Zakon Jedi - rozważania Indiany

Autor: Marcin "Indiana" Waciński Redaktor: Shonsu

Dodane: 23-05-2008 07:20 ()


Od jakiegoś czasu powróciłem do moich fascynacji sprzed lat, bardziej angażując się w fandom "Gwiezdnych Wojen". Wśród wielu interesujących wątków, jakie spotykamy w filmach tej serii, jednym z ciekawszych jest niewątpliwie Zakon Rycerzy Jedi. Nie znam aż tak dobrze twórczości fanów, tzw. fanfiction, ani tym bardziej książek albo komiksów, dlatego pozostanę w obrębie tego, co mogę wywnioskować oglądając filmy: "Mroczne Widmo" "Atak Klonów", "Zemsta Sithów", "Gwiezdne Wojny - Nowa Nadzieja", "Imperium Kontratakuje" i "Powrót Jedi".

Zanim podzielę się swoimi rozważaniami na temat Jedi, wspomnę czym jest lub jak jest opisywana Moc.

Według jednego z Jedi, Obi-Wana Kenobi, czyli Bena Kenobi, Moc to pole energii wytwarzane przez wszystkie żywe istoty, które przenika i spaja Galaktykę, w której dzieje się akcja poszczególnych filmów. Pole energii można wykorzystać i w jego opanowaniu ćwiczą się członkowie Zakonu Rycerzy Jedi. Tego można dowiedzieć się z rozmowy Bena Kenobi z młodym Lukiem, w domu Bena na Tatooine, w „Nowej Nadziei".

Kim był pierwszy rycerz Jedi, kto założył Zakon? Tego chyba nigdy się nie dowiemy. W filmie imię założyciela niestety nie pada...

Z ową Mocą jest jednak pewien problem, mowa bowiem o Ciemnej i Jasnej stronie Mocy. Można zatem założyć, że "Gwiezdne Wojny" dzieją się w świecie o... manichejskim podziale na zasadę Dobra i zasadę Zła. Zakon Jedi służyłby zatem zasadzie Dobra, a Vader, Palpatine czy w ogóle Sithowie - zasadzie Zła.

Pomysł jest ciekawy. Trochę się to kłóci z koncepcją Mocy jako pola siły - bo wtedy jest to tylko kolejne prawo fizyczne tego świata i od intencji korzystającego zależy czy jest to użyte w dobrej czy złej sprawie. Ciekawe co na to sam Lucas? Po obejrzeniu filmów należy przypuszczać, że rodzaj oddziaływania, dość czuły na uczucia, emocje, intencje posługującego się nim, i samo określenie „pole energii" jest trochę na wyrost. Zdolność istot żywych do posługiwania się tą formą oddziaływania, jak nazywa się Moc, zależeć ma od midichlorianów - jakichś mikroskopijnych składników, obecnych w ich krwi. Pomysł ten nie pojawił się w starej serii filmów, dowiadujemy się o tym z „Mrocznego Widma" jakie powstało nie tak dawno.

Początków Zakonu można doszukiwać się w pomroce dziejów. Odkąd istniała Republika, gdzie przedstawiciele poszczególnych zamieszkałych planet zasiadali w Senacie, odtąd na straży praw i porządku stali Rycerze Jedi. Zakon miał liczyć około 10 000 Jedi w okresie największego rozkwitu, zakładając, że liczbę 10 000 zamieszkałych światów zredukujemy do 2000, to i tak daje to niezłą liczbę członków zakonu i świadczy dobitnie o jego potędze. Dla porównania w okresie największego rozkwitu zakonu Templariuszy we Francji liczba komandorii doszła do ok. 9000, z 4500 rycerzy i prawie dwukrotnie większą liczbą służby.

Zakon Jedi posiada strukturę hierarchiczną, na jego czele stoi Rada, składająca się z 12 członków, którzy z racji posiadanych predyspozycji odpowiadają pewnie za jakiś element działalności Zakonu - jednak film o tym nie wspomina.

