„The Incredible Hulk” - recenzja
Dodane: 14-06-2008 17:05 ()
„The Incredible Hulk” to druga po „Iron Manie” i nie ostatnia w tym roku ekranizacja komiksu Marvela. Można się zastanawiać, czy był sens odświeżenia przygód Bruce’a Bannera raptem pięć lat po obrazie Anga Lee. Wedle wielu opinii, poprzedni film o zielonym monstrum nie spodobał się włodarzom wydawnictwa, więc postanowili nakręcić nową wersję.
W myśl polityki, której głównym priorytetem jest przeniesienie czołowych postaci uniwersum Marvela na srebrny ekran, otrzymujemy Hulka w interpretacji Louisa Leterriera. Reżyser postanowił odrzucić wątki skupiające się na moralnych rozterkach Bannera i dać widzom kawał porządnej rozrywki. Może „The Incredible Hulk” nie wypada tak dobrze, jak „Iron Man”, ale prezentuje się przyzwoicie.
Sprytnym zabiegiem posłużyli się twórcy, aby nie zanudzać widza ponownym pokazaniem narodzin „Sałaty Marvela”. Genezę postaci oglądamy w telegraficznym skrócie podczas napisów początkowych. Później akcja przenosi nas do Brazylii, gdzie Banner postanowił ukryć się przed wojskiem, i z dala od cywilizacji nauczyć się panować nad emocjami. Tropem naukowca podąża bezkompromisowy generał Thaddeus ”Thunderbolt” Ross, który pragnie wykorzystać Bannera do stworzenia armii 'superżołnierzy'. W tym celu formuje specjalną grupę wojskową, na której czele staje Emil Blonsky, człowiek z ambicjami, nieunikający walki, a zarazem pragnący konfrontacji z Bannerem. Uważa on, że tak ogromna moc, która drzemie w ciele naukowca, tylko się marnuje.
Obraz Leterriera można podzielić na dwie części. Wypada świetnie w sekwencjach akcji, reżyserowi udało się zgrabnie ująć momenty, kiedy Hulk czai się gdzieś w mroku i widzimy tylko zarys postaci. Wygląda to bardzo efektownie. Sama postać zielonego olbrzyma została pokazana mniej „gumiasto” niż w dziele Anga Lee, lecz nadal można stwierdzić, że do ideału odrobinę brakuje. Natomiast w części pozbawionej akcji twórcom nie zawsze udało się wyjść obronną ręką. Starali się wprowadzić do fabuły elementy komiczne, ale nie wszystkie wypadają równie dobrze, jest ich poza tym niewiele.
„The Incredible Hulk” może się pochwalić doborową obsadą. Edward Norton (wprowadził zmiany do scenariusza Zaka Penna) pozytywnie wypadł jako Banner; gra przekonująco i jest bliższy komiksowemu pierwowzorowi niż Eric Bana. William Hurt w roli generała Rossa to chyba największa niespodzianka w filmie, in plus oczywiście. Tercet głównych aktorów uzupełnia Tim Roth jako demoniczny Blonsky, dla którego walka stanowi jedyny sens życia w przeciwieństwie do Bruce’a. Podziwiam tego aktora za jego wszechstronność i niezwykłą elastyczność w dostosowaniu się do każdej roli. Żeńską część obsady reprezentuje Liv Tyler jako dodatek do wspomnianych aktorów, ale wybór jej do roli Betty Ross także należy uznać za trafny.
Dla miłośników historii obrazkowych (i samego Hulka) w dziele roi się od licznych smaczków. Marvel dba o swoje produkcje, starając się, aby elementy komiksowego świata przenikały się w filmach. Nie mogło zabraknąć kolejnego epizodu Stana Lee (doskonale wpisującego się w fabułę), pojawienia się Lou Ferrigno, który zagrał Hulka w telewizyjnej wersji, a w tym obrazie również podkłada głos pod zielone monstrum. Ponadto Bruce używa nicka Mr. Green, kontaktując się z tajemniczym Mr. Blue. Ten pomysł również zaczerpnięto z komiksu, a można go znaleźć m.in. w runie Bruce’a Jonesa. Nie zabrakło sceny ze słynnymi fioletowymi szortami Bannera, a agencja S.H.I.E.L.D. zadomowiła się już na dobre w ekranizacjach komiksów Marvela. Gościnny występ Roberta Downeya Jr. udowadnia, iż studio konsekwentnie wprowadza w życie projekt „Avengers”.
Wymieniając wszystkie plusy, warto zadać pytanie, czego zabrakło. Głównie historii samego Bruce’a, gdyż jego zmagania z alter ego zostały zasygnalizowane i zepchnięte na dalszy plan, ograniczone jedynie do ćwiczeń oddechu i samokontroli. Jedno zdanie, że chce się pozbyć „tego czegoś”, co tkwi w nim to zdecydowanie za mało. Drugim mankamentem wydaje się wygląd antagonisty Hulka – Abomination przypomina trochę człekokształtnego dinozaura niż postać z komiksu (najlepsza według mnie interpretacja tego bohatera została narysowana przez Mike’a Deodato Jr. - zdjęcie obok). Czyżby zabrakło funduszy na lepszą charakteryzację i CGI?
Podsumowując, „The Incredible Hulk” powinien zadowolić wszystkich miłośników „Sałaty Marvela”, a pozostałym widzom zapewnić dwie godziny rzetelnej rozrywki. Hulk hasa po ekranie aż miło popatrzeć, zostawiając po sobie stertę zdezelowanego sprzętu wojskowego i zrujnowane miasto. Cóż można wymagać więcej od zielonego potwora? Po prostu: Hulk Smash!
Czy powstanie kontynuacja? Dziś jeszcze trudno orzec, ale jak ktoś uważnie oglądał film i w minimalnym stopniu poznał świat Marvela, może powiedzieć, że kolejny przeciwnik Bannera narodził się w dziele Leterriera, a będzie nim… Cicho, sza, sami zobaczycie w kinie.
6/10
Tytuł: "The Incredible Hulk"
Reżyseria: Louis Leterrier
Scenariusz: Zak Penn, Edward Norton
Na podstawie komiksu "The Incredible Hulk" Jacka Kirby'ego i Stana Lee
Obsada:
- Edward Norton
- Liv Tyler
- Tim Roth
- William Hurt
- Robert Downey Jr.
- Jay Hunter
- Tim Blake Nelson
- Christina Cabot
- Ty Burrell
- Peter Mensah
Zdjęcia: Peter Menzies Jr.
Muzyka: Craig Armstrong
Montaż: Rick Shaine, John Wright
Kostiumy: Renée Bravener, James Acheson
Czas trwania: 114 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...