Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów - recenzja trzecia
Dodane: 05-10-2008 19:46 ()
"The shroud of the dark side has fallen. Begun, the Clone War has." (Mistrz Yoda, Epizod II - Atak Klonów)
1999 - Epizod I - Mroczne Widmo (E1MW). Wchodzę do kina napalony jak młody gundark, oczekując (pre)kontynuacji mojego ulubionego filmu. Wychodzę rozczarowany, a nawet zły na Lucasa, za niektóre sceny.
2008 - animowane Wojny Klonów (WK). Idąc do kina po przeczytaniu mało pochlebnych recenzji, nie spodziewałem się wiele. Wyszedłem zaś z wielkim uśmiechem na twarzy, nucąc przewodni motyw muzyczny.
Wojny Klonów to bardzo dobry film i kropka. Tak, może to was zaskoczy, zwłaszcza tych, co czytali jedną z recenzji zamieszczonych wcześniej na Paradoksie. Nota bene recenzji napisanej przez osobę, która też uważa się za fana Gwiezdnych Wojen. Może też zaskoczy was to, że dobre zdanie o WK ma ktoś, kto był 20 lat temu w kinie na starej trylogii. Ale jednak. Poza tym WK bije na głowę E1MW, i to z rękami związanymi z tyłu. Ale zacznijmy od początku.
Czyli od napisów początkowych. Ktoś narzekał na brak charakterystycznych żółtych napisów. A mnie wystarczyło, że ujrzałem niebieskie "A long time ago..." i już byłem w "galaxy far, far away". Od razu, bez zbędnego rozwodzenia się zostajemy wrzuceni w sam środek walki kosmicznej, która przypomina tę z Epizodu II - Atak Klonów (E2AK). Szybkie ujęcia, głos z offu, wszystko brzmi jak dziennik na CNN i szybko wprowadza widza w sytuację. Obi-Wan Kenobi i Anakin Skywalker toczą bitwę o zrujnowane miasto. I zaczynają przegrywać. Beznamiętnych i śmiercionośnych, choć lekko przygłupich droidów jest coraz więcej. A klony to tylko ludzie. To zostało w tym filmie oddane bardzo dobrze. Żołnierze szukają osłony, atakują kluczowe punkty, dowódcy wydają rozkazy, niektórzy żołnierze panikują. Każdy z nich ma troszkę inną fryzurę i sposób bycia, a na burcie jednego z pojazdów możemy podziwiać przeciągającą się kobietę w białym pancerzu, który tylko podkreśla jej kobiece kształty. W ten sposób ludzkość armii klonów została oddana dużo lepiej niż w E2AK.
Anakinowi zostaje przydzielony padawan w postaci młodziutkiej Ahsoki Tano. Wielu fanów kręciło nosem na ten zwrot akcji. Anakin sam był padawanem i nie był jeszcze dostatecznie wyszkolony, ale oglądając film zauważycie jak Anakin się zmienia. Zaczyna pouczać dziewczynę, wpadając momentami w mentorski ton Obi-Wana. I właśnie o to chodziło. Mistrz Yoda i Obi-Wan sprytnie zaplanowali jak ostudzić młodego Skywalkera. Widząc jaki jest porywczy i ambitny, dali mu do pary osobę bardzo podobną, licząc na uspokojenie się Anakina i obudzenie w nim opiekuńczych uczuć. Szczerze mówiąc jestem bardzo ciekaw dalszych losów Ahsoki, biorąc pod uwagę kim w przyszłości stanie się jej nauczyciel... Przekomarzanie się z dziewczynką oraz jej próba nawiązania do losów Anakina w czasie rozmowy na Tatooine powodują, że komputerowy Skywalker jest mniej drewniany od Haydena Christensena. Komputerowej postaci nawet drgają mięśnie na twarzy - panie Christensen, powinien pan się tego nauczyć! Niektórym widzom postać młodej padawanki może wydać się infantylna i zechcą ją porównać do Jar Jar Binksa, ale to niesprawiedliwe. Jar Jar budził zdecydowanie więcej negatywnych i agresywnych emocji.
Akcja filmu jest zbalansowana, sceny batalistyczne są motywem przewodnim, ale mamy też kilka ładnych pejzaży - widoczki planet w kosmosie, a także obowiązkowy przelot okrętu bojowego przed kamerą. Fakt, dialogi są mocno uproszczone, a sama fabuła jest wielce nieskomplikowana, ale jak na film amerykański, którego celem jest (niestety) młodsza widownia, to i tak wychodzi całkiem nieźle. Palpatine nadal knuje, wyręczając się hrabią Dooku i Asajj Ventress. O ile sam Palpatine pojawia się w filmie rzadko, warto zwrócić uwagę co dokładnie mówi, jak mówi i jak zachowują się jego palce w czasie rozmów z innymi bohaterami. Oczywiście, jak na amerykańskie kino przystało, film jest upstrzony komediowymi akcentami pod młodszą publikę. Starszych fanów takie wstawki zwyczajnie drażnią i ja nie jestem wyjątkiem. Ale nagromadzenie tychże wstawek w WK jest dużo mniejsze niż w epizodach 1-3. A jedna z takich wstawek bardzo przypadła mi do gustu - Obi-Wan Kenobi negocjujący z generałem Separatystów przy herbatce, jak prawdziwy angielski gentleman, grając przy tym na zwłokę. Oczywiście negocjacje i samą herbatkę trzeba było wyperswadować Mocą, ale przecież cel uświęca środki.
