Karczma "Pod rozjuszonym ogierem"
Dodane: 27-10-2008 23:17 ()
Karczma „Pod rozjuszonym ogierem”
Tak hucznej zabawy już dawno nie było w karczmie „Pod rozjuszonym ogierem”. Były ku temu trzy powody. Po pierwsze nastał właśnie pierwszy dzień wiosny, więc wieśniacy tłumnie wracali znad rzeki, gdzie podrzynali gardło Mirenie, symbolowi zimy. Po drugie śniegi już niemalże stopniały, więc wschodni gościniec znów stał się przejezdny. Kupcy łapczywie korzystali z tej okazji, a że karczma była w połowie drogi do większego miasta, to zatrzymywali się w niej, by omówić interesy. I wreszcie trzeci powód - do znanego wszystkim przybytku zawitał słynny bard o wdzięcznym pseudonimie Pierwiosnek. Nie każdy był zachwycony tą sytuacją. Właściciel gospody, Haran z rodu Miwronów, przestał się już orientować w licznych zamówieniach i okrzykach. Piwo lało się strumieniami, a kucharki ledwo nadążały z przyrządzaniem potraw.
Tego dnia Haran stał za szynkwasem i obserwował zręcznie uwijających się posługaczy. Zapatrzył się zwłaszcza na tyły pewnej nowo zatrudnionej dziewczyny, ale nie zdążył się jednak rozczulić nad jej wdziękami. Poczuł silne pacnięcie w tył głowy i odwrócił się. Stała nad nim Wanda, jego wielka i tłusta żona.
- No na cóż się tak gapisz, baranie!? – ryknęła. - Nie widzisz, że mamy dziś urwanie głowy?
Mężczyzna bez słowa podszedł do nowo przybyłych gości, ignorując spojrzenia siedzących przy kontuarze czterech starców. Proszę, proszę, pomyślał. Co my tu mamy? Bogato zdobione pasy, czerwone odzienie. Szlachta jak w pysk strzelił. Jego świętej pamięci ojciec zwykł mawiać, że w ich zawodzie najważniejsza jest umiejętność rozmowy z ludźmi. Haran już nie raz się o tym przekonał.
- Witam szlachetnych mężów - ukłonił się przed nowo przybyłymi. Nie tak nisko jak zwykła służba, ale wystarczająco, by oddać szacunek. - Jeśli panowie pozwolą, wskażę specjalnie przygotowane miejsca w oddzielonym alkierzu.
- Dziękuję, dobry człowieku - uśmiechnął się szlachcic z czarnymi wąsami i łysą głową. Wyjął z sakwy trzy złote monety i wręczył karczmarzowi.- To na początek. Przynieś nam piwa.
- Ależ oczywiście, wielmożny.
Mężczyzna wycofał się rakiem i schował pieniądze. O takich klientów masz dbać bardziej niż o własną matkę, mawiał ojciec, gdy matki nie było w pobliżu. Haran był pojętnym uczniem i dobrze zapamiętał wszystkie lekcje ojca. Jego dziadek, Bolesław Miwron, sam był kiedyś bogaty i wpływowy. Jednak w tajemniczy sposób większość majątku przepadła niespodziewanie, podobnie jak szacunek szlacheckiej braci. Wtedy właśnie Bolesław wpadł na pomysł, by za pozostałe pieniądze wybudować karczmę. Wydzierżawił więc ziemię w miejscu, gdzie jak przewidział w przyszłości będą przecinać się największe szlaki handlowe. Trzeba przyznać, że miał głowę do interesów, bo karczma od samego początku przynosiła zyski. Lata mijały, a Bolesław przed śmiercią nauczył wszystkiego swojego syna, Waleriana. Z kolei Walerian przekazał tajniki zarządzania swojemu synowi, Haranowi. I na nim, niestety, linia Miwronów na razie się kończyła.
Haran zerknął na swoją żonę i pomyślał, że wolałby oddać się diabłu, niż spłodzić z nią potomka. Chociaż w zasadzie wychodzi na to samo, pomyślał smętnie, gdy lał piwo do kufli. Nie miał pojęcia jak to możliwe, ale w ciągu kilku lat jego żona ze smagłej, wiejskiej dziewoi zmieniła się w plującego jadem, stukilogramowego potwora.
Jego rozmyślania przerwał nagle odgłos rzygającego biesiadnika. Nic ci już po takim kliencie, wpajał mu ojciec i trudno się było z nim nie zgodzić. Haran nie miał jednak zamiaru osobiście dotykać zabrudzonego pijaka. Od tego był Suchar - strażnik porządku i człowiek od brudnej roboty.
Karczmarz tylko spojrzał w stronę bezzębnego, łysego osiłka i ten od razu wiedział co ma robić. Szybkim krokiem podszedł do skulonego pod stołem obwiesia i złapał go za kark.
- Fu fawimy fie gwefnie - wymemłał Suchar, po czym wykopał biesiadnika na dwór. Sądząc po odgłosach nieszczęśnik wpadł zapijaczoną twarzą w kałużę.
- Uwaga, uwaga - rozległ się czysty i piękny głos młodzieńca w zielonym kubraku. Wszedł właśnie na podwyższenie trzymając w ręku bogato zdobioną lutnię. - Jak wiecie dzisiaj ja, Pierwiosnek – uśmiechnął się rozbrajająco. - uraczę was perłami swojego talentu. Zaśpiewam między innymi balladę o pięknej księżniczce zamienionej w bestię.
- Słyszałeś Haran? - odezwał się jeden z siedzących przy kontuarze dziadów. - Coś o twojej żonie.
Trubadur zlekceważył śmiech na sali i kontynuował swoją przemowę.
- Cieszcie się i radujcie, albowiem dzisiaj skończy się klęska nieurodzaju artystycznego.
- Jak szukasz nieurodzaju, to zajrzyj do swoich gaci! - Krzyknął drugi z dziadów, dołączając się do chóralnego śmiechu. - Boże, co ja tu robię? To mi przypomina moją noc poślubną.
- Tę w którą uciekłeś, czy może drugą, kiedy zasnąłeś porzygany?
- Zamknąć się! - uciszył ich Haran.
Karczmarz popatrzył z nienawiścią na starych, rozbawionych ludzi. Kulawy Wa, Stary Job, Zdun i Horacy. Byli jak wrzody na dupie, ale wszyscy wiedzieli, że przesiadują ,,Pod rozjuszonym ogierem’’ niemalże każdego dnia. Stałych klientów trzeba szanować, mówił tatuńcio, a Haran i tę radę wziął sobie do serca. Sam zresztą widział, że niestraszna była im żadna pogoda i że zawsze siedzieli w tym samym miejscu, opowiadając sobie sprośne dowcipy. Pomyślał ile już pieniędzy wydali na piwo i od razu zrobiło mu się lepiej. O Boże, piwo, przypomniał sobie i pognał z kuflami do zamożnych gości. Tak się śpieszył, że omal nie wylał trunku na jednego z bogaczy.
