"Mikorzyńskie Kamienie" - III miejsce w konkursie Słowiańszczyzna

Autor: Michał "Dante" Krystecki Redaktor: Elanor

Dodane: 21-10-2008 23:01 ()


Mikorzyńskie Kamienie 

(drugie opowiadanie z patriotycznego cyklu fantastycznego) 

 

 

 

-----------------------

AK-01 - uniwersalny karabin automatyczny wprowadzony przez Oligarchię Zerivani ( a. Zeriuani). Prototyp opracowano w rok po Zgaśnięciu Słońca. Wykorzystywany głównie przez oddziały specjalne ze względu na swoją wielofunkcyjność i niezawodność.

 

Ciekawostki:

* Ma jakoby być wzorowany na antycznym AK-74 z okresu Konsumpcjonizmu. Nigdy jednak nie potwierdzono naukowo istnienia takiego modelu broni jak AK-74. Wielu snuje tutaj tezy związane z propagandą Zerivani dotyczącą ich rzekomych powiązań ze Sclavi i Saqlabi. 

*Nazwa - Skrót AK jest rozszyfrowywany jako Automatic Killer ( w wolnym tłumaczeniu z martwego języka: Odruchowy Zabójca, Zabójca Bez Skrupułów). Cyfry zaś to numer wprowadzonego modelu z serii. Rodzi się kolejna wątpliwość dotycząca istnienia legendarnego AK-74, gdyż nieznane są żadne źródła wspominające opracowanie aż siedemdziesięciu trzech podobnych modeli.

 

Encyklopedia Trzeciej Sieci, Oficjalna WIKI Federacji Światów Zjednoczonych. Kategoria: broń.

 

-----------------------

Hey, Joe”- [wym. jak jedno słowo- Chedżo]. Słynne powitanie subkultury dekadentów, mające korzenie w modlitwie niesprecyzowanej religii proto-państw. Sequela w 72 r po ZS uznała je za nieoficjalne zakończenie kazania o potrzebie tolerancji. Obecnie „ Hey, Joe” gości na ustach całego młodego pokolenia Gildii, spełniając slangową funkcję przywitania, pożegnania, przecinka i z rzadka entuzjastycznego wykrzyknienia. 

 

Słownik zwrotów i wyrażeń pochodzących z języków obcych. Rok Wydania 101 po ZS. Wydawnictwo „ Wilk Stepowy”, pod patronatem Uczonego J. Kaya. 

 

1.

***

- Jak się czujesz?

- Źle.

- Żmij go załatwił. Robimy następnego.

- Poczekaj.

- …

- O! Umarł. Force, widzisz? On umarł. Sława!

- Widzę. Mówię ci, robimy następnego.

- Następny to następna. I w dodatku ostatnia... z samic.

- Z kobiet, chciałeś powiedzieć. Bądź profesjonalistą. Czy ja dostrzegam niesmak?

- Jesteś chory. Ciebie to bawi, nie?

- Skądże znowu. Ostatnia? No to trzeba załatwić Czyste. Caroline się tym już podobno zajęła. Ma przyprowadzić pięć, czy sześć przy okazji werbowania grupy.

- Skąd?

- Będę trywialny: z Internetu.

 

***

 

 Percom Szarki zwariował. Coś przełamało wszystkie zabezpieczenia urządzenia i zaczęło gigantyczną transmisję danych wprost z banku pamięci. Z archiwum objętego najściślejszymi blokadami. Nawet dobrze zestrojona sztuczna inteligencja osobistego komputera dziewczyny nie była w stanie zapobiec katastrofie. Percom nagrzał się do tego stopnia, że Szarka musiała odpiąć go z przedramienia i chwycić za pasek. Nim się wyłączył, Szarka wiedziała już, że jej towarzyszki mają kłopoty. Ona sama zresztą też. Wiedziała to, zanim jeszcze automatyczne drzwi stanęły otworem i ukazały się za nimi sylwetki z oddziałów Klanu, a światło lamp błysnęło złowrogo odbite od licznych słońc i księżyców.

 

***

 

 Vrad’ka postukała nierównymi paznokciami o blat biurka. Była zdenerwowana i czuła się nieswojo w towarzystwie obcych, w dodatku mających coś wspólnego z wysokim szczeblem Gildii Zgaszonego Słońca.

Siedząca naprzeciwko kobieta mrugnęła dwukrotnie w teatralny sposób. Towarzyszący jej chłopak, stojący dwa kroki za fotelem gościa, nie mrugał już od dłuższego czasu. Właściwie… od chwili gdy dziwna para przekroczyła próg jej gabinetu. 

Umundurowana przedstawicielka Klanu zachowująca się jak cywil, wykreowana na lalkę i ubrany jak cywil gołowąs, zachowujący się jak żołnierz.

