"Piraci z Karaibów": "Na nieznanych wodach" - recenzja
Dodane: 20-05-2011 20:20 ()
"Marność nad marnościami i wszystko marność". Reaktywację najsłynniejszego pirata XXI wieku, Jacka Sparrowa, znanego z umiłowania do rumu i pięknych niewiast, należy uznać za nieudaną. Twórcom zabrakło nie tyle umiejętności czy gwiazdorskiej obsady, ile pomysłów, dzięki którym powróciłby urok zawadiackiej, morskiej wyprawy. "Na nieznanych wodach" ugrzęzło w porcie nie rozwijając nawet żagli.
Za sterami produkcji Gore Verbinskiego zastąpił Rob Marshall, z nadzieją na spektakularne otwarcie kolejnej pirackiej trylogii. Autorzy podchwycili zakończenie trzeciej części sugerujące, że Jack obierze kurs na źródło wiecznej młodości, gwarantujące nieprzerwane przygody z jego udziałem. W pogoń za marzeniem o nieśmiertelności oprócz ciągle podchmielonego pirata wyruszają Hiszpanie oraz rywalizujący z nimi na każdym kroku Anglicy. Jak głosi plotka - Jack pozbawiony statku i załogi stara się mustrować na wyprawę śmiałków, którym niestraszny będzie syreni śpiew, nieprzystępna dżungla czy Zombie. Po zdemolowaniu sporej części Londynu, a także w poszukiwaniu swojego sobowtóra, szargającego jego dobre imię, Jack trafia na okręt dowodzony przez bezwzględnego Czarnobrodego, również podążającego śladami hiszpańskiego odkrywcy Juan Ponce de Leona. Tak w skrócie rozpoczyna się mało ekscytująca wyprawa do osławionego źródełka.
Sukcesu „Klątwy Czarnej Perły” – najbardziej wyważonej pod względem abstrakcyjnego humoru i zwariowanej akcji części ”Piratów z Karaibów” - nie powtórzyły dwa sequele. Trudno wierzyć, że uda się to najnowszej odsłonie przygód szalonego Jacka. Główny problem leży w niezajmującej historii, wyzutej ze spektakularnych walk czy zaskakujących momentów. Wyprawa do fontanny życiodajnej wody jest wyjałowiona z emocji, a finał boleśnie rozczarowuje. Można odnieść wrażenie, że najciekawsze fragmenty zaserwowano w zwiastunach, wiedząc, iż film ma niewiele do zaoferowania.
Ze starej obsady ostały się dwa filary – niekwestionowana gwiazda cyklu, Johnny Depp, któremu praca na planie i granie pirata sprawiają niekłamaną przyjemność, oraz Geoffrey Rush – ponownie dający popis swoich umiejętności, w dużej mierze absorbujący uwagę przy każdej nadarzającej się okazji. Penelope Cruz, obdarzona gorącym temperamentem z powodzeniem uzupełniła lukę powstałą po Keirze Knightley, wcielając się w córkę słynnego korsarza, postrachu mórz. Paradoksalnie między parą odwiecznych rywali, Sparrowem oraz Barbossą, można wyczuć wyraźniejsze relacje, za sprawą udanie rozpisanych dialogów i ciętych ripost, w których Hector bryluje, niż między Sparrowem a Angelicą. Patrząc na potencjał Cruz, z lubością wykorzystywany przez Pedro Almodovara, jej rola została brutalnie ograniczona. Słynąca z porywających występów aktorka pozostaje w cieniu pirackiej braci, bardziej w charakterze „pięknej błyskotki” niż charyzmatycznej osobowości. Ostatni z wielkich, czyli Ian McShane, mimo majestatycznej prezencji, nie porywa swoją kreacją, jak to czynili przed nim Barbossa czy Davy Jones. Na tle wspomnianych poprzedników jest raczej powściągliwy i bezbarwny.