- Proszę, wielmożni. Uniżenie się kłaniam i czekam na jakiekolwiek życzenia.
Haran bardzo starał się ukryć chciwy błysk w oku, choć wiedział, że jest to daremna walka.
- Kuropatwa w kaszy, oblana winem brzmi dobrze - odezwał się ten z wąsem. - Weźmiemy po jednej.
- Ależ oczywiście. Pozwoli pan, że powinszuję wspaniałego wyboru.
- Piwa! - krzyknął kolega biesiadnika, którego Suchar wyprosił na zewnątrz.
- Zara! - warknął karczmarz w odpowiedzi i pognał do kuchni.
Piwo w głównej beczce właśnie się skończyło, więc trzeba było wnieść nową. Oczywiście najpierw ktoś musiał zmieszać złocisty płyn w równych proporcjach z wodą tak, by było go dwa razy więcej. Haran czuł kiedyś wstyd podejmując się tego, nie do końca uczciwego procederu, ale czasy stażu miał już daleko za sobą. Starał się robić to dyskretnie, bo słyszał, jak parę kroków dalej Wanda wydzierała się na jedną z kucharek. A nie wiadomo było, co mogłoby strzelić jej do łba. Jak to możliwe, że tak się zmieniła, pomyślał, zerkając w stojące nieopodal lustro. Sam nie wyglądał tak źle. Widać było po nim upływ czasu, ale wciąż mógł uchodzić za przystojnego. Był dobrze zbudowany, a podłużna twarz, wąski nos i blada cera przypominały o szlachetnym pochodzeniu.
Jego przemyślenia wkrótce się potwierdziły. Zauważył, że nowa posługaczka ciekawie mu się przygląda. Postanowił zapamiętać ten charakterystyczny błysk w oku i wykorzystać go w późniejszej chwili. Na razie wyszedł do sali i zaczął rozdawać kolejne piwa.
Tymczasem Pierwiosnek rozpoczął swój występ. Trzeba przyznać, że był naprawdę utalentowany. Słowa idealnie komponowały się z muzyką. Przemawiał z nieskończoną pasją i emocjami. Nawet starcy zamknęli się w końcu i słuchali z otwartymi gębami. Tylko przy jednym stoliku ktoś głośno wykłócał się o karty. Za głośno, pomyślał z przekąsem Haran, patrząc jak zanosi się na bójkę. Skierował się do stojącego pod ścianą Suchara.
- Ucisz ich jakoś. Tylko wiesz... Ostrzeż ich, nie musisz od razu wywalać. Po prostu upewnij się, że zwrócą na ciebie uwagę, jasne?
- Ofyfiście profę fana - zapewnił gorliwie osiłek.
Podszedł raźnym krokiem do głośnych klientów i ryknął na całe gardło:
- Cicho!
Uderzył przy tym z całej siły w stół, który pękł w połowie.
- Co za idiota... - mruknął karczmarz z niedowierzaniem, patrząc na powstały bałagan.
Wiele osób podskoczyło wylewając piwo. Nawet Pierwiosnek przerwał swoją pieśń i krytycznie spojrzał na Suchara. Dwóch delikwentów, którzy siedzieli przy nieszczęsnym stoliku, zbierało się z podłogi.
- Najmocniej przepraszam - zaczął tłumaczyć się Haran. - Naprawdę upraszam o wybaczenie. Proszę dalej, panie artysto.
W końcu udało się wszystko uprzątnąć i zmęczony przeprosinami mężczyzna odwrócił się w stronę baru. Drogę zasłaniało mu wielkie cielsko. Podniósł głowę i zobaczył wściekłą twarz Wandy.
- Co to ma być, kurwa!? - wrzasnęła kobieta.
- Już wszystko w porządku, wracaj do kuchni - odburknął Haran i cofnął się przezornie.
W samą porę, bo dostałby z pięści w nos. Wiedział, że Wanda nie będzie robić awantury przy gościach, więc wycofał się za kontuar i zaczął nalewać piwa do kufla. Poczuł nagle przemożną chęć upicia się i postanowił jej pofolgować. Zawołał Jaśka, jednego ze służących, by przejął dowodzenie, a sam usiadł na zydlu i podstawił usta pod kranik. Ot, drobne korzyści bycia szefem, pomyślał, czując jak poprawia mu się humor. W miarę spożywanych litrów świat stawał się piękniejszy, a muzyka i słowa jeszcze bardziej wpadały w ucho. Postanowił jeszcze raz zobaczyć, co słychać u wielmożnych panów i kiedy przeciskał się przez salę zauważył, że nowa posługaczka jawnie już na niego patrzy. Niby przypadkiem poszedł w jej kierunku i złapał ją za tyłek. Bardzo młody i jędrny tyłek, jak zauważył. Jak bardzo różniący się od tyłka Wandy, pod którym udusiłoby się co najmniej trzech mężczyzn.
Haran poczuł nagle straszliwe pożądanie i wiedział, że nie może czekać. Dzisiaj, kiedy był największy rozgardiasz, trzeba było załatwić sprawę. Dziewczyna nie była piękna w normalnym tego słowa znaczeniu. Jej rysy twarzy mówiły po prostu, że jej ulubiony sposób na spędzanie wolnego czasu ma wiele wspólnego z kosmatymi myślami, pojawiającymi się w głowie karczmarza. Mężczyzna zapatrzył się na jej pełne, zmysłowe wargi i gruby, kruczoczarny warkocz. Pochylił się i tchnął jej do ucha:
- Za pięć minut, w komórce na miotły.
Pognał jak opętany w stronę zamkniętych drzwiczek, pocieszając się, że posługujący poradzą sobie sami. W końcu przeszli już taką szkołę, że trudno, żeby popełnili błąd. Haran czuł, że alkohol szumi mu w głowie. Płomyki świec migotliwie rozświetlały lokal.
- Ostatni raz tak się śpieszyłem, gdy żona mi umarła - powiedział Zdun, patrząc na biegnącego karczmarza.
- A gdzie ci było tak spieszno? - spytał Horacy.
- Nie pamiętasz? Do ciebie, odebrać pieniądze, bo wygrałem zakład.
Haran słyszał jeszcze śmiech, gdy zamknął za sobą drzwi od komórki. Było ciemno i ciasno, ale od razu zrobiło mu się cieplej, gdy pomyślał co go za chwilę czeka. Po chwili drzwi się otworzyły, a zadowolony mężczyzna opuścił portki. Coś się jednak nie zgadzało. Kobieta, która weszła do środka była tak wielka, że zasłaniała niemalże całe światło dochodzące z izby. Haran poczuł paraliżujący strach i okręcił się na pięcie. Odwrócił głowę i spytał przybierając najbardziej niewinny ton:
- Kwiatuszku? Co ty tu robisz?
- A co ty tu, szczysz? - ryknęła Wanda.
- A skądże!
- To czemu masz portki opuszczone?