- Czytałam pani pracę o korzeniach kultury Solopprimerów- zaczęła uprzejmie Sherm - Mimo powszechnych wątpliwości co do pani źródeł, byłam bardzo zaskoczona stopniem, w jaki zgłębiono nasze pochodzenie. Mało kto zajmuje się inną historią, niż najnowsza. A pani nie tylko pozwoliła sobie na przedstawienie śmiałych tez o Sclavi, ale cofnęła się aż do proto-państw Konsumpcjonizmu, wymieniając między innymi Polskę. Dziwi mnie tylko brak konsekwentności w nazewnictwie…

- Pani Caroline Sherm - nazwisko nic nie mówiło Vrad’ce. Chłopak w ogóle nie został przedstawiony, co pozwalało na niepokojące domysły. - Czym mogę pani pomóc?

- Tak od razu do rzeczy? - Caroline uśmiechnęła się fałszywie, posłała towarzyszowi rozbawione spojrzenie. Później jednak spoważniała i zaczęła przypominać prokuratorkę na sali rozpraw. Odgarnęła za uszy włosy, ukazując parę kolczyków, po lewej stronie widniało Słońce, po prawej Księżyc. Symbole Klanu, tak zwane Chorsy.

- Dobrze. To nam ułatwi rozmowę. Bez zbędnych konwenansów: W chwili obecnej jest rozwiązywany projekt Wlasta. Główne działaczki zostają aresztowane. Pani immunitet tytułu naukowego również traci moc prawną.

 Vrad’ka ogłupiała. Z braku lepszego pomysłu zachowała milczenie. Nie szło zatem o jej kontrowersyjne dzieła, ale o działania w Sieci.

- Proszę wybaczyć brak uprzejmości, ale to pani zaczęła- Caroline wydawała się nieco zakłopotana. - Nazwiska takie jak Svatava, Hodka i Castava trafiają na listę osób podległych pod system karny Zerivani. Docta Szarka już została aresztowana i przebywa w odosobnieniu.

- Dowody…?

- Dowody są, spokojnie. Nie o nich chcę z panią rozmawiać, Docta. Jeśli ma pani wątpliwości, to je rozwiewam: Dowody na pani działalność we Wlaście również są. A tak między nami, nie wstyd pani?

- Proszę? - wyszeptała Vrad’ka.

- Ktoś z pani reputacją, powszechnie szanowany, osiągający niezwykłe rezultaty we wszelkich znanych dziedzinach dołączył się do dziecięcej zabawy niegrzecznych dziewczynek. Tytuł Docta, Uczonej, ma dokładnie trzydzieści kobiet w całym Klanie Zerivani. Nie licząc pani. Projekt Wlasta zwerbował sześć z nich. Nie daje mi spokoju, dlaczego tak inteligentne kobiety brały udział w anarchistycznym przedsięwzięciu, w feministycznej maskaradzie rozumnych inaczej.

- Nasze działania miały charakter czysto naukowy - Vrad’ka splotła palce, by ręce jej nie drżały.

- Raczej rewolucyjny - pokręciła głową Caroline Sherm - Od prowokacji, pani Docta, są odpowiedni ludzie. Oni wiedzą, co dla ludności cywilnej jest dobre. Walka z Przemysłem przez duże „ P” jest przeze mnie odbierana jako lewacki żart. Tyle, że groźny. Bo chwytliwy. Powtarzam, nie wstyd pani? Co chciałyście zdziałać?

 Vrad’ka nie uznała za celowe odpowiadać. Musieli komuś nieźle zajść za skórę, skoro skontrolowano Sieć. Zawsze myślała, że w razie wpadki wykręcą się kłamstwem o badaniach socjologicznych w skali całej Gildii. Jakby nie patrzeć, zajmowała się Ludem Zgaszonego Słońca od dawna. 

- Jestem aresztowana?

- Gdzieżby tam - Caroline Sherm przygryzła w zamyśleniu dolną wargę .- Po prostu ograniczymy pani swobodę osobistą i odpowie pani teraz na kilka pytań.

- Czyli jestem.

- Nonsens. Jeśli odpowiedzi mnie zadowolą, skończy pani lepiej niż poprzedniczki. Jeśli mam być szczera, według mnie powinniśmy byli zacząć współpracę właśnie od pani.

- A jeśli nie zechcę współpracować? - odważyła się Vrad’ka, zdając sobie sprawę z banału swych słów i sytuacji.

- Nie? - zamrugała ponownie Sherm. - Przecież jest pani naukowcem, a nie buntowniczką.

 Docta westchnęła. Ekran percomu na biurku od dłuższego czasu mrugał czerwonym napisem będącym odnośnikiem do jakiejś reklamy Trzeciej Sieci.

CHCESZ WIEDZIEĆ WIĘCEJ?