Sam Zakon składa się z rycerzy i mistrzów Jedi, czyli rycerzy którym udało się wyszkolić choć jednego ucznia. Uczniowie noszący nazwę padawanów, dopiero po wyzwoleniu, pasowaniu za zgodą Rady mogą stać się rycerzami Jedi i ściąć rytualny warkocz, oraz zapuścić dłuższe włosy. Dotyczy to tylko Jedi, którzy są ludźmi. Powyższe wnioski wynikają raczej z fanfików niż z samego filmu, choć można by przypuszczać, że Obi-Wan Kenobi wygląda w "Mrocznym Widmie" jak typowy padawan. Jedi z innych ras niż ludzie, pomijając samego mistrza Yodę pojawiają się raczej jako postaci drugoplanowe. Na podstawie filmu trudno o nich powiedzieć coś więcej, poza nazwami ras i światów z jakich pochodzą.

Obok członków Zakonu, bo i mistrzowie, i rycerze, i uczniowie niewątpliwie zaliczają się do Zakonu, musi w nim istnieć cała masa personelu technicznego wyższych i niższych szczebli. Być może istnieją tu kategorie braci służebnych, półbraci, jak u Krzyżaków, a personel pomocniczy niczym rodziny, które przywdziały krzyż u templariuszy, może liczyć na wsparcie i ochronę ze strony Zakonu. Tylko, że o tym też nie będzie słowa w filmie, można to tylko wnioskować na podstawie ogromu Świątyni, jaką możemy oglądać i w „Mrocznym Widmie" i w „Ataku Klonów". I tu warto zwrócić uwagę na pewną ewolucję koncepcji Zakonu Jedi u Lucasa. Pierwotnie, zdaniem wielu fanów i samego autora, mieli to być rycerze-wojownicy, wzorowani na samurajach ze średniowiecznej bądź XVII-wiecznej Japonii, posiadający pewne cechy mnichów buddyjskich, wyznający system zbliżony chyba najbardziej do chińskiego taoizmu. "Gwiezdne Wojny - Nowa nadzieja" weszły na ekrany w roku 1977. W tym okresie Ameryka odpoczywała od wojny w Wietnamie, a amerykańskie młode pokolenie przeżywało schyłek epoki hipisów, lecz zainteresowanie kulturą i religiami Wschodu trwało w najlepsze. Kinowy zjadacz kukurydzy w wielkim amerykańskim mieście kojarzył raczej chińskie pagody, znał kogoś kto był na wojnie w Wietnamie, niż oglądał ruiny Belvoir czy Krak des Chevaliers w Palestynie, nie mówiąc o katedrach.

Rzeczywiście Obi-Wan Kenobi w swojej aurze pustelnika i tajemniczego wojownika, który kiedyś był nawet generałem, dość dobrze do tego wizerunku rycerza-mnicha pasuje. Nosi mało wyszukany strój, zachowuje daleko idącą powściągliwość w słowach i gestach, opowiada dziwne dla młodego farmera z Tatooine rzeczy o wszechświecie i spajającej go Mocy. Niewiele więcej możemy się dowiedzieć, bo ginie we wspaniałej scenie pojedynku, a właściwie znika, bo przecież nie upada u stóp Vadera w kałuży krwi z wnętrznościami na wierzchu, czego można by się po takiej walce spodziewać. W "Imperium kontratakuje" mamy kolejną tajemniczą postać - mistrza Yodę. Znowu wiemy niewiele więcej kim są Jedi, jak to się stało, że Zakon, który stał na straży Republiki, został tak skutecznie wyniszczony. Trudno też powiedzieć coś więcej o Mocy, poza tym, że ma Jasną i Ciemną stronę, czyli może służyć czynieniu dobra bądź zła. W "Powrocie Jedi" też bardziej można się domyślać niż wywnioskować kim lub czym są Jedi, szczęście że z pomocą fanom przyszły już wtedy rozmaite książki i inne apokryfy. Dopiero jednak część wcześniejsza sagi, ukazuje Zakon w całej okazałości. Wbrew pierwotnemu pomysłowi Jedi z mnichów-rycerzy na wzór samurajów, przedzierzgnęli się w jeden z filarów ładu i porządku w Starej Republice, dysponujący środkami i możliwościami takimi, że czasami aż chciało by się zapytać, parafrazując słowa papieża Klemensa VII, „komu służy Zakon?".

