twórców jest efekt znużenia rozrysowywaną fabułą w miarę zwiększania się jej objętości (zjawisko szczególnie widoczne w latach dziewięćdziesiątych minionego wieku – m.in. na przykładzie Przemysława Truścińskiego i Krzysztofa Gawronkiewicza). Tymczasem „Burrit” to de facto zapis zwyżkującej formy autora, przy równoczesnym ewoluowaniu jego warsztatu, ku coraz bardziej pieczołowitemu traktowaniu powierzchni kadru. Wraz z kolejnymi planszami lokuje on w tle coraz więcej szczegółów obecnych na dalszych planach, a wcześniejszą schematyzację (choć również nie wyzbytą uroku) zastępuje skrupulatne „siankowanie” różnorodną grubością kresek. Budzi to zresztą skojarzenia z dokonaniami nieodżałowanego mistrza Janusza, który publikując na łamach „Wieczoru Wybrzeża” również ewoluował w podobnym kierunku. Ponadto swada (by nie rzec wręcz brawura), z jaką lubelski autor zaprojektował przynajmniej część spośród obecnych tu postaci (m.in. Szczurek), utwierdza w przekonaniu, że mamy do czynienia z efektem pracy oryginalnego grafika o mocno zindywidualizowanym i rozpoznawalnym stylu. Ta okoliczność generuje pytanie: gdzie wcześniej podziewał się ów nieznany dotąd szerszej publice twórca? Zwłaszcza, że nie sposób odmówić mu plastycznego talentu oraz potencjału ku tworzeniu złożonych fabularnie opowieści.

„Burrit” to, podobnie jak opublikowana u schyłku minionego roku „Ryjówka przeznaczenia”, nie tylko rzecz skierowana do wielbicieli komiksu humorystycznego. To także miła odskocznia dla miłośników IX Muzy, którzy na co dzień zwykli emocjonować się wyczynami frankofońskich rozrabiaków, ich odzianymi w trykoty kolegami zza Atlantyku bądź też dzieleniem włosa na czworo czynionym przez sentymentalnie usposobionych bohaterów rodzimych fabuł. Komiksowa podróż, w którą bez wątpienia warto się wybrać.

Jak już zasygnalizowano w początkach niniejszego tekstu, żywot polskich twórców komiksu do szczególnie łatwych nie należy. Wielu z nich zresztą pożegnało się z tym niewdzięcznym fachem, skupiając się na znacznie bardziej intratnych aktywnościach. Szkoda byłoby, gdyby ów schemat powielił autor „Burrita”. Tym bardziej, że dysponuje on sprawdzonym, a przy tym rozpoznawalnym warsztatem, którego żal byłoby nie oglądać na kartach innych jego komiksów. Póki co pozostaje nam „Burrit”, którego z pełnym przekonaniem wypada uznać za bardzo udany debiut.

 

Tytuł: "Burrit"

  • Autor: Klaudiusz Kunicki
  • Wydawca: Lubelskie Stowarzyszenie Fantastyki „Cytadela Syriusza”
  • Data premiery: 20.07.2012
  • Miejsce wydania: Lublin
  • Liczba stron: 104
  • Okładka: miękka
  • Format: 250 x 176
  • Cena: 35 zł

       


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...