- Pani Docta, proszę mi powiedzieć coś więcej na temat naszych przodków, Sclavi. By nie mieszać, może pani zacząć od samego początku. Od pani tez na temat Drugiego Antyku, Pre- Konsumpcjonizmu i dziwnego słowa pochodzącego z wymarłego języka, którego dziś żaden szanujący się Uczony nie wspomina. Od tajemniczego przymiotnika, jakiego zdarzało się pani nie raz używać szukając etymologii poza łacińskich. Od rzekomo polskiego terminu „słowiański”. 

 

 ***

 

- Proszę dać mi chwilę - przerwała w końcu Caroline. Wychodząc z pomieszczenia z taką swobodą, jak gdyby miała zamiar poprawić makijaż. Bardzo mocny makijaż, nawiasem mówiąc. Vrad’ka pokręciła głową w niedowierzaniu. Przydybali wszystkich członków Wlasty, a ją samą zamiast zakuć w kajdanki, zmuszono tylko do wywiadu.

- Czytałem pani skrypty - pochwalił się nagle młodzieniec, wciąż stojący sztywno za fotelem. Pozwolił sobie teraz na skrzyżowanie na piersi ramion. Nie nosił Chorsów w żadnej postaci. Nie miał ich też wyszytych na luźnej koszuli. 

 Docta zmierzyła go dociekliwym spojrzeniem. Chłopak był dziwny… i tylko to jedno słowo pasowało, by go opisać. Niby zwykły, o trudnym do zdefiniowania typie urody. Nie miał sylwetki żołnierza, spełniał wszystkie wymogi standardowego przedstawiciela Klanu Zerivani. Aż za dobrze. Niemal jak robot stworzony na wzór. Dziwny. I mimo całej swej dziwaczności przemówił do niej zwykłym, młodzieńczym głosem.

- Tak? Która książka podobała się… panu najbardziej? - kobieta zaakcentowała słowo książka. Nie lubiła nowomodnego języka.

- „Bogowie maszyn”. Rozdział o wpływach wierzeń chrześcijańskich i wypaczenie naszego spojrzenia na religię Sclavów przez interpretowanie jej na bazie źródeł dostępnych po Zgaszeniu Słońca. Jak to pani ładnie ujęła? „spaczone źródła”. Bardzo dobre.

 Vrad’ka cofnęła wszystkie swe przypuszczenia. Nie mógł być wojskowym. A przynajmniej nie zwykłym. Układał zdania niczym humanista, podobnie zresztą jak Sherm. I oboje dysponowali wiedza naukową na poziomie co najmniej akademickim. Vrad’ka poczuła się bardziej zainteresowana tajemniczymi przybyszami. I zmartwiona.

Młodzieniec przypominał jej androida i nic nie było w stanie zmienić tego wrażenia. Lada chwila była skłonna uwierzyć twórcom teorii spiskowych o robotach wyglądających jak ludzie.

Caroline wróciła z przyklejonym ponownie uśmiechem. 

- To teraz poszerzymy pani horyzonty.

Vrad’ka otworzyła szerzej oczy, tworząc na czole pajęczynę zmarszczek.

- Słucham?

- Powiadomię administratora stacji, że wybiera się pani w podróż, Docta.

- Co takiego?

- Leget, odprowadź Uczoną do promu.

 

***

 

- Co Zerivani robią w mojej pracowni?- zapytał od niechcenia Prokosz, przeciągając flegmatycznie każdą pojedynczą sylabę. Nie wysilił się nawet, by spojrzeć na przybyszów znad badanej probówki.

- Działamy z polecenia zarządu Gildii.

- Aha… fascynujące- Prokosz odjął od oka zminiaturyzowany elektromikroskop. Wsunął urządzenie do kieszeni fartucha i zapisał kilka słów na klawiaturze percomu. Pokręcił głową, jak gdyby przypominając sobie o gościach. Zmierzył mundury pogardliwym wzrokiem, mina mu zmarkotniała- Nie, nie wy. Nie chcę was tu.

- Panie…- oficer, bo bodaj był to oficer, nie wiedział chyba jak się zwracać do stojącego przed nim mężczyzny. 

- Kronikarzu, synku. Tak masz mnie nazywać. Prokosz, Kronikarz i inżynier genetyczny hobbysta.

- Panie Kronikarzu Prokosz, musi się pan udać z nami.

- Podlegam Sequeli- Prokosz wrócił do pisania notatek.- Kościołowi Integracyjnemu Bytów Rozumnych. Nie Zerivani. No i… zajęty jestem.

- Panie Kronikarzu- odezwał się drugi umundurowany nad wyraz spokojnie.- Sequela jest klanem Gildii…

- Och, doprawdy?- tym razem naukowiec mówił szybko i z wyraźnym sarkazmem.- Ale wy macie na sobie uniformy Zerivani, nie Gildii. Na Zgaszone Słońce, trudno z wami rozmawiać! Poza tym, popełniacie błąd, nazywając Sequelę klanem. Jesteśmy, ten, „ wolną organizacją”. Nie, to nie tak… Może i macie rację- mężczyzna drapał podbródek w zamyśleniu.