- Booooooo... na tych zrobiła mi się dziura i szukam zapasowych.
- W komórce na miotły? Zdurniałeś?
- Rzeczywiście! - Haran pacnął się w głowę, udając nagłe olśnienie. - Bo tutaj są miotły, prawda? Znaczy oczywiście, że są miotły, ale wydawało mi się, że były też ubrania.
- Pokaż tę dziurę - rozkazała podejrzliwie kobieta.
- Już, już - mężczyzna pochylił się i rozpaczliwie zaczął szarpać się z portkami, aby tylko przerwać materiał. Nic z tego. Na szczęście znalazł maleńką dziurkę na lewej nogawicy, o której nawet nie wiedział.
- Tu! - wskazał, zadowolony z siebie.
- Przecież to ledwo widać.
- Wiem, ale dzisiaj mamy gości i...
- Zara - przerwała Wanda, patrząc na jego krocze. - A co ty taki wesoły?
- Boooooo... cię widzę. I tu jest tak przytulnie, i w ogóle...
Haran zrozumiał, że znalazł się w piekle. Ta sytuacja mogła się skończyć tylko na dwa sposoby i oba były równie tragiczne. Los jednak zadecydował, że spełni się drugi scenariusz. I chyba był on jednak gorszy od tego pierwszego.
- Och, mój puszczyku - zagruchała Wanda. - Postarajmy się tym razem o dzidziusia.
Przysunęła się, a wraz z nią nadeszła czarna rozpacz.
* * * * *
Pół godziny później Haran wyszedł zziajany z komórki. Poszedł prosto do szynkwasu, nie zwracając uwagi na nową pieśń Pierwiosnka położył się pod beczką piwa i odkręciwszy kurek pozwolił, by złocisty napój oczyścił mu mózg z przerażających wspomnień.
Pierwsze, co zobaczył Haran po podniesieniu ociężałych powiek, to wielka głowa łosia wisząca nad głównym wejściem. Zagapił się na nią tępo, po czym rozejrzał po sali. Karczma przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Stoły i krzesła stały na miejscu, bo Haran bardzo roztropnie poprzybijał je kiedyś do podłogi, ale sztućce, talerze i kufle były porozrzucane, jakby do lokalu wdarła się trąba powietrzna. Mężczyzna westchnął ciężko i omal nie upadł, gdy wspomnienia ostatniej nocy uderzyły go niczym bojowy młot. Przez kilka długich chwil gapił się na własne dłonie w pijackim otępieniu, po czym wstał. Było mu niedobrze i wciąż miał lekkie trudności z zachowaniem pionu.
- O! Obudził się pan? - usłyszał za sobą młodzieńczy głos.
Obrócił się i zobaczył, szeroko uśmiechniętego Jaśka. Widok ten nie poprawił mu humoru.
- Co się szczerzysz? Budź pozostałych i sprzątać!
Chciał powiedzieć coś więcej, ale nagle drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i do środka wpadł nieznajomy mężczyzna. Trzymając się kurczowo za brzuch zatoczył się na stolik.
- Nic panu nie jest? - spytał Jasiek, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Nieznajomy podszedł chwiejnie do szynkwasu i zwrócił się do Harana:
- Proszę... Musicie przechować ten miecz.
Drżącymi rękami sięgnął za plecy i wyjął owinięty w czarny materiał oręż. Karczmarz wymierzył solidnego kopa Jaśkowi.
- Do kuchni - warknął.
Chłopak popatrzył z wyrzutem na właściciela i szybko się oddalił. Tymczasem w głowie Harana rozbrzmiewał gniewny głos ojca: „Pamiętaj, to jest karczma, nie bank. Nigdy nie pożyczaj od nikogo i nikomu a już przede wszystkim nigdy, ale to nigdy nie bierz żadnego przedmiotu na przechowanie. Trzymaj się z dala od jakichkolwiek konfliktów, czy kłopotów rozumiesz? Jeśli ktoś coś ci ofiaruje, to nie przyjmuj! Pamiętaj, że za ofiarowany skarb zawsze trzeba, prędzej czy później zapłacić.” Mężczyzna doskonale pamiętał te wywody, dlatego też wiedział co ma uczynić w tej sytuacji.
- Niczego nie wezmę! Zamówcie coś albo wynoście się.
- Proszę, tylko na parę dni. To bardzo ważne!
Haran spojrzał na niego spode łba.
- Mówię, że nic nie wezmę, nawet nie próbujcie tu tego zostawiać.
- Nie mam wyboru - odparł z desperacją nieznajomy i popchnął miecz w stronę karczmarza. - Tylko parę dni obiecuję.
- Suchar! Choć tu i wykop tego człowieka!
Nieznajomy wyglądał na wykończonego, rannego i z całą pewnością nie miał ochoty do bitki. Karczmarz nie pomylił się w swojej ocenie. Mężczyzna rozejrzał się niepewnie, jeszcze raz spojrzał na miecz, odwrócił się i wybiegł. Haran zaklął szpetnie, patrząc na owiniętą materiałem broń. Tego właśnie się obawiał. To kłopoty, pomyślał, a kłopoty trzeba jak najdalej odrzucić.
Wiedział już, co należy uczynić z ofiarowanym mieczem, ale nie mógł powstrzymać ciekawości. Powoli i ostrożnie zaczął rozwijać tkaninę. W końcu odwinął ostatnią połę i jego oczom ukazała się piękna rękojeść. Dwa węże oplatające gruby pień drzewa. A pośrodku wielki, czerwony kamień. Haran otworzył szeroko oczy, gdy rubin zaczął lekko świecić.
- O kurwa! - sapnął tylko i z powrotem zawinął miecz.
Trzymając pakunek jak najdalej od siebie, wyszedł szybko z karczmy. Słońce poraziło mu źrenice. Przez chwilę stał w miejscu i mrugał niepewnie.
- Łocho cho, patrzcie kto wstał.
Odwrócił się szybko, by zobaczyć Zduna, Horacego, Kulawego Wa i Starego Joba. Siedzieli we czwórkę na długiej ławie i wystawiali pomarszczone twarze do słońca.
- Toś miał wczoraj pracowitą noc bratku - zaśmiał się Job.Co tam trzymasz? - Zdun uśmiechnął się złośliwie.- Bo na pewno nie swoją żonę. - Może swoją cnotę idzie wyrzucić? - dodał Wa, ale towarzysze zgromili go wzrokiem. Widać miał najniższą rangę i nie miał prawa wcinać się w ich niewątpliwie błyskotliwe dowcipy.
Haran wzruszył jedynie ramionami i poszedł na tyły karczmy. Minął sporych rozmiarów stajnię, po czym skierował się do lasu. Czuł przez materiał, że miecz staje się gorący, co bardzo go zaniepokoiło. Przyśpieszył kroku i zagłębił się w knieję. Wędrówka nie trwała długo i w końcu stanął na skraju przepaści. Spojrzał w dół i zobaczył korony rosnących na dole drzew. Niewiele myśląc wziął krótki rozbieg i cisnął pakunek przed siebie, nie zadając sobie nawet trudu, by spojrzeć gdzie upadł. W ten oto sposób radził sobie z najgorszymi problemami. Szkoda tylko, że nie mogę w ten sam sposób potraktować poborcy podatkowego, pomyślał cierpko.