Czym byłby film z serii Star Wars bez pojedynków kosmicznych myśliwców oraz walk na miecze świetlne? I tak dostajemy całkiem sporą dozę obu tych atrakcji. O ile walki kosmiczne są raczej mało emocjonujące, to starcie Ventress z Kenobim jest zrobione świetnie. Myślałem, że w kwestii ciekawych motywów w pojedynkach pokazano już wszystko, ale Obi-Wan bez miecza obezwładniający Asajj władającą dwoma - to było coś. Pojedynek hrabiego Dooku z Anakinem nie był tak rewelacyjny, może ze względu na to, że Dooku nie mógł zginąć, więc scenarzysta musiał z tego wybrnąć inaczej. Sama Ashoka też brała udział w walce i rzucono ją od razu na głęboką wodę. Stylem lekko rozpaczliwym, co było świetnie uchwycone, ale dziewczynka poradziła sobie z przeważającym liczebnie przeciwnikiem.
Od strony technicznej film stoi na bardzo dobrym poziomie. Nietypowa grafika przedstawia włosy postaci jakby wyrzeźbione w kawałku drewna i tylko kwestią gustu pozostaje, czy taki sposób animacji nam się spodoba. Miało to być nawiązanie do serialu "Thunderbirds" z lat 60 ubiegłego wieku (ten motyw wykorzystano także w teledysku "Calling Elvis" Dire Straits) i według mnie świetnie się sprawdza. Montaż jest już niestety mocno chaotyczny – dość typowe dla amerykańskiego kina współczesnego. Przeszkadza to w czasie scen batalistycznych, bo wiele rzeczy można po prostu przegapić. Natomiast muzyka stanowi bardzo dobry podkład. Wykorzystano klasyczne motywy Johna Williamsa, łącząc je z rockowymi kawałkami będącymi znakomitym tłem do walk klonów z droidami Separatystów (atak na klasztor B'omarr na Teth). W pamięć zapada także dźwiękowa ilustracja pojedynku Asajj z Obi-Wanem. Miło też było zobaczyć i posłuchać starych znajomych z kantyny w Mos Eisley z Epizodu IV, czyli zespół Modal Nodes Figrin D'ana, który przygrywał w przybytku Hutta Ziro. Swoją drogą pomalowany i wystrojony Ziro jest zrobiony rewelacyjnie. Nie każdy Hutt musi wyglądać jak Jabba. Odnośnie Jabby mam tylko jedną uwagę - animacja zupełnie nie oddaje tego, że jest oślizgły.
Przypuszczam, że wersja filmu z polskim dubbingiem jest dużo gorsza w odbiorze, bo niektóre rzeczy po prostu nie dają się zgrabnie przetłumaczyć z angielskiego na polski. Stąd też pewnie niskie noty filmu w Polsce. Natomiast niskie oceny za granicą mogę wytłumaczyć tylko zbyt wysokimi oczekiwaniami. Ja jednak bardziej zawiodłem się na pierwszych trzech epizodach. Tak więc jeśli uważacie się za fanów Gwiezdnych Wojen, to koniecznie zobaczcie Wojny Klonów (w wersji z napisami). Mam też nadzieję, że będzie polskim widzom dane zobaczyć dalszy ciąg tej historii.
korekta: Sienio
Tytuł: "Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów"
Reżyseria: Dave Filoni
Scenariusz Henry Gilroy, Steven Melching, Scott Murphy
Na podstawie historii George'a Lucasa
Obsada (głosy):
- Samuel L. Jackson - Mace Windu
- Grey DeLisle - Asajj Ventress
- James Arnold Taylor - Obi-Wan Kenobi
- Anthony Daniels - C-3PO
- Matt Lanter -Anakin Skywalker
- Tom Kane - Yoda
- Ian Abercrombie - Palpatine
- Christopher Lee - Hrabia Dooku
Muzyka: Kevin Kiner
Montaż: Jason Tucker
Czas trwania: 90 minut
Zobacz także:
"Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów" - recenzja Kacpra "MrFetta" Stanickiego
"Gwiezdne Wojny: Wojny klonów" - recenzja Jakuba "Shonsu" Barańskiego
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...