Pionek III - relacja

Autor: Szymon "Siman" Charko Redaktor: kwiatosz

Dodane: 26-06-2007 00:40 ()


Siedem godzin jazdy pociągiem w jedną stronę, konwentowe nocowanie, problemy z wodą i tylko jeden dzień imprezy! Czy to się może opłacać?

Zacznijmy od początku - pomysł wyjazdu do Gliwic z Lublina na niewielkiego w sumie Pionka III był na pewno dość szalony. Na szczęście z pomocą przyszedł M4ti - lubelski człowiek ekipy Portalu. Dzięki niemu mogliśmy przenocować w wydawnictwie i cieszyć się dodatkowymi dwoma dniami bytowania na Śląsku (przed i po planszówkowym zjeździe). Nie zmarnowaliśmy ich i w miłym towarzystwie zdążyliśmy przed rozpoczęciem konwentu zagrać w kilka gier oraz zwiedzić gliwicką starówkę oraz knajpy na niej się mieszczące.

Nieszczególnie wyspani, ale pełni zapału mogliśmy następnego dnia zawitać do Młodzieżowego Domu Kultury przy ulicy Rybnickiej. Tam większość gości już zdążyła się rozstawić z kilkoma tytułami. Pionek nie przypominał typowych, ogólnofantastycznych konwentów - wstęp był darmowy, przy wejściu otrzymaliśmy przyklejane karteczki-identyfikatory i życzenia miłej gry od jedynego organizatora - Ignacego Trzewiczka, wspomaganego jednak przez wiele życzliwych osób, pomagających chociażby w stworzeniu planszówkowej oferty. A ta była ogromna! Ponad sto tytułów (listę części z nich możecie przeczytać tutaj), do tego kilka gier prototypowych, przywiezionych przez kilku znanych (najczęściej związanych z wydawnictwem Portal) autorów, takich jak wspomniany już Ignacy, Adam „folko" Kałuża czy Michał Oracz. Szare pudełka cieszyły się mniejszym powodzeniem niż bajecznie kolorowe Eurogry, ale także znalazły chętnych do testowania.

Pionek był również imprezą nietypową, gdyż trwał tylko jeden dzień - od godziny 9 do 21. Za mało, by choćby zacząć partię we wszystkie wspomniane wcześniej tytuły, ale zdecydowanie wystarczająco, by nagrać się jak nigdy! A chętnych nie brakowało. 83 przybyłe osoby wydają się liczbą niewielką, jednak wystarczającą, by zapełnić po brzegi niewielki Dom Kultury i dać możliwość zagrania z bardzo różnymi ludźmi oraz skonfrontowania różnych stylów grania.

Uczestnicy zajmowali w sumie trzy sale i trzy korytarze, krótko mówiąc - wszelkie miejsca, gdzie grać się dało. A sięgano po tytuły najróżniejsze. Na pewno największą popularnością cieszyły się tzw. „party games". Niekwestionowanym hitem i odkryciem Pionka okazała się szalona produkcja Fußball Ligretto (ang. Ligretto Football). Gra, przeznaczona dla 2 do 8 graczy, pogrupowanych dwie drużyny, z prostą mechaniką (graną „na żywo", bez tur) znakomicie oddaje mechanizm i emocje gry w piłkę nożną. Wzbogacona o trzewiczkową zasadę trenerów (których głównym zadaniem jest jedynie ponagalać i pomagać reszcie zawodników), dostarcza ogromnych emocji, a przybijając kartę dającą drużynie punkt i krzycząc „Goool!" można poczuć się jak na prawdziwym meczu.

W salach można też było spotkać graczy nerwowo tasujących karty, biegających wokół stołu i strzelających z pistoletów na gumowe strzałki do tekturowych wizerunków potworów. Wszystko za sprawą Squad Seven, kolejnej „party game", która przyciągnęła wielu chętnych. Dzięki gangsterskiej Cash ‘n Guns pełno było także ludzi mierzących do siebie z pistoletów i krzyczących „cojones!", dzięki Egg Dance - biegających wokół stołu z gumowymi jajkami pod pachą, wreszcie dzięki grze Pit dużo ogólnego rozgardiaszu i krzyku wymieniających się kartami.

Spośród gier cięższych, ale wciąż skupionych na dostarczeniu przede wszystkim emocji i zabawy, należy wymienić z pewnością Speace Dealera - planszówkę, która dzięki odkrywczemu zastosowaniu klepsydr dodaje wiele adrenaliny zwykłemu zdawałoby się rozbudowywaniu swojej bazy i dostarczaniu surowców. Praktycznie cały czas w użyciu była także najnowsza produkcja Galakty - polska edycja Kragmorthy.