Karczmarz przystanął jak wryty. Przypomniał sobie, że to właśnie tego dnia miał się zjawić znienawidzony urzędnik. Nie chciał nawet myśleć, co by się stało, gdyby zobaczył karczmę w obecnym stanie, więc pognał szybko z powrotem, besztając samego siebie za zapominalstwo. Gdy wyszedł z lasu, zwolnił krok. Gościniec świecił pustką, więc odetchnął z ulgą. ,,Rozjuszony ogier’’ był drewnianym, solidnie podmurowanym budynkiem. Wysoki nawet jak na standardy stolicy, bo aż trzy piętrowy. Haran zawsze czuł dumę przyglądając mu się z daleka. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest to byle speluna, ale prawdziwa przystań dla strudzonego wędrowca. Nad drzwiami frontowymi wisiał szyld przedstawiający konia w chwili wyskoku. Artysta postarał się, by widać było, że jest to ogier, a nie klacz.
Haran po raz kolejny pomyślał, że przydało by się zmienić szyld, ale odłożył tę sprawę na później. Wszedł do karczmy, nie zwracając uwagi na zażarcie kłócących się o coś staruchów.
- Suchar! - wydarł się na całe gardło.
- Juf, juf pane - usłyszał z kuchni i po chwili do głównej izby wszedł wysoki osiłek. Nie wyglądał zbyt rześko i zdrowo, ale jego stan był niewątpliwie lepszy od Harana. Karczmarz poprzedniej nocy surowo zabronił mu pić i Suchar, na całe szczęście, posłuchał tej rady. A przynajmniej posłuchał w wystarczającym stopniu.
- Budź pozostałych - rozkazał Haran. - Dzisiaj przyjeżdża poborca podatkowy.
Rozpoczęła się normalna, po imprezowa krzątanina. Wszyscy posługacze zajęli się sprzątaniem i po paru chwilach karczma znów wyglądała schludnie i czysto. Z kuchni dobiegał głos Wandy, która żelazną ręką dowodziła kucharkami. Właściciel przybytku postanowił, że będzie omijał to pomieszczenie szerokim łukiem. Po ostatniej nocy spotkanie z żoną było ostatnią rzeczą, o której marzył. O wiele bardziej ucieszył się, gdy z piętra zszedł jeden z bogato odzianych szlachciców. Nie był to co prawda szczodrobliwy wąsacz, ale pozostawało mieć nadzieję, że jest równie hojny, co jego konfrater.
- Dzień dobry wielmożnemu panu - Karczmarz skłonił się nisko. - Może śniadanko? Proponuję jajeczniczkę na bekonie lub cielęcinkę oblaną pysznym sosikiem. Do tego świeżutko upieczony chlebek.
- A gdzie ty się nauczyłeś takich długich słów? - prychnął w odpowiedzi mężczyzna. - Jak będę coś chciał to sam powiem. Każ siodłać mojego konia.
- Natychmiast, wielmożny.
- Dupek... - mruknął Haran, gdy szlachcic wyszedł na zewnątrz.
Po dwóch godzinach z piętra zeszła reszta gości. Większość oczywiście chciała coś z rana zjeść i wypić, więc karczma ,,Pod rozjuszonym ogierem’’ znów zaczęła pracować na pełnych obrotach. W przeciwieństwie do właściciela, który wciąż odczuwał bolesne skutki kaca. Karczmarz znów czuł na sobie wzrok atrakcyjnej posługaczki, ale tym razem patrzyła na niego w inny sposób. Coś jakby ze współczuciem i litością, pomyślał i poczuł się żałośnie. No tak, Zdun i reszta towarzystwa musieli już opowiedzieć wszystkim o jego nocnej przygodzie. Popatrzył z wściekłością na czterech dziadów, którzy zajęli już swoje stare miejsce. Śmiali się głupkowato i klepali po plecach.
Chciał już coś im powiedzieć, gdy skrzypnęły drzwi wejściowe i w progu pojawił się nowy gość. Miał na sobie żelazną kolczugę, a u pasa wisiał mu prosty miecz.
Karczmarz przyjrzał mu się uważnie i doszedł do wniosku, że musi to być poszukiwacz przygód lub najemnik. Nieznajomy podszedł do szynkwasu i oznajmił dobitnie:
- Szukam kogoś.
Haran z trudem powstrzymał uśmiech. Ojciec nauczył go, jak zachowywać się w takiej sytuacji. Najważniejsza była początkowa obojętność i niechęć do rozmowy.
- Różni tu bywają - bąknął, niby od niechcenia.
Uniósł wzrok na blat i nie zawiódł się. Po chwili potoczyła się po nim złota moneta. Złapał ją zręcznie w palce i spojrzał pod światło czy aby nie jest oberżnięta na brzegach. Nie była.
- Tego na pewno byście zapamiętali. Był ranny w brzuch, mniej więcej mojego wzrostu. Młody, gładko ogolony.
Oho, pomyślał karczmarz. Mój dobroczyńca jest przez kogoś ścigany. Dlaczego nie jestem zdziwiony? Przez chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć. Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie skłamać. Gdyby przybysz dowiedział się, że jego ofiara tu była, to na pewno będzie dopytywać się o miecz. A to z pewnością doprowadzi do niechcianych kłopotów.
- Nikogo takiego nie było - stwierdził Haran.
Po blacie potoczyła się druga moneta.
- Na pewno? Nie przypominacie sobie? - dopytywał się nieznajomy.
Karczmarz zawahał się po czym oddał mu pieniądz.
-Nie.
- Szkoda - westchnął przybysz. - Miał przy sobie przedmiot, za który wyznaczyli milion dublonów nagrody, wyobrażacie sobie? No i gdzieś tutaj urywa się ślad, a ty człowieku szukaj wiatru w polu.
- Niebywałe - odparł niechętnie Haran, ledwo tłumiąc burzę narastających uczuć.
- No nic. Ruszam na dalsze poszukiwania. Bywajcie.
Nieznajomy skinął uprzejmie głową i wyszedł, zostawiając za sobą oszołomionego karczmarza. Przez następne pół godziny właściciel ,,Rozjuszonego ogiera’’ udawał, że czyści kufle. Zapomniał o wszystkim. O żonie, o poborcy podatkowym. W końcu nie wytrzymał.
- Zastąp mnie na chwilę - syknął w ucho stojącemu niedaleko Jaśkowi, po czym wybiegł z karczmy, jakby go goniło stado demonów.
- Po cholerę on tak biega w kółko?- spytał stary Job.- Wychodek jest przecież w środku.
Horacy splunął w kąt.
- Może do twojej żony lata?