Oczywiście nie chodzi o Zakon Świątyni czyli Templariuszy, a o Zakon Rycerzy Jedi, ale podobieństwa nasuwają się same.

Podstawowe - czy pełni on funkcje służebną wobec np. Senatu galaktyki, czy jest raczej samodzielną strukturą, która czasem nawet może iść wbrew Senatowi, czy wreszcie wypowiedzieć mu posłuszeństwo, gdy zostanie zdominowany przez polityków pokroju Palpatine'a czy Gunraya. Takiej roli nie dałby rady pełnić mały zakon z garstką mnichów, dlatego możemy w "Mrocznym Widmie" oglądać wspaniała siedzibę Zakonu, poznać jego najwyższy organ: Radę, i to niekoniecznie zgodną - nawet w Zakonie muszą pojawić się rozbieżności. Należy domniemywać, że ma on solidne podstawy finansowe - by utrzymać tak wielki kompleks, móc zbierać dane i stanowić ład w Galaktyce potrzebna jest spora liczba istot oraz spore środki finansowe. Być może obok samych Jedi, jak już wspominałem, mamy tu wzorem zakonów rycerskich epok krucjat sporo personelu pomocniczego, czyli odpowiedników średniowiecznych półbraci, serwientów i turkopoli.

Niestety Lucas nic nie wspomina o tym i możemy się tylko domyślać „kto trzyma kasę", używając popularnego określenia, ale pozostawanie Zakonu na łasce władz Republiki byłoby co najmniej niebezpieczne dla jego normalnego funkcjonowania. Podstawą zatem materialnej egzystencji Jedi mogą być dochody z akcji, bądź papierów wartościowych, różne fundusze inwestycyjne, dochody, być może z kopalń i procent od handlu pomiędzy rożnymi układami wchodzącymi w skład Galaktyki. Na pewno dochodzi do tego sporo darowizn, nie wykluczone, że otrzymują spore majątki w zamian za pomoc w rożnych sprawach, a to za uratowaną przed zakusami konsorcjum lub federacji planetę, a to za pomoc w ukryciu kogoś zagrożonego przez osławione "Czarne Słonce" czy inną organizację. Jednym słowem Zakon jest na tyle potężny i bogaty, że nie liczy się z kosztami wysyłając rycerzy w różne misje. Można przypuszczać że przygotowanie takich misji, zbieranie informacji, przygotowanie miejscowego ruchu oporu, albo zmontowanie przyjaznego stronnictwa musi kosztować. W takich sytuacjach raczej należy liczyć się ze sporymi wydatkami. Oczywiście rycerze czy nawet mistrzowie maja mały skromny majątek, ot jakaś pamiątka, przybory służące utrzymaniu osobistej higieny, szaty i oczywiście służące pokryciu najpotrzebniejszych wydatków osobiste konto w banku. W przypadku misji, najprawdopodobniej otrzymują jednak stosowne pełnomocnictwa i listy oraz środki, by móc w razie potrzeby posłużyć się odpowiednim kwotami i zrealizować pomyślnie powierzone zadanie. Gromadzenie informacji o tych 2000 systemów, musi również zaangażować sztab istot, których wiedzę, a często także i dyskrecję, trzeba odpowiednio wynagrodzić. Niestety kilka scen w bibliotece czy też archiwum, jakie pojawiają się w „Ataku Klonów" nie pokazuje zbyt wiele.