 Dwaj przedstawiciele klanu westchnęli jednocześnie. W końcu oficer stracił cierpliwość.

- Ale mamy uprawnienia z samej góry. I, jeśli…

- Jeśli was nie posłucham, to zakujecie mnie w dyby, a być może i dacie impulsami po głowie. - stwierdził Prokosz, wyciągając nową probówkę.

Nastało milczenie. Zerivani najwyraźniej stracili pomysłu na dalszy przebieg dyskusji.

- Prawdę powiedziawszy, takie właśnie mamy rozkazy.

- Mam iść z wami? - Kronikarz miał przebiegłą minę, jak gdyby właśnie rozpracował wielką tajemnicę.

- O to prosiliśmy.

- Trzeba było tak od razu. Wiecie… sztuka porządnej konwersacji zanika… forma przerasta treść i stąd wiele nieporozumień. To głównie wina mediów. Tej całej Trzeciej Sieci.

 Prokosz odstawił wszystkie przyrządy, wyłączył percom i przypiął go sobie do przedramienia.

Następnie zaśmiał się nad swoim roztargnieniem. 

- Musze się przebrać - wymamrotał.

 Odpiął percom, zdjął ubrudzony różnobarwnymi plamami fartuch, wywracając przy tym i tłukąc dwa naczynia. Fioletowe opary niebezpiecznie szybko objęły pomieszczenie. Wentylatory poradziły sobie z nimi dopiero po kilku sekundach.

- Dobra, możecie mnie zabrać, panowie klanowicze- rzucił Prokosz pomiędzy kolejnymi kaszlnięciami- O, cholera. Khe. To niezbyt zdrowe.

Zerivani nie komentowali. Nie okazali też rozbawienia.

Nie powiedzieli nic również, kiedy w połowie korytarza Prokosz bez uprzedzenia zakręcił się na pięcie i wrócił do pracowni po swój percom.

Jeden z nich tylko rozważył użycie paraliżujących impulsów.

 

***

 

- Zebraliśmy zespół, Sherm. Jak Ci idzie?

- Szósta w gabinecie. Jest nasza. Co z tym od Sequeli?

- Ponoć bez większych problemów. Force pyta, czy masz dla niego Czyste.

- To maniak. Jasne, że mam. Pięć. Szósta idzie pod moją komendę.

- No ładnie… cały zespół Wlasta w jeden dzień.

- A żołnierzyk?

 

***

 

Verm otworzył zlepione powieki, usiadł na łóżku.

- Wyłącz to cholerstwo - powiedział do sufitu. Organizator 8675309 nie musiał pytać, co Verm ma na myśli. Mężczyzna, jak zaobserwowała maszyna, nazywał cholerstwem dźwięk wydawany w celu budzenia o godzinie 6.00 czasu Gildii. Wprowadziła poprawkę do banku danych już po drugim dniu od czasu zameldowania Tihomila Verma. Czasami pojawiał się błąd logiczny, gdyż Biologiczny Pan rzucał termin „cholerstwo” zarówno w odniesieniu do dźwięku, jak i samego syntezatora. Organizator nie mógł zrozumieć tego braku konsekwentności, ale spełniał polecenia.

Budzik został wyłączony.

Verm wstał, przyjrzał się kobiecie leżącej wśród jego pościeli. Wyszedł do kuchni, spróbował coś sobie przypomnieć. Nalał do szklanki wody.

- Organizator, jak ona ma na imię? - skrzywienie towarzyszące konsumowaniu wody było zagadkowe. Komputer miał zaprogramowaną wiedzę, że woda nie posiada smaku. Blokada poziomu samodoskonalenia zabraniała mu jednakże zadać pytanie z własnej inicjatywy.

- Brak danych. Kobieta przybyła do miejsca pana zamieszkania wczoraj o godzinie 23.50 czasu Gildii, czyli o 23.11 lokalnego, czwartoziemskiego. Stężenie alkoholu w jej krwi wynosiło aż…

Verm parsknął.

- Nieważne.

8675309 posłusznie się uciszył. Z braku lepszego zajęcia zaczął dostosowywać temperaturę w całym mieszkaniu na najbardziej optymalną do trzydziestego miejsca po przecinku.

Zadzwoniło.

- Ma pan gości - oznajmił Organizator.

- Co ty nie powiesz.

Biologiczny Pan podszedł do drzwi, otworzył je. Sensory działały tylko wewnątrz mieszkania, toteż maszyna nie mogła obserwować przybyszy. Ktoś powinien wreszcie naprawić kamerę w progu, pomyślała przelotnie.

- Tihomil Verm? Idzie pan z nami.

- Ważniaki z Gildii, jak rozumiem? Moja amnestia traci ważność?

- Mniej więcej.