- No to tym bardziej powinien wybrać wychodek - wciął się Zdun, po czym wybuchnął szczerym, prostackim śmiechem.
Tymczasem Haran pędził już przez las. Musiał biec daleko na zachód, by dostać się na dno kotlinki, do której wrzucił miecz. Milion dublonów huczało mu w myślach. Wybuduję sobie posesję w mieście, mruczał sam do siebie. Założę harem. Zatrudnię służbę. Będę chodził w adamaszku i zwiedzę pół świata.
Chciał dodać coś jeszcze, ale nie zauważył stromego spadku i runął w dół. Na szczęście wąwóz nie był głęboki. Sturlał się na samo dno jak beczka. Wstał, otrzepał się i zauważył, że jego biały wcześniej fartuch stał się czarny.
- Kurwa! - zaklął wściekle, po czym rozejrzał się bezradnie.
Przez chwilę zastanawiał się w którą stronę iść. Na szczęście znał okoliczne lasy i przypomniał sobie, że wąwóz nie jest długi. Gorączka złota już go opuściła i zaczął pluć sobie w brodę, że nie wziął żadnej broni. Za późno już było zawracać, więc ruszył dalej. Po dłuższej chwili trafił do celu. Po prawej miał skalną ścianę, a nad głową widział porośnięte trawą zbocze.
Kotlina była dziwnym miejscem. Drzewa rosły tu bardzo gęsto, a światło słoneczne przesączające się przez liście nabierało zielonego koloru. Chodziły nawet plotki, że jakiś czarodziej prowadził tu kiedyś eksperymenty, ale kto by dawał im posłuch? Na pewno nie Haran, który nie raz już tutaj był i nigdy niczego niezwykłego nie uświadczył. Niewątpliwie jednak było tu niepokojąco, a uczucie to pogłębiały odgłosy zwierząt. Żaby rechotały tak głośno, jakby to miała być ostatnia wiosna, do tego jeszcze świergot ptaków i cykanie świerszczy. Wszystko to było aż nazbyt głośne i wydawało się, jakby mieszkańcy kotliny chcieli wyprosić niechcianego gościa.
Niezrażony karczmarz ruszył naprzód, pilnie patrząc w korony drzew. Wiedział, że miecz nie upadł daleko i że prędzej czy później go znajdzie. Mógł spaść na ziemię albo zatrzymać się wśród gęsto rozłożonych konarów. Przez dłuższy czas szedł z uniesioną do góry głową, gdy nagle usłyszał przed sobą głuchy warkot. Opuścił wzrok i zobaczył przed sobą czarnego wilka. Nie było to normalne zwierzę i Haran od razu to wyczuł. Jego przypuszczenia potwierdziły się, gdy oczy stworzenia rozbłysnęły szkarłatnym światłem. Upiorny wilk zaczął powoli się zbliżać do przerażonego człowieka.
Instynkt przetrwania pokonał przerażenie. Karczmarz poddał się panice i zaczął rozpaczliwie uciekać. Słyszał za sobą odgłos zwierzęcych łap uderzających o ziemię. Jest coraz bliżej, pomyślał i oczami wyobraźni ujrzał swoje ciało szarpane przez piekielne zwierzę. Czuł już na plecach gorący oddech, gdy rzucił się na najbliższe drzewo. Na szczęście było na tyle chude, że mógł je objąć, zaczął się więc wspinać. Wilk zawarczał wściekle, stanął na tylnych łapach i oparł się o drzewo.
Haran odważył się spojrzeć w dół dopiero, gdy wdrapał się niemalże na sam czubek. Usiadł na gałęzi i opuścił wzrok. Szkarłatne ślepia wciąż się w niego wpatrywały. Wilk zawył potępieńczo, po czym odbiegł w sobie tylko znanym kierunku.
Udało się, uspokajał się karczmarz, na pewno już sobie poszedł. Nie śmiał się jednak ruszyć z drzewa przez prawie godzinę. Strach zadawał mu dotkliwszy ból niż zimno i obolałe nogi. W końcu ułamał kawałek gałęzi i zrzucił ją na dół. Nic się nie poruszyło. Powoli i bardzo ostrożnie zaczął schodzić na dół. Gdy dotknął stopami gruntu, odetchnął z ulgą. Wilka nie było nigdzie w pobliżu, zatem Haran pognał, wciąż z duszą na ramieniu, z powrotem do karczmy. Panika przysłoniła mu rzeczywistość. Wszędzie widział płonące czerwienią oczy. Każdy krzak krył w sobie potwora. Kotlina wydawała mu się teraz śmiertelną pułapką, wrotami piekieł, najgorszym miejscem na ziemi. Poczuł się o niebo lepiej, gdy wrócił do normalnego lasu. Wciąż czuł na plecach czyjś wzrok ale wiedział, że niedługo wróci do ,,Rozjuszonego ogiera’’, a tam przecież to on był szefem i on ustalał zasady.
Panika zaczęła ustępować, gdy wyszedł na otwartą przestrzeń i zobaczył swój przybytek. Wpadł jak burza do karczmy i poraził go panujący w niej spokój. Była właśnie pora obiadowa. Goście składali zamówienia, a posługacze starali się zapanować nad chaosem. Za szynkwasem stał Jasiek, którego twarz rozpromieniła się na widok Harana. Widać nie bardzo odpowiadała mu rola szefa przybytku.
- Ale go długo nie było - zauważył Wa.
- Mam nadzieję, że u mojej żony siedział - Stary Job zachichotał jak dziecko. - Jeśli tak długo nad nią pracował, to na pewno już wyzionęła ducha!
- On? - zdziwił się Horacy. - Co najwyżej mógł ją za kolano złapać.
- I bardzo dobrze! Bo na tej wysokości ma wszystko co najlepsze.
Karczmarz przypomniał sobie, że jeszcze nic tego dnia nie jadł, a kac zniknął jeszcze w lesie. Bez słowa pomaszerował do kuchni.
- Gdzieś ty był? - ryknęła Wanda na jego widok. - Kochaneczku - dodała, zapewne w jej mniemaniu uwodzicielskim tonem.
- Interesy - mruknął Haran i zabrał się za chleb i cielęcą polewkę.
- Szlachcice już odjechali i kazali przekazać, że byli bardzo źli, że musiał ich obsługiwać jakiś smarkaty chłopak.
Mężczyzna skinął jedynie głową, wypędzając z myśli dwa świecące czerwienią punkciki.
- Bard zażądał podwójnej zapłaty, ale wytargowałam pięćdziesiąt dublonów do pierwszej ceny.
- Yhym.
- Łosz cię szlag jasny trafi, krew nagła zaleje! Co jest z tobą? Ducha żeś zobaczył?
- Mam po prostu kaca.
Żona spojrzała na niego krytycznie, fuknęła coś pod nosem i zostawiła samego.
Reszta dnia przebiegała normalnie, chociaż Haran nie był tak zaradny, jak zwykle. Wciąż czuł narastające z każdej strony zagrożenie. Zupełnie jakby karczma była sanktuarium, nad którym zbierały się burzowe chmury.