To stwierdzenie padło już na forum gier-planszowych.pl, ale warto je powtórzyć - do Gliwic zjechała się grupa fanów eurogier, polegających przecież głównie na główkowaniu nad taktyką zwycięstwa, a tymczasem największą popularnością cieszyły się produkcje, w których myślenie jest niewskazane, przydatny natomiast refleks i koordynacja ręka-oko. Nie sądzę jednak, by można to było traktować jako zły symptom. Spotkanie miało przecież służyć rozrywce, a te gry dostarczały jej aż w nadmiarze. Spory wpływ na to miał również fakt, że partie „party games" trwają zazwyczaj nie dłużej niż kilka minut, więc wiele osób zostało zachęconych do nich hasłem: „zagraj chwilkę, zaraz weźmiesz się za coś cięższego", często zostając na znacznie dłużej niż jedną rozgrywkę.

Nie znaczy to jednak, że te z planszówek, których celem nie jest dostarczanie kolejnych emocji i niefrasobliwej zabawy, służyły jedynie jako eksponat i kurzyły się wśród stosów gier. Sam zaliczyłem bardzo udane partie w La Citta i Luis XIV, pierwsza traktująca o rozbudowie włoskich miast, druga - o politykowaniu na dworach Wersalu. Obie wymuszały ostre kombinowanie i konfrontacje z innymi graczami stojącymi na drodze do zwycięstwa. Nietrudno mi też było znaleźć chętnych do wypróbowania lżejszej, za to pięknie wykonanej gry Pillars of the Earth (Filary Ziemi, które niedługo mają się ukazać w polskiej wersji nakładem wydawnictwa Galakta).

Sporą uwagę przyciągnęła gra, po którą sięgnięto tylko raz, za to partia trwała aż 3 godziny (co jak na 12-to godzinny Pionek było wynikiem godnym odnotowania). Mówię o Age of Empires III, produkcji świeżej, ale już zgarniającej bardzo pozytywne opinie. Co ciekawe - na Pionku pojawiła się za sprawą WC, który znany jest ze swoich domowych wersji planszówek. I faktycznie - na pierwszy rzut oka można było pomyśleć, że na stole leży oryginalne AoE, zaś plansze i żetony nawet przy bliższym spojrzeniu robiły wrażenie. Samo przyglądanie się partii zrobiło na mnie na tyle duże wrażenie, że po powrocie wczytałem się w recenzje na jej temat. Choć satysfakcja bycia jej posiadaczem kosztuje, bagatela, 200 złotych (co było, jak sądzę, głównym powodem zrobienia wersji amatorskiej), to jednak poważnie zastanawiam się nad zakupem.

Ale dość dygresji. O czym jeszcze wspomnieć należy? Na pewno o polskich akcentach, które dawały znać, że Polska również dołącza do grona ważnych planszówkowych rynków w coraz szybszym tempie. Zauważyłem ludzi grających w Bonaparte i Pola Naftowe wydawnictwa Imperium, nie zabrakło zwolenników portalowego Hexa. Za ciekawostkę, choć atrakcyjną, należy natomiast uznać wersje testowe gier polskich twórców dostępne na imprezie, o czym już wspominałem.

W przerwie między kolejnymi tytułami można było także dostarczyć nieco przyjemności dla ciała dzięki zaprzyjaźnionemu barowi nieopodal. Dobrze było się najeść przed jedynym punktem programu poza graniem uwzględnionym w programie imprezy - planszówkowym konkursie Trzewika. Sam nie brałem w nim udziału, trzeba jednak wspomnieć o zaszczytnym drugim miejscu redakcyjnego kolegi - kwiatosza , który zajął je razem z Bogasem, przegrywając finałową rozgrywkę z aswiechem i Ujkiem. Jednakże sponsorzy dopisali aż nadto, więc nagród starczyło nawet dla uczestników, którzy zajęli miejsc na podium. A potem - jeszcze chwila grania i nagle wybiła godzina 21, definitywnie kończąc spotkanie.

Siedem godzin jazdy pociągiem w jedną stronę, konwentowe nocowanie, problemy z wodą i tylko jeden dzień imprezy! Czy to się może opłacać? Odpowiadam: oczywiście! Pionek, choć nie imponuje liczbą uczestników ani programem, jest znakomitą imprezą dla każdego fana gier planszowych, na którym można podzielić się pasją z innymi graczami, nie wspominając o możliwości grania nieprzerwanie przez 11 godzin. A Pionek IV już we wrześniu, tym razem dwudniowy. Nie wiem jak wy, ale ja się tam pojawię.

 

Fotorelacja


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...