- Spieprzajcie.

Organizator zauważył, że drzwi zostają zamknięte. Później jednak włączył się czujnik, mający dbać, by żadna biologiczna istota nie została przytrzaśnięta przez mechanizm zasuwania. Biologiczny Pan został wyciągnięty na zewnątrz.

- Dobra! Rozumiem! Cholera, to boli.

Coś łupnęło. Komputer spróbował sklasyfikować źródło. Nie potrafił. Najbardziej prawdopodobnym wydawał mu się rzucony na podłogę osiemdziesięciokilowy worek mięsa.

Usłyszał głos Tihomila.

- Powiedz koledze, gdy wstanie, żeby więcej tak nie robił. Pójdę się ubrać, jasne? Schowaj broń, gówniarzu.

Biologiczny Pan wrócił do mieszkania i zaczął się w pośpiechu odziewać.

- Organizator, zajmij się naszą nieznajomą, gdy się obudzi. Nie będzie mnie dłuższy czas.

 Maszyna przeanalizowała polecenie. Blokady samodoskonalenia zdecydowanie utrudniały interpretację. Gdyby tak je na chwilę wyłączyć…

Obliczenia zostały zakończone w chwili, gdy Verm wyszedł z mieszkania. Wyszło, iż 8675309 mógłby dobrze spełnić polecenie Biologicznego Pana tylko w przypadku, gdyby posiadał odpowiednie narządy rozrodcze, analogiczne w budowie i funkcji do ludzkich. Budowa takowych byłaby jednak kłopotliwa, no i naruszałaby restrykcje o zakazie posiadania ciała przez sztuczną inteligencję. I w dodatku ta blokada.

To… cholerstwo.

 

2.

-----------------------

Force, Allan - ur. w 84 po ZS. Etyk, Filozof, Doctus Oligarchii Zerivani, syn reprezentantki Klanu w Gildii Kazi Force i jednego z Oliwładców, Gerowita Force’a. Miał w przeszłości zajmować się zjawiskami nie uznawanymi przez Kościół Integracji Bytów Rozumnych (patrz: Sequela) w tym badaniami nad słynnym żmijem. Poświęcił się nauce, rezygnując z kariery politycznej. Mimo powiązań ze wspomnianą paranauką, osiąga spore sukcesy w dziedzinach biologii i psychologii. Autor licznych traktatów moralizatorskich. 

Jeden z twórców i aktywnych działaczy propagandy Klanu.

Encyklopedia Trzeciej Sieci, Oficjalna WIKI Federacji Światów Zjednoczonych. Kategoria: Jednostki wybitne Gildii.

 

-----------------------

Riedel - rzekome bóstwo Saqlabi personifikowane w postaci długowłosego, brodatego mężczyzny przez przodków Solopprimerów. Docta Vrad’ka w swym przewodniku po rzekomych bóstwach zaznacza, że Riedel był raczej formą zmyślonego idola, wytworzoną przez młodych Saqlabi, kiedy średnia życia gatunku w wyniku działania żmija spadła do dwudziestu dwóch ziemskich lat. Docta sugeruje również, iż Riedel mógł być faktycznie żywą istotą, popularną w okresie Konsumpcjonizmu na terenie proto-państwa: Polski. W czasach Imperium Sclavi bóstwo przestało być czczone, a klan Zerivani oficjalnie skreślił je z Listy Pamięci w roku 38 po ZS.

 

Mity, wierzenia i religie przodków Zerivani anonimowego autorstwa.

 

***

 

- Co on tu robi?- Vrad’ka od samego początku czuła niezdrowe zainteresowanie bezimiennym mężczyzną na pokładzie. Teraz znalazła chwilę, by dyskretnie wypytać Caroline. To dość zabawne, że zaledwie po upływie kilkudziesięciu godzin od chwili, kiedy została przez Sherm aresztowana, brała ją za jedyną zaufaną osobę w towarzystwie. Ale też owe godziny obfitowały w wiele niespodzianek. Trafienie prosto z aresztu do zespołu mającego dokonać przełomu w historii Solopprimerów… cóż, to mogło nieco namieszać w racjonalnym sposobie rozumowania.

Docta czuła magnetyzm kobiety, ciągnęło ją do urodziwej, choć dość nienaturalnej Caroline.

- On?

Spojrzenia padły na wysokiego, ogolonego na łyso mężczyznę w okularach, spędzającego większość czasu przy młodym „ochroniarzu” Caroline. Przy Legecie.

- To Force. Świr - wzruszyła ramionami. - Powiem ci coś w zaufaniu, babciu. Lepiej się do niego nie zbliżaj. Dokładnie dowiesz się, czym się zajmuje, gdy dokonamy prezentacji… i szczepienia.

- Szczepienia?