O zmroku pojawił się bogaty kupiec. Jasiek wyszeptał konspiracyjnie, że koń nowo przybyłego ma bardzo bogatą uprząż. Karczmarz nie był już taki skory do służalczości i przestał nawet myśleć o monetach wesoło pobrzękujących w sakiewce gościa.
Gdy ostatni klient poszedł na piętro do swojego pokoju, Haran odetchnął z ulgą. Sam tak bardzo marzył o ciepłym łóżku, że było mu wszystko jedno, kto będzie obok niego spał.
W głównej izbie został tylko on i Suchar, krojący udko kurczaka na malutkie kawałeczki.
- Zamykamy zaraz.
- Fak fofie fana - z pełnymi ustami Suchar mówił jeszcze mniej wyraźnie, niż zwykle.
Karczmarz jeszcze raz rozejrzał się po sali i... wciągnął głośno powietrze. W najciemniejszym rogu stała jakaś postać. Wydawała się być utkana z ciemności, zlewała się z otoczeniem. Haran zmrużył oczy, pocieszając się, że coś musiało mu się przywidzieć. Niestety, mara nie znikła, nabrała wyraźniejszych kształtów. Był to człowiek albo przynajmniej coś o kształcie dorosłego człowieka, w czarnej szacie z długimi rękawami i kapturem. W sali rozległ się metaliczny brzdęk. Suchar upuścił widelec i zaczął się wpatrywać w nieznajomego.
- Z... zamknięte już - powiedział karczmarz, doskonale zdając sobie sprawę, że te słowa nic nie znaczą.
Czarna postać nie zareagowała. Miała opuszczoną głowę i zdawała się lekko kiwać.
- Zamknięte! - powtórzył dobitnie mężczyzna, po czym spojrzał na Suchara.
Osiłek zawahał się. Nawet on nie był na tyle pozbawiony wyobraźni, by nie bać się w takiej sytuacji. Wstał i zaczął powoli zbliżać się do nieznajomego.
- Samknięte! - jego pewność siebie malała z każdym krokiem. - Wychofcie bo...
Głowa ukryta w kapturze podniosła się. W ciemności rozbłysnęły dwa, czerwone punkciki. Suchar poczuł dojmujący ból w klatce piersiowej. Zajęczał i upadł na kolana.
- Cóż to? - głos zdawał się dobiegać nie tylko z ciemnego kąta, ale i dudnić w czaszkach dwóch przerażonych mężczyzn. - Odmówicie mi gościny?
Haran pomyślał o kuchni, ale drzwi za nim zamknęły się z hukiem.
- Dość już dziś uciekałeś - czarna postać mówiła szeptem, ale doskonale było ją słychać. Gdyby wąż nauczył się mówić, właśnie takie wydawałby odgłosy. Syk przypominający szelest liści, kojarzył się z drwiącym szeptem śmierci. Już czas. Myślałeś, że będziesz żył wiecznie?
Nieznajomy wyszedł na środek izby. Światło padające ze świeczników ukazało otuloną w ciemną szatę postać. Pod kapturem widać było tylko dwa szkarłatne światła. Wzrok Harana przykuł jednak pas przybysza. A raczej jego dwie zwisające końcówki. Na jednej z nich widniał maleńki, czerwony emblemat - dwa węże oplatające drzewo.
- Gdzie jest miecz? - spytał opatulony czernią potwór.
Milion dublonów znów pojawiło się w głowie karczmarza, pokonując dojmujący strach.
- Nie wiem o czym mówisz. - odparł z wahaniem.
Przybysz machnął ręką i Suchar, popchnięty niewidzialną, siłą uderzył z impetem w ścianę, po czym osunął się bezwładnie na posadzkę.
- Ja... naprawdę... - wyjęczał Haran, ale nie zdążył dokończyć myśli. Mag wystawił dłoń i mężczyzna poczuł silne uderzenie w pierś. Przeleciał nad kontuarem i uderzył plecami w półki z szklanymi butlami. Leżąc na posadzce słyszał, jak przez mgłę, że ktoś próbuje bezskutecznie wyważyć drzwi od kuchni. W końcu zebrał się w sobie i wystawił głowę nad kontuar. Szkarłatne punkciki były tuż przy jego twarzy.
- Musisz powiedzieć - wysyczał przybysz i położył rękę na ladzie.
Rękaw wydawał się być pusty, ale po chwili wyszły z niego dwa olbrzymie, bo wielkości męskiej pięści, czarne, owłosione pająki. Karczmarz cofnął się z obrzydzeniem.
Nieznajomy wyprostował się nagle, jakby coś go ugryzło. Uniósł głowę do góry, wyglądał jakby węszył. Z kaptura dobiegały odgłosy wciąganego powietrza.
- Jestem tuż za tobą - wyszeptał po chwili. - Powiesz coś o mojej obecności albo o mieczu, to zginiesz.
Haran wytrzeszczył na niego oczy. Jego zdumienie przeszło w szok, gdy czarny mag stał się przeźroczysty, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu.
Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wszedł wysoki mężczyzna. Miał na sobie niesamowitą zbroję, wykonaną z brązowego metalu, z kolcami wystającymi w miejscach złączeń. Na barkach leżały płyty, które spokojnie mogłyby posłużyć karczmarzowi za patelnie. Dwa wyrastające z nich rogi niemalże stykały się nad pokrytą blond włosami głową bohatera.
Nieznajomy omiótł pomieszczenie niebieskimi jak lód oczyma i zatrzymał wzrok na Haranie.
- Karczmarzu - miał miły, lecz nie zniewieściały głos. Przywodził na myśl sprawiedliwego i troskliwego suwerena. - Nazywam się Lord Reseril i jestem paladynem Zakonu Strażników Świętej Bramy. Wiem, że był u ciebie młody akolita Padro i zostawił u ciebie miecz. Muszę go odzyskać.
Właściciel ,,Rozjuszonego ogiera” nie mógł się powstrzymać i spojrzał w dół. Po nodze pełznął mu jeden z czarnych pająków i zbliżał się powoli w stronę krocza.
- Nie wiem o czym mówicie, panie - głos mu tak drżał, że musiał sobie przystawić dłoń do gardła. Pomyślał, że jedyne czego chce, to by wszystko wróciło do normy i by powrócił upragniony święty spokój. Przypomniał sobie, jak jego jedynym problemem było czterech zrzędliwych starców. - Nikogo takiego tu nie było.
Paladyn powoli podszedł do kontuaru. Nosił miecz na plecach, bo za głową widać było piękną, złotą rękojeść, zwieńczoną sporej wielkości głowicą. Kawał złota, za który można by kupić trzy takie karczmy. Myśl ta pojawiła się w głowie Harana i tłukła się w niej niczym natrętna osa.
- Jesteś pewien? - spytał nowo przybyły. Jego wzrok zdawał się przeszywać ciało i zaglądać w sama duszę. - Wiesz, nie tylko ja szukam tego miecza.
