"Piraci z Karaibów": "Na nieznanych wodach" - recenzja druga
Dodane: 22-05-2011 16:53 ()
Prezentowana od dłuższego czasu zapowiedź najnowszej części przygód Jacka Sparrowa wydawała się zwiastować dość istotne zmiany w formule pirackiej serii. Z kilku pokazanych ujęć można było wywnioskować, że „Piraci...” odpływają nieco od egzotycznych klimatów karaibskich w kierunku mroczniejszej i cięższej europejskiej atmosfery. Widzom przyzwyczajonym do kolorowych plenerów Port Royal oraz szalonej, przeczącej prawom fizyki architektury Tortugi, niekoniecznie musiał przypaść do gustu fakt, że najsłynniejszy pirat ostatniej dekady postanowił porzucić niemal bajkowe lokacje dla przyziemnego oraz szarego Londynu. Zapewne też więcej niż jedna osoba poczuła niepokój uświadomiwszy sobie, że poza Sparrowem i Gibbsem w zwiastunie nie dało się dojrzeć żadnej znajomej twarzy. Twórcy wyraźnie postawili na świeżość, a film promocyjny miał być tego przykładem. Jednak jak wszystko to sprawdziło się w praktyce? Czy obraz, który właśnie wchodzi na ekrany kin tak naprawdę różni się od tego, do czego przyzwyczaiły nas poprzednie części trylogii? I co najważniejsze - czy jest godnym następcą?
Pirackie opowieści
Ci, którzy pamiętają fabułę „Klątwy Czarnej Perły” nie będą się w stanie oprzeć powracającemu z podziwu godną regularnością uczucia deja vu. Fabuła najnowszej odsłony sprawia wrażenie kalki opowieści przedstawionej we wzmiankowanym filmie, wzbogaconej o kilka pomniejszych wariacji. Podobnie jak w „Klątwie”, Jack usiłując zwerbować nową załogę trafia do więzienia, Jack ucieka, Jack podąża tropem pirata o nadnaturalnych mocach na wyspę skrywającą mistyczną tajemnicę. Do filmu starano się nawet przemycić odbicie romantycznych relacji Willa Turnera z Elizabeth Swann wprowadzając do obsady postać prostego młodzieńca o złotym sercu, ratującego z opresji pewną nietuzinkową damę.
W kwestii wariacji, to w porównaniu z częścią pierwszą fabułę wzbogacono o szereg scen przedstawiających romantyczne relacje pomiędzy Jackiem, a uwodzicielską Angeliką, a także o wątek wyjaśniający przystąpienie kapitana Hectora Barbossy do królewskiej marynarki i jego pragnienie zemsty na Czarnobrodym. O ile historia Barbossy jest naprawdę ciekawa, pogłębia portret psychologiczny bohatera, pozwalając zrozumieć motywy nim kierujące, o tyle związek Jacka z Angeliką uważam za stworzony na siłę, tylko po to, aby wprowadzić do produkcji charyzmatyczną postać kobiecą, z którą mogłyby się utożsamiać uczestniczki seansu. Dopisywanie Jackowi do życiorysu romantycznej historii można by uznać za sztuczne rozbudowywanie tła i tak już niesamowicie barwnej postaci. Uczucie to potęguje fakt, że wspomniany związek stanowi niejako punkt wyjścia dla całej historii. A jednak pomimo tego, że wydarzenia w „Na nieznanych wodach” stanowią coś w rodzaju mroczniejszego odbicia fabuły „Klątwy...” to niniejszą produkcję ogląda się zaskakująco dobrze. Akcja jest wartka i dynamiczna, obfitująca w szereg scen zarówno brawurowych, jak i humorystycznych, okraszonych komicznymi dialogami. Razić może jedynie dość mała ilość efektownych pojedynków, do jakich przyzwyczaiły nas poprzednie części, co sprawia, że najnowsza odsłona upodabnia się do pirackiej wariacji na temat przygód Indiany Jonesa z odrobinę rozczarowującym zakończeniem, wpasowującym się w kategorię Deus Ex Machina. Nie są to jednak ogromne wady, ponieważ widz i tak zostaje wessany przez dynamizm wydarzeń. W kwestii scenariuszowej „Piraci z Karaibów”: „Na nieznanych wodach” posiadają tylko jedną skazę, nad którą nie można przejść obojętnie. Jest ogromnym powodem do wstydu stworzyć pełen akcji i efektów specjalnych film o piratach i nie pokazać w nim ani jednej bitwy morskiej. Ci, którzy liczyli na szaleńcze wymiany salw burtowych oraz desperackie abordaże odejdą z kwitkiem, ponieważ statki przedstawione w produkcji Disneya służą jedynie jako środek transportu i tło dla dialogów.