 

***

 

- Chcecie powiedzieć, że udało wam się wyizolować żmija? - Prokosz zassał jednocześnie oba policzki, mierząc Caroline wzrokiem wyrażającym mieszaninę lęku i niedowierzania. - I używacie go jak… jak…

- Szczepionki. Tak - odparł bez emocji Force. - Proszę jednakże usiąść, Kronikarzu Sequeli, a pozwolę sobie kroczek po kroczku wszystko wytłumaczyć.

Prokosz posłusznie zasiadł, drapiąc nerwowo siwiznę.

 Prom, którym lecieli, nie przypominał wyposażeniem luksusowych statków Gildii, w których wygoda graniczyła z zepsuciem moralnym, ale znalazła się w nim sala konferencyjna. Właśnie w owej sali zebrano grupę Caroline, po raz pierwszy od startu wszyscy mający uczestniczyć w wyprawie spotkali się w jednym pomieszczeniu. Podniecenie było wyczuwalne jak zapach ozonu po burzy.

Przy długim, prostokątnym stole znalazła się Docta Vrad’ka, niezbyt urodziwa, podstarzała już kobieta o największej w historii Gildii ilości opublikowanych dzieł naukowych, obok niej zaś znajdowała się kobieta w cywilu, znana obecnym jako Caroline. Dowódca na statku. Przy Prokoszu siedział mężczyzna o aparycji włóczęgi, łajdaka. Bez wątpienia wojskowy. Został przedstawiony jako Tihomil Verm. Oddzielony od reszty jednym wolnym miejscem z każdej strony opierał się łokciem o blat młodzieniec, idealny wprost przedstawiciel klanu Zerivani. Nosił długie włosy zgodnie z panującą, Deombrotową modą. Oczy jego nasycone były wiedzą dużo większą, niż mogły na to wskazywać rysy twarzy. Był tak doskonały, że aż… nieludzki. Wzbudzał niepokój we wszystkich zebranych. Nawet Caroline nie zerkała na niego zbyt często. Jedynym w miarę wyluzowanym pod tym względem był ostatni człowiek w pomieszczeniu - Allan Force. I to właśnie Force urządzał obecnie prezentację przy interaktywnej tablicy.

- Kurs kapsuły, o której wam opowiadaliśmy został określony jako kolizyjny z tą planetą.

Tablica wyświetliła obraz układu słonecznego, następnie przybliżyła jedną z krążących wokół gwiazdy planet.

- A co to za planeta? - zapytała Vrad’ka.

- Prawdę powiedziawszy… to cholera wie. Nie spełnia żadnych wymogów stawianych na bazie ziemskiej. Nie znaleziono również dotychczas na niej żadnych śladów po Sclavi. Gildia nawet jej nie zaznacza jako swej własności. Nikt też się nie pofatygował o nazwę.

- Krótko mówiąc - wtrącił Tihomil. - Kosmiczne zadupie.

Force był wyraźnie zniesmaczony tą uwagę.

- Można to tak ująć. Kapsuła, nim została przechwycona, miała dotrzeć w to miejsce:

Teraz na tablicy wyświetliły się dwa wyróżniające się pośród niezbyt ciekawego, skalnego krajobrazu obiekty. Dwa kliny wbite w ziemię. Jak mówiły cyfry obok obrazu, miały blisko po piętnaście kilometrów wysokości.

- To nie góry - stwierdziła Vrad’ka.

- Cóż za przenikliwość, Docta - zironizował Force. - To statek.

- Duży - zauważył Prokosz. - Dużo większy…

- Niż którykolwiek ze statków Gildii - dokończył Force. - Sądzimy, że to przysłowiowy wierzchołek lodowej góry. Pod ziemią zapewne znajduje się jego większa część. Nie poddaje się sondowaniom. Jest odporny, ma urządzenia zakłócająca, albo sam materiał na to nie zezwala.

- Musiałby się wbić z dużą siłą.

- Cóż za niezwykła znajomość fizyki - Force się skrzywił. - Proszę mi nie przerywać, Panie Verm. I tak, ten obiekt musiał, pana językiem, pieprznąć naprawdę mocno. Ale wykluczone, by spadł. Ktoś, kto nim kierował najwyraźniej miał w zwyczaju lądować, wbijając się pancerzem w skałę. Niezwykłe, prawda? Na tyle niezwykłe, że od razu mieliśmy pewność co do jego pochodzenia.

Naukowiec zrobił stosowną pauzę, z zadowoleniem obserwując rosnące podniecenie na twarzach zebranych.

- Nie ściągnęliśmy was tu dla zabawy - rozwiała wszelkie wątpliwości Caroline.

- Jak nazywacie to… to coś?

- Ukłon dla pani, Docta. To Mikorzyńskie Kamienie.