- Doprawdy?
- Tak. Lepiej zrobisz, jeśli to ze mną podzielisz się swoją wiedzą. Gwarantuję ci bezpieczeństwo - zawahał się, po czym położył dłoń na ramieniu gospodarza. - Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie to ważne. Losy całego świata mogą od tego zależeć.
Przemawiał z prawdziwą determinacją i pewnością. Uwaga Harana była jednak bardziej skupiona na stworzeniu, które właśnie wpełzło mu pod koszulę.
- Widzę, że coś cię trapi. - kontynuował paladyn. - Zrzuć to z siebie.
- Chciałbym - odparł płaczliwym tonem karczmarz.
- Wiem, wiem. Spowiedź bywa bolesna. Jeśli wiążą cię jakiekolwiek tajemnice albo przysięgi, to unieważniam je. Zdejmij ten ciężar ze swojej piersi.
- Kiedy nie mooogę - Haran był już bliski płaczu. Czuł na brzuchu osiem wciąż ruszających się nóżek.
- Proszę cię! Odrzuć to plugastwo spod swojego serca. Jestem paladynem, stoję po stronie wszystkich dobrych ludzi. Słuchaj się mnie, a zostaniesz nagrodzony, nie ma się czego bać.
- Odejdźcie już, błagam.
- Zaufajcie mi. Ja wiem...
Tym razem drzwi tak mocno uderzyły w ścianę, że aż cały budynek się zatrząsł. Do środka weszło dwóch mężczyzn z obnażonymi mieczami. Karczmarz rozpoznał jednego z nich.
To był ten, który wspomniał, że za znalezienie miecza wyznaczono milion dublonów nagrody. Drugi gość był znacznie niższy. Miał poznaczoną bliznami twarz i krótkie, rude włosy. Nosił na sobie skórzaną zbroję i dziwne, lekko świecące rękawiczki.
- To właśnie on, szefie - powiedział ten wyższy, wskazując na karczmarza.
- Gdzie jest miecz?- zagadnął rudy, nie zwracając uwagi na przenikliwe spojrzenie paladyna. - Wiem, że zostawiono go u ciebie. Gadaj.
Haran czuł na plecach dziwny powiew. Zupełnie, jakby ktoś mu dyszał w kark. Zdawał sobie sprawę, że to nie było złudzenie.
- Już mówiłem. Nie było tu żadnego miecza.
- Człowieku, czy wiesz kto to jest? - wyższy z przybyszów pokręcił głową z niesmakiem. - To Rudy Bilus. Na pewno o nim słyszałeś, co?
Tym ,,co’’ zakończył jak splunięciem, ale gospodarz nie zwrócił na to uwagi. Dobrze wiedział kim był Rudy Bilus. Przywódca lokalnych banitów, znany również jako Postrach Karawan lub Ryża Śmierć. Nieuchwytny przez prawo, czczony przez gildię złodziei i opiewany przez bardów. Powiadano, że jest zwinny jak kot i potrafi biegać po pionowych ścianach. Haran płacił nawet haracz jego bandzie, by zostawili ,,Rozjuszonego ogiera’’ w spokoju.
Postrach Karawan nie doczekał się odpowiedzi, więc ruszył do przodu.
- Chwileczkę... - zaczął Lord Reseril i wystawił rękę. Bilus wywinął się szybkim piruetem i podszedł do kontuaru.
- Mów durniu! - trzasnął Harana w twarz. Karczmarz upadł na posadzkę i usłyszał głos paladyna:
- Ten miecz należy do Zakonu Strażników Świętej Bramy. Od niego zależą losy świata.
- Nic mnie nie obchodzą losy świata - odparł Bilus, przedrzeźniając podniosły głos rycerza. - Jest wart milion dublonów.
Właściciel ,,Rozjuszonego ogiera’’ czuł na piersi czarnego pająka. Wiedział, że jeśli powie coś nie tak, to mały potwór wbije mu zęby w serce. Wstał i wyznał płaczliwym tonem:
- Panowie, błagam idźcie. Nie ma tu żadnego miecza.
- Hej! - Bilus spojrzał na niego srogo. - Nie próbuj ze mną pogrywać. Był już dzisiaj taki jeden. Jakiś wielki urzędniczyna, który myślał, że wszyscy mają mu się kłaniać. Tak mu nakopałem, że się we własne buty zesrał. Pytam się więc po raz ostatni: gdzie jest ten cholerny miecz?
- Nie odpowiadaj - Reseril dobył miecza. Ostrze zapłonęło żywym ogniem.
- Nie, nie - przestraszył się karczmarz. - Ostrożnie z tym.
- Nikt nie będzie w mojej obecności stosował przemocy i przyznawał się do przestępstw - ogłosił paladyn. - Twoja sława, Rudy Bilu dotarła nawet do szlachetnego Zakonu. Pójdziesz ze mną.
- Panowie, spokojnie - Haran wyczuwał nadchodzącą katastrofę.
- Spróbuj mnie tylko dotknąć, klecho - Bilus wyjął z zanadrza dwa sztylety i stanął na ugiętych nogach.
Lord Reseril zamachnął się i uderzył mieczem. Przeciwnik odskoczył i płonące ostrze roztrzaskało w drzazgi najbliższy stolik. Postrach Karawan stał już za plecami rycerza i przymierzał się do ciosu. Za wolno. Paladyn okręcił się na pięcie i wyprowadził cios z półobrotu. Kolejny stolik zmienił się w płonące szczapy.
- Przestańcie! - krzyknął gospodarz, ale nikt go nie słuchał.
Bilus wskoczył na plecy Lorda Reserila i przystawił mu do gardła jeden ze sztyletów. Rycerz błyskawicznie się pochylił, sięgnął ręką za plecy, złapał rudego za nadgarstek i rzucił go w przeciwległy koniec sali. Ryża Śmierć leżał teraz wśród resztek kolejnego stolika. Jego wysoki kompan wytrzeszczył oczy i uniósł ręce do góry na znak kapitulacji. Paladyn uśmiechnął się lekko, zdjął z szyi złoty amulet w kształcie łzy i wypowiedział magiczne słowo. Świetlisty blask wypełnił pomieszczenie.
Rycerz szedł już w stronę podnoszącego się Bilusa, gdy na środku pomieszczenia zmaterializował się czarny mag. Wszyscy zamarli wpół kroku.
- Tak sądziłem, że jest tutaj coś plugawego - wycedził Lord Reseril.
- Nie dostaniesz tego miecza - spod kaptura dochodził przesycony nienawiścią szept. - Jest własnością Panów Podziemi i to właśnie do nich powróci.
- Miecz jest mój - wybełkotał Rudy Bilus podnosząc się z ziemi.
Z rękawów czarnej szaty wyłoniły się brązowe, pokryte liszajami dłonie. Czarny mag wymamrotał zaklęcie i pojawiły się nad nimi dwie kule ognia. Paladyn stanął w rozkroku i uniósł miecz nad głowę.