Ponadto żaden z pobocznych bohaterów nie przykuwa uwagi. Drugi plan zionie przeraźliwą pustką niewykorzystanego potencjału postaci oraz koncepcji na ich wkomponowanie w fabułę. Na ekranie przez momencik przemyka Judi Dench w sympatycznym epizodzie, a rolę ojca Jacka powtarza Keith Richards, ale nie o takich występach mowa. Twórcy wprawdzie dołożyli wszelkich starań, aby zastąpić Willa Turnera i Elizabeth Swann romansowym wątkiem syreny z kaznodzieją, ale jest to całkowicie chybiony pomysł. Odczuwalna jest nieobecność bohaterów pokroju Ragettiego czy Pintela. Identyczny zarzut można wysunąć wobec szlaku prowadzącego do źródła wiecznej młodości, zadziwiająco pozbawionego finezyjnych pułapek. Mimo że niniejsza odsłona sprawia wrażenie mroczniejszej, głównie za sprawą piekielnego statku Czarnobrodego, klimat grozy szybko się ulatnia. Przestroga wypowiedziana przez kapitana Teague, sugerująca, iż ochotnicy spragnieni życiodajnego koktajlu zostaną poddani ostatecznej próbie nie znajduje odbicia w finale.
Za wyjątkiem brawurowej sceny ucieczki Jacka w Londynie w obrazie ze świecą szukać pełnokrwistej akcji. „Piraci z Karaibów 4” sprawiają wrażenie filmu nudnego, przegadanego, jedynie z kilkoma zapadającymi w pamięci gagami, pozbawionego scen batalistycznych (najlepiej wypada atak syren), a także bez charyzmatycznego szwarccharakteru. Osamotnieni Depp i Rush nie udźwignęli ciężaru filmu, który zatonął niczym Czarna Perła (chociażby w teorii). Należą się im brawa, że grając po raz wtóry swoje postaci potrafili wykrzesać z nich maksimum, dostarczając widzom lekkiej rozrywki.
Odchudzenie budżetu produkcji nie powstrzymało producenta przed zastosowaniem efektów trójwymiarowych, których jest niewiele i w żaden sposób nie urozmaicają one seansu. Jak miałyby wpłynąć na odbiór filmu, skoro nie ma w nim spektakularnych walk porażających widza przepychem. Każdy niech sobie odpowie na proste pytanie czy w kostiumowej konwencji 3D jest niezbędnym elementem? W moim odczuciu trzeci wymiar jest męczącym dodatkiem, zaciemniającym obraz, a jedynym pretekstem jego zastosowania była chęć wyciśnięcia dodatkowych dukatów.
Do kinowej przystani przybiły przygody Jacka Sparrowa, lecz nieznane wody okazały się przereklamowane, a piracka łajba utknęła na niejednej mieliźnie. Nadszedł czas pozwolić piratom zająć zasłużone miejsce na kartach historii. Produkcja Jerry’ego Bruckheimera zawodzi, pozostawiając nie tyle niedosyt, co spory niesmak rozbudzony zapowiedziami. Dla wytrwałych - scena po napisach straszy groźbą powstania piątej części.
3/10
Korekta: Ania Stańczyk
- Przeczytaj także drugą recenzję "Piratów z Karaibów": Na nieznanych wodach".
Tytuł: "Piraci z Karaibów": "Na nieznanych wodach"
Reżyseria: Rob Marshall
Scenariusz: Terry Rossio, Ted Elliott
Obsada:
- Johnny Depp
- Penélope Cruz
- Geoffrey Rush
- Ian McShane
- Kevin McNally
- Philip Swift
- Astrid Berges-Frisbey
- Stephen Graham
- Keith Richards K
- Judi Dench
Muzyka: Hans Zimmer
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Montaż: Michael Kahn, Wyatt Smith, David Brenner
Scenografia: John Myhre
Kostiumy: Penny Rose
Czas trwania: 137 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...