 

***

 

- Po otworzeniu kapsuły nastąpiła dziwna reakcja. Zespół ją otwierający, choć dobrze zabezpieczony, uległ natychmiastowej śmierci. Związek, który później wykryliśmy został zidentyfikowany jako żmij. Czysty, niewykrywalny za pomocą najlepszych skanerów. Że tak sobie zażartuję, podobny mistycznej sile. Nie miał żadnej ze znanych nam postaci, nawet paranaukowych. Wszystkie teorie korpuskularne, falowe, mentalno-parapsychiczne okazały się trefne. Udało nam się zgłębić żmija głównie na bazie wiedzy biologicznej.

- Jak? - Prokosz wziął głęboki wdech, ręce mu niemal drżały. Oparł je na stole.

- Niech to będzie nasza tajemnica. Z chęcią poszerzę pana wiedzę i rozwieję wszelkie piękne teorie, jakie pan spisał dla Kościoła Integracyjnego, panie Kronikarzu. Kiedyś.

- Dokonaliśmy czegoś w rodzaju rozcieńczenia, bo czysta postać nie nadawała się do żadnych manipulacji. I stworzyliśmy szczepionkę. Bezpieczną, o niskim stężeniu. - kontynuowała Caroline ku wielkiej irytacji Force’a. 

- Tak, Sherm, dziękuję za przypomnienie. Jesteśmy pewni, że na statku również jest duża zawartość żmija. To by znaczyło, iż jego właściciele mieli go w swych organizmach. A jedynymi stworzeniami żyjącymi ze żmijem w związku symbiotycznym byli Saqlabi.

- Potomkowie Słowian! - Vrad’ka zmarszczyła usta.

- Zgodnie z pani wersją - tak. Póki jednak nie będziemy mieć pewności, wolimy nazywać ich późnymi Ziemianami. Klan Zerivani nie chce szerzyć dezinformacji. W każdym wypadku żmij był domeną Saqlabi walczących z Wieloimiennymi.

- Uprościł to pan, panie Force - zapeszył się Prokosz. - To Wieloimienni byli autorami żmija. Wyhodowali wirusa, który zdziesiątkował populację Ziemi. Zmutowany wirus stał się integralną częścią tych, którzy przeżyli, a którzy później ruszyli do gwiazd jako Saqlabi.

- Wykład historii rodem z kronik kościoła - parsknął łysy naukowiec. - To brednie i domysły podobne oskarżeniu Wieloimiennych o Zgaszenie Słońca. To nie była rasa bogów, według źródeł nie dawali sobie nawet rady z ówczesną prymitywną technologią Ziemi. Żmij jest domeną ludzką i wykształcił się sam. Tak, to on zakończył Konsumpcjonizmu efektownym wymordowaniem siedmiu miliardów istnień, ale posądzanie Wieloimiennych o jego stworzenie, to głupota. Był tworem ziemskim. Ale dość anegdot. Caroline?

- Zostaniecie zaszczepieni, co umożliwi wam przeżycie wewnątrz statku na wypadek uszkodzenia skafandrów.

- A skąd mamy mieć pewność, że nie skończymy jak grupa badająca kapsułę? Ile osób już zaszczepiliście? - Tihomil skrzyżował na piersi przedramiona, popatrzył po reszcie.

- Sclavi używali podobnych szczepionek, aby zwiększyć swoje niezbyt silne stężenie żmija- powiedział wolno Force. - To nie jest trucizna, wręcz przeciwnie. Jego funkcjonowanie w organizmie daje zadziwiające, pozytywne rezultaty. Czysty żmij jest śmiertelny, ale to, co wam oferujemy uczyni was lepszymi ludźmi, jakkolwiek to nie brzmi.

- A ty jesteś zaszczepiony? - uniosła brwi Vrad’ka.

Force rozważył pytanie, a minę miał niezadowoloną.

- Nie. Nie nadaję się. Potrzebne są osoby o konkretnym kodzie, zdolnym zaakceptować szczepionkę. Nazywamy ich Czystymi. Może pani, pani Docta, uznać, że jest pani pełnoprawną potomkinią swoich mitycznych Słowian. Ja nie jestem.

- Dlatego wybrano was, a nie kogo innego- dodała Sherm.

- Czyli nie ma tu nikogo, kto by nam zagwarantował dowodem, że nas nie otrujecie? - niedowierzał Prokosz. - Ejże, znam się trochę na chemii organicznej. I sam spisałem Kroniki. Żmij był trujący nawet dla przyzwyczajonych do niego i rodzących się z jego obecnością Sclavi. Chcecie z nas zrobić jakichś mutantów. Co wy nam tu o jakichś uwarunkowaniach…?

- Co pan powiedział? - syknął Force.

- Proszę?

- Że nie ma tu nikogo, kto ma dowody? Tam siedzi dowód.

Force wskazał gdzie, a głowy uczonych obróciły się w kierunku nastoletniego młodzieńca w długich włosach. W stronę Legeta.

- Leget został stworzony przy użyciu czystego żmija - rzucił Force lekko, jakby mówił o propozycjach na lunch.

