Sen Mordercy

Autor: Marcus Poe Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 07-08-2008 18:46 ()


 

Sen Mordercy

Marcus Poe

 

 

 

Tej nocy nie świeciła ani jedna gwiazda. Niebo było przykryte gęstymi chmurami, a między drzewami lasu lodowaty wiatr odprawiał swój śmiercionośny taniec, wzbijając do góry tumany śniegu. Znikąd nie nadchodziły znaki jakiegokolwiek życia, nawet najwytrwalsze zwierzęta pochowały się przed lodowatym zewem, jaki wydaje z siebie zima. Jedyną istotą na tym padole śmierci był człowiek, który sprawiał wrażenie ignorować chłód i śnieg. Odziany w gruby, brunatny płaszcz z nałożonym kapturem szedł równym, bardzo szybkim jak na tak tragiczne warunki krokiem, podpierając się starannie wykonanym kosturem zakończonym postacią kruka z rozwartymi skrzydłami, szykującego się do upolowania zwierzyny. Gwiżdżąc na klamerkach i sprzączkach torby przewieszonej przez ramie wędrowca, wicher szyderczo oznajmiał, że to już koniec wędrówki.

- Dziś posłucham wiatru, Karisto – wypowiedział w myślach pielgrzym. Kilka chwil po tym, gdy przyznał się przed samym sobą, że potrzebuje postoju, zmęczony człowiek spostrzegł otuloną śniegiem małą, opuszczoną już wieżę lekko górującą nad białymi drzewami. Niegdyś na tych terenach rozgrywała się bitwa o miasto Hefrenon, a ta wieża to pozostałość z murów obronnych. Teraz, po latach miasto już nie bije tą samą świetnością, o którą ludzie przelewali krew, lecz ta mała warownia mogła posłużyć jako schronienie.

            Karisto wiedział, że jest tropiony już od dłuższego czasu, jednak nie przerwał swej misji. Był pewny, że jest na tyle blisko swej ofiary, aby wydusić z niej ostatnie tchnienie. Pchnął drzwi i razem z nagromadzonym pod wejściem śniegiem wszedł do środka. Wnętrze wykonano bardzo solidnie i gdyby zaszła taka potrzeba, budowla nadal mogłaby spełniać swoje zadanie. Pielgrzym zaryglował wejście i szybkim krokiem zszedł schodami do małego pomieszczenia pod wieżą, będącego kiedyś składem broni. Wędrowiec zastał tam teraz jedynie pajęczyny i kurz nagromadzony przez lata. Odłożył kostur i wyjął z torby sakiewkę, wysypując z niej na środku byłej zbrojowni szary proszek, po czym wyszeptał coś pod nosem.

W jednej chwili z usypanej kupki wystrzelił język ognia, który odbił się w kamiennych, zimnych oczach człowieka. Dopiero teraz Karisto zdjął płaszcz. Był człowiekiem w sile wieku, o bardzo jasnej, niemalże trupiej karnacji. Miał na sobie idealnie dopasowaną, skórzaną zbroję, u pasa z jednej strony przewieszony zakrzywiony sztylet, z drugiej krótki miecz z kryształem w klindze barwy nieba. Na szyi wisiał talizman w kształcie łapacza snów. Nie spiesząc się z zabójstwem, pielgrzym usiadł na podłodze. Mimo iż dobrze radził sobie z zaklęciami i władaniem mieczem, cierpiał na pewną chorobą, której nie można było inaczej określić, niż monomania. Często patrząc w jeden punkt rozmyślał o swej przeszłości, rzadziej o przeszłości swych ofiar. Tak było i tym razem. Zapatrzony w ogień powrócił myślami do czasów, gdy na zawsze związał się ze stygmatem mordercy.

            Wychował się w klanie, którego członkowie czcili dziwaczne, mało znane bóstwa, nazywane przez samych wyznawców Śpiącymi Bogami. Były to istoty opiekuńcze, potrafiące kontaktować się ze swoimi kapłanami – szamanami podczas wszelkich transów oraz snów. Pewnej nocy, młody Karisto przybiegł ze łzami w oczach do swego wuja i opowiedział mu o koszmarze, w którym zabijał z zimną krwią wiele istot, po czym widział przez wieczność grymas śmierci każdej z nich. Szaman po dłuższym namyśle wręczył chłopcu talizman - łapacz snów oraz miecz, w którego klindze spoczywał drogocenny kamień, według legendy podarowany przez samych Śpiących Bogów.

Od tamtego czasu Karisto już nigdy nie rozstawał się z bezcennymi darami od wuja, a jego koszmary ucichły. Z czasem potomek szamanów zaczął poznawać prawdziwą moc artefaktów. Dzięki amuletowi potrafił przekraczać bramy snu innych stworzeń, a magiczne ostrze, będące zwykłą, praktycznie bezużyteczne bronią na jawie, mogło pozbawić życia każdego, którego jaźń została przebita podczas snu. Z założenia miał służyć do obrony, lecz jako młodzieniec, Karisto zaczął atakować. Uciekł z klanu, gdzie okrzyknięto go upadłym szamanem i potępiono na wieki. Zaczął żyć z zabójstw, najbardziej okrutnych, jakie można sobie tylko wyobrazić. Zabijał duszę, zanim ciało wydało z siebie ostatnie tchnienie. Z czasem zaczął pracować dla pewnej gildii zabójców. Był najlepszy w tym, co robił. Men Szan, przywódca gildii nie szczędził pochwał i złota dla swego najbieglejszego w fachu mordercy człowieka. Mroczne kręgi rządzą się jednak własnymi prawami. Po wykonaniu zbyt wielu zleceń, sam został skazany na niebyt.

