„Ja inkwizytor. Wieże do nieba” - recenzja książki Jacka Piekary

Autor: Michalina "Em" Deniusz-Rosiak Redaktor: Słowik

Dodane: 28-01-2010 08:55 ()


To było jak promyczek koloru krwi przeświecający przez szarą monotonię życia. Albo jak blask odległego stosu, rozpalanego dopiero, by zapłonął niczym żarliwe serca. Oto Madderdin powrócił w kolejnym tomie autorstwa Jacka Piekary.

 

Pierwsze stwierdzenie: „no proszę” rychło zmieniło się w „że co?”. I to takie niezbyt wesołe. Po „Łowcach dusz” Piekara zaczął pisać „Płomień i krzyż”, więc spodziewałam się kontynuacji, jeśli nie głównego cyklu, to właśnie „Płomienia”. A tu niespodzianka – nowa, trzecia seria. „Halo, Panie Autorze, nie bierz za dużo na klatę” - przeszło mi przez myśl. Tworzenie za wiele naraz rzadko kiedy wychodzi dobrze, a zaczynanie kolejnych opowieści, bez zakończenia poprzednich (Czy ktoś wie, co będzie z „Necrosis”?) - jeszcze gorzej. Niemniej jednak, jako że lubię naszego Inkwizytora, postanowiłam nie zrażać się od samego początku. Całe szczęście, opłaciło się.

Książka, choć zawiera tylko dwa opowiadania, wciąga na tyle, że ponad 370 stron pochłania się jednym haustem. Pierwsze z nich, „Dziewczyny Rzeźnika”, ukazuje nam jeden z etapów edukacji Mordimera - do tego z zupełnie innej strony, niż byśmy się spodziewali. Zmuszony do wędrowania ze starszym kolegą Albertem Knotte (od którego zależało, nota bene, czy „Mordi” stanie się pełnoprawnym Inkwizytorem), stara się rozwiązać zagadkę nie tyle nieprzyjemną i brutalną, co zagmatwaną bardziej niż wijące się po podłodze jelita młodych dziewcząt... Obrazowe opisy tortur (od pierwszego tomu przygód Madderdina podziwiam Piekarę za naturalizm), trudne do rozwikłania zagadki, przemyślenia młodego już nie ucznia, a jeszcze nie Inkwizytora. A wszystko doprawione szczyptą ukochanego przez naszego bohatera sherskenu. Jak można się domyśleć, mieszanka o tyleż smaczna, co wybuchowa. Polecam na zabicie nudy, tudzież  wyleczenie niestrawności po słabym winie. Wszak Inkwizytorzy nie zawsze są dobrze opłacani...

Tytułowe „Wieże do nieba” to część utrzymana w zupełnie innym klimacie. Madderdin, świeżo promowany absolwent Akademii Inkwizytorium, w Christianii zostaje uwikłany w konflikt między tutejszym arcybiskupstwem a Zakonem Miecza Pańskiego. Czy gra nie okaże się zbyt brudna? Wszak obie strony mają wiele do wygrania, ale również wiele do stracenia. A sprawa katedr jest aż nazbyt paląca. Przecież jedno miasto nie może mieć dwóch katedr, a skoro za każdym z architektów stoi możny i wpływowy protektor, będzie ciężko rozwiązać ten problem. Kto i gdzie ma zbudować ową jedyną katedrę w Christianii? Czy będzie to de Vriijs, były uczeń Świętego Oficjum, niedoszły Inkwizytor? A może wizjoner Schumann, którego konkurent podejrzewa o konszachty z ciemnymi mocami? Kto ma rację? Po czyjej stronie stanie Mordimer? Kim są tongi? I czy czarne płaszcze zatańczą? Wszak jest jeszcze Inkwizytor, którego okazuje się nie być...

Kto zna poprzednie historie z Mordimerem Madderdinem, może bez przeszkód sięgać po „Wieże”. Główny bohater, pokazany z zupełnie innej strony, zaciekawia. Nie mamy tu pewnego siebie, głęboko wierzącego i posiadającego liczne umiejętności Inkwizytora – Mordi przypomina raczej palącego się do nauki praktykanta, który co nieco korzysta ze zdobytej wiedzy, co nieco stara się iść własną drogą… A mimo to ma na uwadze, od kogo i w jakim stopniu zależy jego ostateczna promocja czy sukcesy. Brakuje co prawda tych, którzy w pierwszych powieściach tworzyli świetną drużynę z Mordimerem (ach, nasz Kostuch… choć za bliźniakami też tęsknię – mieli swój chory, ale jednak, urok). Po czterech książkach ciężko było ich nie polubić. Z drugiej zaś strony – historie wyjaśniające niektóre zagadnienia czy pokazujące, że Mordimer nie zawsze był taki wspaniały, wielki i nieomylny… Jestem trochę rozdarta.

Co z tymi, którzy sięgają po tę książkę, nie znając poprzednich dzieł Piekary? Otóż, jak to już bywało – nie ma najmniejszej sprawy. Za każdym razem, z każdą nową pozycją, wszystko jest spokojnie wyjaśniane, więc nie mamy problemów z odnalezieniem się w świecie, gdzie Chrystus zszedł z krzyża i… Nie, nie zdradzę tym, którzy nie znają owej historii. Zapewniam jednak – czytanie w nieco innej kolejności nie odbiera wiele uroku, wszak równie dobrze czytać „Wieże” jako retrospekcję wobec głównego cyklu, jak i jako wprowadzenie: od nauki aż do pełnoprawnego Inkwizytora Świętego Officium. W każdej chwili Madderdin ma swój specyficzny urok człowieka o Prawdziwej Wierze i Powołaniu.

Jak zwykle, od strony technicznej nie mam nic do zarzucenia książkom spod logo Fabryki Słów: estetyczne wydanie, intrygująca okładka, ciekawe grafiki Dominika Brońka, obszerna treść – same plusy. Książka, choć klejona, nie rozpada się przy czytaniu pierwszym, drugim, a i wierzę, że przetrzyma setne (poprzednie tomy wytrzymały).

Jedyne, co budzi obawy, to czy wszystkie serie historii Madderdina będą możliwe do kontynuowania. Ale to już nie moje zmartwienie. Poczekamy, zobaczymy, a serca ochocze i żarliwe...

 

Tytuł: „Ja inkwizytor. Wieże do nieba”

Autor: Jacek Piekara

Seria: Mordimer Madderdin

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Data wydania: styczeń 2010

Liczba stron: 384

Format: 125×195 mm

ISBN978-83-7574-193-3

 

Przeczytaj również:

Recenzja książki "Sługa Boży"

Recenzja książki "Młot na Czarownice"

Recenzja książki "Miecz Aniołów"

Recenzja książki "Łowcy Dusz"

 

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie książki do recenzji. 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...