12 chłopa na umrzyka w skrzyni...
Galeria bohaterów przedstawia się obszernie, choć mało różnorodnie. W czasie projekcji ujrzymy wiele nowych twarzy i nielicznych starych znajomych. Dawną załogę Jacka zastąpiono zbieraniną bezpłciowych (z nielicznymi wyjątkami) obdartusów, którzy choć bardzo się starają nie są w stanie dorównać poprzedniej ekipie. Jako bohaterowie poboczni sprawują się dobrze i przekonująco, zapewniając głównym bohaterom przyzwoite tło, ale brakuje im pirackiego ducha. W kwestii protagonistów ekran jak zwykle zdominowany został przez Johnny’ego Deppa wcielającego się w szalonego kapitana Jacka Sparrowa, który poza popisami akrobatyczno-szermierczymi rozbawia publikę ciętymi ripostami. Choć obecność Angeliki, dawnej miłości Jacka zagranej przez Penelope Cruz, uważam za jeden ze słabszych punktów scenariusza, to postać sama w sobie jest ciekawa. Piękna i uwodzicielska, zdradliwa i przebiegła, inteligentna i pyskata stanowi doskonałą przeciwwagę dla Sparrowa. Można by kolokwialnie rzec, że jest takim Jackiem w spódnicy. Bardzo cieszy poświęcenie znacznej części czasu ekranowego Hectorowi Barbossie. Sceny z jego udziałem nie należą do najbardziej wypełnionych akcją, ale z nawiązką nadrabiają to dramatyzmem. Opowieść o utracie Czarnej Perły, choć jest jedynie monologiem, należy do najbardziej przejmujących fragmentów.
W odróżnieniu od „tych dobrych” czarne charaktery są w porównaniu do antagonistów z tzw. „oryginalnej trylogii” stosunkowo mdłe i pozbawione wyrazu. Antagoniście zbiorowemu, w postaci marynarzy hiszpańskiej armady, poświęcono tak mało czasu, że poza wspomnianym już zakończeniem ich rola wydaje się marginalna. Wbrew temu, że o Hiszpanach mówi się cały czas (a to, że ścigają, a to, że wyprzedzili, a to, że są tuż tuż) to w czasie projekcji w ogóle nie czuć z ich strony zagrożenia. Co innego w przypadku Edwarda Teacha, znanego również jako Czarnobrody. Ten przez większość czasu trzymając bohaterów w niewoli stanowi zagrożenie jak najbardziej realne i bezpośrednie, choć zarazem prymitywne i mało ciekawe. Pomimo tego, że dysponuje bliżej niesprecyzowanymi mistycznymi mocami to nie jest nawet w jednej dziesiątej tak intrygujący i wielowymiarowy jak Davy Jones oraz nie jest tego w stanie nadrobić swoim okrucieństwem i arogancją. Choć początkowo robi wrażenie (głównie za sprawą wyglądu) to szybko można dojść do wniosku, że stanowi przykład typowego czarnego charakteru podobnego setkom innych równie płaskich postaci.
Stary, gdzie moja łajba?
Strona warsztatowa filmu przedstawia się naprawdę imponująco. Zarówno aspekty wizualne jak i udźwiękowienie stoją na bardzo wysokim poziomie. Scenografia oraz plenery zdjęciowe zapierają dech w piersiach, a z pośród nich szczególnie efektownie wyglądają statki, ich pokłady i wnętrza. Dlatego też podwójnym wstydem dla filmowców powinno być to, że nie mogliśmy zobaczyć jak w zażartej bitwie „Zemsta Królowej Anny” oraz „Odkupienie” przerabiają się na drzazgi. Innymi przykładami doskonałej pracy scenografów i rekwizytorów są miejsce ostatniego spoczynku Ponce de Leona i wąwóz, w którym mieści się Fontanna Młodości. Na tle scenografii doskonale wyglądają pieczołowicie wykonane stroje, które podkreślają indywidualny charakter bohaterów. Pochwał pod adresem speców od kostiumów i charakteryzatorów nie jest w stanie zniweczyć nawet fakt, że widząc Jacka i Gibbsa po raz czwarty w niemal identycznych kostiumach można odnieść wrażenie, że ogląda się serial animowany (w których to jak wiadomo postacie niemal nigdy nie zmieniają wyglądu).