Można przypuszczać, że oprócz rycerzy i mistrzów stale przebywających w Świątyni na Coruscant oraz tych, którzy wykonują misje, jest pewna mała grupa rycerzy wraz ze współpracownikami, którzy stale rezydują w obrębie jakiegoś układu, pilnując niejako porządku na miejscu. Tak można sądzić po lekturze książek, których bohaterem jest Corran Horn. Pochodzi on z rodziny koreliańskich Jedi, którzy na stałe rezydowali w macierzystym układzie. Nieco naciągając można przypuszczać, że Zakon posiada coś w rodzaju placówek na niektórych planetach - czyli jedno albo kilkuosobowe komandorie, baliwaty, a może komturie?

Niestety, filmy nie potwierdzają takich przypuszczeń, jest to jednak do pewnego stopnia prawdopodobne.

Świątynia Jedi na Coruscant to serce i kwatera Zakonu, takie jakby templum paryskie oczywiście na miarę "Gwiezdnych Wojen". Nieco więcej możemy o nim powiedzieć po premierze "Ataku Klonów". Tutaj zbiera się na stałe rada Jedi by podejmować decyzje o sprawach żywotnych dla zakonu. Do podjęcia decyzji niezbędne są informacje i tu w Świątyni są one gromadzone i opracowywane, choć jak widać po spotkaniu Obi-Wana z hm... szefową archiwów, biurokracja zaczyna zżerać Świątynię od środka, niestety mimo że jej archiwa i komputery pozwalają na gromadzenie na bieżąco i aktualizowanie różnych informacji, to mogą one również zostać wymazane celowo bądź zagubione.

Po przekroczeniu jej bram młoda istota, nie tylko człowiek, może zostać przygotowana i wyszkolona na rycerza Jedi, tak jak młody Anakin Skywalker. Właściwie młodzi adepci mogą szkolić się niczym nie niepokojeni, bo Świątynia zapewnia wszelkie niezbędne środki i pomoce. Tutaj mieszkają rycerze i mistrzowie jeśli nie pełnia żadnych misji w terenie, odpoczywają, dochodzą do zdrowia. Niewykluczone, że Świątynia jest domem również dla wspomnianych wcześniej pracowników obsługi i może nawet dla ich rodzin, choć nie jest to wprost powiedziane. Świątynia to także warsztaty produkujące i naprawiające ekwipunek rycerzy, niezbędny w trakcie wykonywania misji. Trudno sobie wyobrazić by komunikatory Jedi, które oglądamy w tylu scenach, lub słynne statki były produkowane przez firmę zewnętrzną.

Flota Zakonu, jeśli istnieje, pozostaje chyba w większych portach. W Świątyni znajdują się do dyspozycji statki o mniejszych tonażach, które mogą korzystać z platform startowych tej budowli. Jak zatem widać nie jest to garstka mnichów władająca Mocą, ale potężna organizacja mogąca skutecznie wpływać na sytuacją w Galaktyce. W "Ataku Klonów" mogliśmy oglądać zarówno powstanie armii Republiki, jak również spór między Obi-Wanem i Anakinem. Według słów Yody "... pycha to teraz często spotykana cecha u rycerzy Jedi".

Czyżby zatem "...stali się dumni i pyszni, nie mieli już jednego konia na dwóch, ale o ich bogactwach zaczęły krążyć legendy" jak ongiś pisał o templariuszach niechętny im kronikarz?

Zatruwanie Ciemną Stroną myśli i uczuć młodego Anakina, przypomina trochę poddawanie się siłom ciemności i pogańskim kultom, co swego czasu zarzucano templariuszom.

Trudno porównywać Mace'a Windu do Bertranda de Ridefort, ale czy aby owa słynna scena na arenie nie okazała się bitwą pod Hittinem dla Zakonu Jedi? Zakon wyszedł z niej osłabiony, stracił sporo rycerzy na zalanej słońcem arenie na Geonosis.