            Teraz Karisto był już wystarczająco blisko tego, kto wydał na niego wyrok śmierci. Położył się w bezpiecznej odległości od ognia, wyszeptał inkantację, skupił się na ofierze i w ciągu jednego uderzenia serca wpadł w magiczny trans. Jego ciało lekko uniosło się nad ziemią. Talizman w kształcie łapacza snów zaczął mienić się naprzemian w kolorach ognia i wody. Duch upadłego szamana powoli powstał z sprawiającego wrażenie nieżywego ciała, niczym z łóżka, w którym smacznie drzemał. Przed nim pojawiła się brama, prowadząca do świata snów. Karisto porzucając swą cielesność, podszedł do wrót i ze spokojem wyjął miecz. Za każdym razem, gdy miał zamiar wejść w czyjąś podświadomość, musiał przejść pewną drogę łączącą sen i jawę. Nie było tam nic, poza małą, srebrną ścieżką i… cieniami zabitych, które za wszelką cenę pragnęły zemsty. Po chwili medytacji pielgrzym przekroczył wejście. Szedł szybkim krokiem, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Wiedział, że może to grozić wiecznym dzieleniem losu z jego ofiarami. Gdy już dostrzegł wrota do podświadomości Men Szana, na drodze mordercy stanął szaman, który obdarował go niegdyś artefaktami teraz siejącymi zniszczenie. Jego wuj.

- Nie mam czasu na bezsensowną potyczkę – pomyślał Karisto i z szybkiego marszu przeszedł w biegł, słysząc słowa zaklęcia stryja, jednak zanim czar doszedł do skutku, cień kapłana Śpiących Bogów znów stopił się z wszechogarniającą ciemnością, wydając z siebie pisk pochodzący z najgłębszych piekielnych otchłani. Nie zatrzymując się, pielgrzym wszedł w krainę snu swego prześladowcy. Znajdował się w lodowatej jaskini, na której środku czekał na niego jego cel. Szamanowi – zabójcy oczy zaiskrzyły żywym ogniem, wyszeptał zaklęcie i natychmiast sceneria snu przeniosła się w najgłębsze czeluści piekieł. Tego najbardziej bał się Men Szan, wiecznego potępienia za swoje czyny, za to, że z jego rozkazu zginęło tylu niewinnych, tych, dla których śmierć nadeszła zbyt szybko.

- Strach to moja najpotężniejsza broń – z lekkim uśmiechem wyszeptał upadły kapłan do swego byłego oprawcy. Człowiek, który na jawie dowodził wieloma wyszkolonymi zabójcami, ten, który wzbudzał w ludziach lęk o życie swoje i bliskich, teraz wił się w agonii. Karisto zawsze lubił patrzeć na męki, w jakich były pogrążone jego ofiary, a tym razem sprawiało mu to szczególną przyjemność.

            Nagle, jak przez mgłę szaman usłyszał hałas, trzask drewna przypominający wyważanie drzwi. Jego prześladowcy wytropili go. Może po świeżych śladach, jakie zostawił na śniegu. Zaklął jedynie pod nosem, pewnie złapał rękojeść miecza i przeszył nim Men Szana. Obaj brali udział w wyścigu śmierci, jednak to przywódca gildii już więcej nie wyda z siebie tchnienia, przegrywając w upokarzający dla niego sposób.

            Karisto czym prędzej musiał wrócić do rzeczywistości. Ciało po odłączeniu od duszy było zupełnie bezbronne. Przebiegł koszmarną drogę, na której zawsze toczył bitwę z własnymi lękami, nie zważając na jęki, jakie wydawały z siebie cienie zabitych. Gdy łączył się ze swym ciałem, do pomieszczenia wybranego przez szamana na dokonanie mordu, wpadło trzech zabójców, tropiących go z rozkazu martwego już Men Szana. Zanim do końca się rozbudził, rękę Karisto musnęła strzała. Kapłan cicho jęknął, po czym wyjął z pochew swoje ostrza. Z gracją dobrze wyszkolonego szermierza wbił sztylet w dół szczęki bandyty przebijając mózg, jednocześnie parując krótkim mieczem cios stojącego obok mordercy. Płynnym ruchem doskoczył do żyjących i zanim tamci zdążyli zareagować, poczuli zimną stal pod żebrami i wyzionęli ducha.

            Bardzo wyczerpany morderczym transem i późniejszą walką, ranny Karisto przysiadł przy nadal palącym się magicznym ogniu. Wyjął z torby zioła oraz bandaż, opatrzył ranę i spojrzał w płomienie.

- Koszmar się skończył, Karisto, Men Szan nie żyje. Może czas zbadać, co pozostało po dawnej świetności Hefrenonu? Już jutro… - po czym szaman ułożył się na podłodze i zasnął. Umysł istot rozumnych tworzy w snach obrazy bliskich, lęki i najskrytsze pragnienia. Jednak sen mordercy tonął w mrokach pustki.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...