Ogromne brawa należą się również Hansowi Zimmerowi za skomponowanie ścieżki dźwiękowej, która wyraźnie tchnie świeżością pozostając przy tym charakterystyczna i rozpoznawalna. Muzyka zawsze stanowiła dla mnie jeden ze słabych elementów składowych poprzednich części serii. Często towarzyszyło mi uczucie, że pomimo pewnych zmian w linii melodycznej, przez dwie godziny słucham tego samego zapętlonego utworu. Muzyka w „Na nieznanych wodach” jest o wiele bardziej zróżnicowana, doskonale podkreślając mroczniejszy nastrój produkcji. Mniej tu wesołych pirackich melodyjek, zastąpiono je motywami, które świetnie sprawdziłyby się w filmie grozy. Nowa muzyka wraz z ciemniejszą i chłodniejszą paletą barw oraz momentami klaustrofobiczną scenografią udanie współgrają ze sobą, budując zupełnie nową dla „Piratów z Karaibów” atmosferę.
W przeciwieństwie do wielu innych produkcji zastosowanie 3D znajduje w tym obrazie uzasadnienie. Choć „Piraci...” tracą odrobinę na ostrości to wyraźnie zyskują na głębi, przez co w ogólnym rozrachunku film wychodzi na plus. Sceny takie jak pościg ulicami Londynu czy też podwodna walka z syrenami, która bez zastosowania technologii zdjęć trójwymiarowych wyglądałaby zwyczajnie płasko, zyskują zarówno na poczuciu realizmu, jak i na efektowności. Właśnie takie nienachalne, naturalne i zastosowane z wyczuciem 3D chciałbym oglądać w filmach.
Ziemia na horyzoncie!
Wszystko wskazywało na to, że „Na nieznanych wodach” ma stać się początkiem nowej jakości. Seans jednak ujawnił, że założenia te były tylko częściowo słuszne. „Na nieznanych wodach” to wciąż pełna wartkiej akcji produkcja przygodowa, którą dla niepoznaki poddano pewnym, mniej lub bardziej widocznym zmianom. Sprawiło to, że najnowsza odsłona przygód Jacka Sparrowa wnosi ze sobą pewien powiew świeżości, ale w przeważającej części pozostaje odrobinę gorszą wersją tego, co mieliśmy już okazję oglądać trzy razy. Nie chciałbym, żeby ktoś czytając tę recenzję wyciągnął mylne wnioski, że „Na nieznanych wodach” jest filmem złym. Wręcz przeciwnie, w czasie seansu bawiłem się świetnie chłonąc być może nie najlepszą, ale za to ociekającą klimatem i efektowną historię. Po czterech latach oczekiwania przyjemnie było znów wyruszyć na wyprawę z szalonym Jackiem, jednak obraz pozostawił we mnie pewien niedosyt i dlatego ze zniecierpliwieniem oczekuję kontynuacji.
6/10
- Przeczytaj także pierwszą recenzję "Piraci z Karaibów": "Na nieznanych wodach".
Tytuł: "Piraci z Karaibów": "Na nieznanych wodach"
Reżyseria: Rob Marshall
Scenariusz: Terry Rossio, Ted Elliott
Obsada:
- Johnny Depp
- Penélope Cruz
- Geoffrey Rush
- Ian McShane
- Kevin McNally
- Philip Swift
- Astrid Berges-Frisbey
- Stephen Graham
- Keith Richards K
- Judi Dench
Muzyka: Hans Zimmer
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Montaż: Michael Kahn, Wyatt Smith, David Brenner
Scenografia: John Myhre
Kostiumy: Penny Rose
Czas trwania: 137 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...