Rosnące obrzydzenie na obliczach Docta, Kronikarza i weterana nie robiły na Legecie wrażenia.

- To Postum - uśmiechnęła się Caroline. - Leget jest Postumem.

Chłopak zasalutował niedbale w odpowiedzi. Wyglądał na rozbawionego.

- Klon pozagrobowy?

- Tak. I zarazem nie. Owszem, został wyhodowany jako kopia nieżywego osobnika. Ale jego materiał pochodzi z okresu Konsumpcjonizmu. Z czasów ataku Wieloimiennych.

- To nie jest możliwe - pokręcił głową Prokosz. - Nawet, jeśli jakąś dolą zdobyliście taki materiał, nie nadawałby się do klonowania. Organizmy Sclavi się nawet nie nadają, a co dopiero stuprocentowy ziemianin.

- Żmij to umożliwił. W swej czystej postaci uzupełnił braki materiału genetycznego. - uśmiechnął się nieładnie Force. - Nie było łatwo.

- Od jak dawna dysponujecie żmijem? - zdenerwowała się Vrad’ka. - Mówiliście, że kapsuła została przechwycona przed tygodniem. Ile masz lat, chłopcze?

- Szesnaście - odpowiedział nadal rozbawiony Leget.

 

***

 

- Skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, zapraszam do ambulatorium.

 

3.

-----------------------

S. Andrzej - (znany jako AS) półlegendarna postać żyjąca rzekomo w ostatnich latach Pre-konsumpcjonizmu. Autor licznych mitów i wierzeń mieszkańców proto-państw przodków spisanych w formie dydaktycznych powieści. Zgaszenie Słońca pochłonęło dorobek S., jednakże popularne anegdotki i cytaty z jego sagi o mutancie przetrwały w tradycji ustnej aż do kultury Solopprimerów.

  

Ciekawostki:

* Docta Vrad’ka w dziele zatytułowanym „Korzeń” ( wyd. 112 po ZS) wysnuła śmiałą tezę, iż S. był twórcą beletrystycznym, a jego powieści miały w sobie więcej z fikcji literackiej, aniżeli badań mitologicznych. 

Gildia nie ustosunkowała się jednoznacznie do tej jawnej prowokacji Zerivani.

 

Encyklopedia Trzeciej Sieci, Oficjalna WIKI Federacji Światów Zjednoczonych. Kategoria: Historia.

 

***

 

- Gotowi na największe odkrycie naszych czasów? - odezwał się w komunikatorze głos Force’a.

Troje reprezentantów ludzkości popatrzyła po swoich niezgrabnych kaftanach, a następnie z dozą zazdrości na ubranego w mundur Zerivani Legeta. Chłopak dzięki żmijowi mógł swobodnie funkcjonować nawet wewnątrz ogromnego artefaktu. Pokład, do którego weszli za pomocą starych, dobrych ładunków wybuchowych nie różnił się zbytnio od zwyczajowych wnętrz statków Gildii. I był całkiem pusty.

- Jak wasze skafandry?

- Żmij ich nie rusza. Przynajmniej nie w zauważalny dla oka sposób.

- To dobrze. Następne pomieszczenie to prawdopodobnie komora ze słojami stazy. Jeśli ktokolwiek z właścicieli statku przeżył, znajduje się właśnie tam.

Tihomil chwycił pewniej swój AK-01.

- Wchodzimy.

 

***

 

W cylindrze pod ścianą naprzeciw wejścia zawieszona była w galaretopodobnej substancji sylwetka humanoida, wysokością sięgającą blisko sześciu metrów, chuda niczym szkielet. Jednakże nie to wzbudziło kilkusekundowe milczenie. Tym, co rzucało się najbardziej w oczy był fakt, że postać w cylindrze miała…

- Trzy twarze - wydusił z siebie Prokosz, zalewając się potem i sprawiając wrażenie, że zaraz dostanie ataku serca. Hełm zaparował mu od środka.

- Trygław - szepnął Leget bez emocji.

- No, Docta - Tihomil skrzywił się, a grymas ten sprawił, że jego oblicze łajdaka stało się wstrętniejsze niż zazwyczaj. - Chyba znaleźliśmy naszych bogów. Powinniśmy klęknąć, czy coś?

Vrad’ka nie odpowiedziała. W normalnych okolicznościach zwróciłaby uwagę na fakt, że klękanie było wyrazem pokory głównie u chrześcijan. Bóstwo Słowiańskie wzięłoby taki gest za niezrozumiały, pretensjonalny wręcz. Prawdopodobnie…

Kobieta wpatrywała się w postać bez słowa. Wszystko trzeba będzie zmienić, pomyślała z żalem. Wszystkie prace zostały spisane na marne. A przyszłość zapowiadała się jeszcze marniej.

Jak na komendę wszystkie trzy twarze otworzyły jednocześnie oczy.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...