- A więc to tutaj rozegra się ostateczna bitwa między dobrem, a złem - powiedział z namaszczeniem.
- Nie, tylko nie tutaj - jęknął Haran. Miał już wszystkiego dość i zaczynało mu być wszystko jedno, że po piersi pełzał mu wielki, obrzydliwy pająk.
- Bolko! - Rudy zwrócił się do kompana - Zajmiesz się tym czarnym.
Czerwone oczy ukryte pod cieniem kaptura rozbłysnęły. Deski podłogi w dwóch kątach sali wyleciały w powietrze. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy z powstałych dziur wyłoniły się dwa szkielety. Stwory trzymały długie, straszliwe zardzewiałe miecze. Omiotły pomieszczenie pustymi oczodołami i skierowały się w stronę maga.
- DOŚĆ! - ryknął karczmarz. Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Przybytek nadawał się już tylko do remontu. Haran nie wydałby jeszcze na niego majątku, ale niewiele brakowało.
- Przestańcie walczyć! Nie ma tutaj waszego cennego miecza! Nie ma go! Wyrzuciłem go do...
Drzwi po raz trzeci się otworzyły i do środka weszło trzech mężczyzn. Dwóch ubranych na niebiesko strażników miejskich z halabardami i mały człowieczek z siwą bródką, z przekrzywionymi okularami. Miał potwornie zmasakrowaną twarz. Lewe oko znikało pod opuchlizną, a nos był złamany. Właściciel ,,Rozjuszonego ogiera’’ zdał sobie sprawę, że do lokalu wreszcie zawitał spóźniony poborca podatkowy.
- To on! - zaskrzeczał urzędnik, wskazując Rudego Bilusa. - To on na mnie napadł, bierzcie go!
- Tylko spróbujcie! - Rudy zerknął na kompana. - Bolko, do mnie.
- WON! - wrzasnął karczmarz, zdzierając gardło i tocząc pianę z ust. Złapał leżący nieopodal wałek i uderzył się z całej siły w pierś. O dziwo, rozległ się dźwięk, jakby trafił w coś miękkiego. - Zabierajcie swoje sprawy i precz z lokalu! Nie ma tu waszego miecza, wyrzuciłem go do kotliny na południe stąd.
- Kłamiesz - syknął czarny mag. - Przeszukałem całą kotlinę, nie ma go tam.
- C...co? Jak? - Haran stracił rezon. - Niemożliwe, wrzuciłem go tam.
- Nic mnie nie obchodzi żaden miecz - zatrajkotał poborca. - Brać tego bandytę!
- Chwileczkę - powiedział jeden ze strażników, a w jego głosie słychać było chciwość zmieszaną w równej proporcji z żądzą. - Jeśli chodzi o ten miecz co myślę, to wyznaczono za niego aż milion dublonów nagrody! Jeszcze raz... gdzie on jest?
- Yhm yhm - po sali rozległo się donośne kaszlnięcie. To Suchar zebrał się w końcu z podłogi i rozejrzał się po zebranych. - Jefli Fanowie Fufią o fym fięfnym miefu z węfami to wifiałem go wifiaj w fawie pferfy obiafofej. Stafy Fdun chwalił fię fim przed całą fiofką. Fifiałem na fłasne ofy.
- Co on powiedział? - spytał Bilus, przerywając ciszę, która nastała po przemówieniu osiłka. Wszyscy spojrzeli w stronę Harana.
- Powiedział, że dzisiaj w czasie przerwy obiadowej widział, jak Stary Zdun chwalił się nim w wiosce.
Karczmarz doznał olśnienia. Przypomniał sobie, że jak wrócił do ,,Rozjuszonego ogiera’’ po wyrzuceniu miecza, to staruchy kłóciły się o coś zawzięcie. Pamiętał, że coś mu wtedy nie pasowało. Brakowało Zduna! A więc stary pierdoła śledził go przez cały czas, a później znalazł wyrzucony skarb.
- Tak, to prawda! Zdun ma miecz. Jest w najbliższej wiosce na wsch...
Nie zdążył dokończyć zdania. Czarny mag zmienił się w znajomego już wilka, wyskoczył przez najbliższe okno i zniknął w ciemności nocy.
- Za nim! - krzyknął Bilus, odbił się od krzesła i zanurkował w ciemność.
- Nie pozwólcie mu uciec! - rozkazał poborca i wraz z dwoma strażnikami wybiegł przez frontowe drzwi.
Lord Reseril skinął karczmarzowi głową i pobiegł w ich ślady. Po chwili Bolko zrobił to samo. Szkielety popatrzyły się na siebie i rozpadły się w proch.
- Ale fię porofiło- westchnął Suchar, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Haran wciąż patrzył się na frontowe drzwi. W końcu westchnął z ulgą, a wtedy coś za nim huknęło i zobaczył przy sobie cielsko swojej żony.
- Co tu się stało? - wrzasnęła. - Nie mogłam otworzyć żadnych drzwi. Jak zaczarowane. Kto tu zrobił taki burdel? - dodała po chwili.
- Nikt - odrzekł ciężko karczmarz. - Nic się nie stało. Możesz już iść spać.
Właściciel ,,Rozjuszonego ogiera’’ wiedział, że pozbył się nie tylko poważnego problemu z mieczem, ale i innego, mniej dokuczliwego, ale bardziej powszedniego. Uśmiechnął się do swoich myśli i powiedział:
- Od jutra wszystko będzie lepsze.
Kulawy Wa, Stary Job i Horacy wracali chwiejnym krokiem z kolejnych, nocnych przygód. Tym razem rozrabiali bimberek, skrupulatnie produkowany przez tego ostatniego.
- Zdrowo pochlalim - oznajmił z dumą Job.
- Oj, zdrowo - przyznał Wa.
Noc była ciepła, alkohol krążył we krwi i czuli, jakby znów mieli zaledwie po czterdzieści lat.
- A z tym Zdunem, to wiedziałem, że tak będzie - oznajmił Horacy.- Zawsze był z niego kawał chama.
Stary Job ożywił się i omal nie potknął o własne nogi.
- No właśnie! A odkąd znalazł ten miecz, to jeszcze gorszy się zrobił. Dbał o niego bardziej, niż o własne jaja.
Roześmiali się serdecznie i przystanęli w pół kroku. Zza zakrętu wyłoniła się płonąca chata.
- O, ja! - ucieszył się Wa. - Toż to chałupa Zduna!
- Ciekawe, co się stało? - zainteresował się Horacy. - Może Haran dowiedział się, że staruch dobierał się do Wandy?
Starcy przystanęli na chwilę i podziwiali wielkie języki ognia.
- To jak? - spytał Wa. - Jutro o tej samej porze?
- Pewnie.
Uściskali się i rozeszli w swoje strony, nie patrząc już ani razu na płonący dom.
* * * * *
Korekta: S_p_i_d_e_r
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...