Otóż jednak nie - kiedy bowiem rozpoczyna się wojna z separatystami, co możemy oglądać w pełni w „Zemscie Sithów" rycerzy jest na tyle dużo, że można ich wysłać z oddziałami klonów na różne planety. Widzimy też młodych adeptów, którzy rozpoczynają szkolenie. Jak widać zatem Zakon na filmie nie cierpi na brak kadr, co więcej szkoli nowych ludzi... Jednak widać również, że zaczyna przeżywać kryzys, w samym centrum Republiki powstaje spisek. Młody ambitny, zdolny Jedi, Anakin Skywalker, ulegając podszeptom Palpatine'a i Ciemnej Stronie Mocy, postanawia wykorzenić rzekoma zdradę w samym sercu Zakonu, czyli na Coruscant.

Zamiast jednak spisku jaki przygotował swego czasu król Filip do spółki z papieżem Klemensem, tutaj sprawa wydaje się prostsza - wystarczy zabić przywódcę Zakonu czyli Mace'a Windu, żeby osłabić organizację. Mistrz Zakonu ginie w trakcie próby aresztowania Palpatine'a z ręki... Anakina Skywalkera. Zamiast aresztowania i osadzenia pozostałych Jedi gdzieś daleko, co w rzeczywistości zrobiono z templariuszami, Lucas umieścił słynny rozkaz nr 66. Mówi on o likwidacji Jedi dowodzących oddziałami klonów na różnych planetach. Widzimy zatem w filmie, jak rycerze padają od skrytobójczego strzału w plecy. Przypomnijmy, Plo Koon ginie na Cato Nemoidii, Ki-Adi-Mundi na Mygeeto, jednak próżno szukać w filmie informacji, że wszyscy Jedi zostali zabici. Trudno powiedzieć kto przetrwał pierwszy cios w zakon, jakim był atak Anakina i rozkaz 66.

Z filmu dowiadujemy się, że właściwie ratuje się tylko Yoda i Obi-Wan. Jakby tego było mało, Anakin wkracza do Świątyni, mordując wszystkich jacy znajdują się na jego drodze. Nie wiem czemu, Lucas umieścił w filmie skierowanym do młodej widowni scenę, gdzie widać z daleka ciała zabitych - młodych padawanów... Czyżby miało to pokazać do czego prowadzi Ciemna Strona Mocy?

Tak czy inaczej, dalej nie wiadomo co stało się ze Świątynią, jej archiwami, gdzie podziały się słynne Jedi Fightery czy inne statki. No i najważniejsze pytanie - czy w wyniku rozkazu 66 zginęli wszyscy Jedi gdzieś hen na odległych planetach? Część wytropił i zabił potem Darth Vader.

Co z majątkiem, jeżeli jakiś istniał? A dziwne by było, gdyby zakon nie dysponował własnymi środkami. Cóż wyobraźnia podsuwa różne wersje. Prawdę mówiąc, "Zemsta Sithów" niewiele już tutaj wnosi do tego co wiemy o Zakonie z dwóch poprzednich filmów.

Te rozważania to plon moich własnych przemyśleń oraz rozmów z przyjaciółmi, toczonych od premiery "Ataku Klonów" aż po wejście na ekrany „Zemsty Sithów", kiedy to zająłem się głębiej przedstawioną w filmie i w towarzyszących mu książkach i rozmaitych publikacjach wizją Zakonu Jedi. Celowo skupiłem się na filmie, pomijam źródła związane z systemem rpg oraz książki i komiksy. Wiem, że szereg spraw wymaga oddzielnego omówienia. Podkreślam też, że szanuję zdanie i wizję każdego fana SW, choćby z mojego punktu widzenia wydawała się najbardziej absurdalna.

 

Korekta: Szymon "Siman" Charko


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...